Dla "Potopu" odwołał swój koncert, a potem w amerykańskiej tv pomylił języki. Żona krzyczała z widowni: Idioto!

Bardzo niewiele brakowało, żeby "Potop" w reżyserii Jerzego Hoffmana zdobył w 1974 roku Oscara. Co więcej, produkcję usilnie promował szalenie w USA popularny wirtuoz Artur Rubinstein. Z powodu pokazu filmu wręcz odwołał swój nowojorski koncert, co skrajnie zaintrygowało amerykańskie media. Pianista był tak przejęty, że kiedy miał na wizji przedstawić reżysera, z nerwów zaczął mówić po polsku. Zareagowała jego żona.

Obchodzący urodziny 15 marca Jerzy Hoffman kręcił "Potop" przez 535 długich i pracochłonnych dni zdjęciowych. Realizacja głośnego filmu kosztowała istny majątek - jego budżet wyniósł sto milionów ówczesnych zł, co na początku lat 70. było kwotą gigantyczną. Choć pieniędzy było dużo, to i tak nie wystarczyły na wszystko, co sobie filmowiec wymyślił. Reżyser opowiadał potem w wywiadach, że gdyby nie to, że w Polsce panował wielki entuzjazm wobec tej ekranizacji, pewnie nie udałoby się produkcji doprowadzić do końca. Przykładowo pewne zakłady z Elbląga po zniżkowej stawce wyprodukowały na potrzeby filmu armaty - i to w dodatku strzelające.

Zobacz wideo Polska superprodukcja. Gwiazdę wypatrzyli w klubie

"Potop" dostał nominację do Oscara jakby przypadkiem

Zdjęcia do filmu nakręcono w ciągu trzech lat, a plenery realizowano w Polsce i m.in. w Białorusi. Kontrowersje wywołała przy okazji informacja, że rolę Andrzeja Kmicica reżyser powierzył Danielowi Olbrychskiemu, który w poprzedniej ekranizacji prozy Henryka Sienkiewicza grał przecież zupełnie innego Azję. Po premierze jednakże kreację aktora wychwalano i nazywano wręcz brawurową. Liczba sprzedanych biletów pokazała także, że warto było poświęcić te miliony i lata na realizację filmu. Produkcję w kinach obejrzało 27 mln widzów, a do tego "Potop" otrzymał przyznawane wówczas po raz pierwszy Złote Lwy na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych.

Więcej informacji ze świata znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Mogłoby się więc wydawać, że to był oczywisty kandydat do oscarowego zgłoszenia. Jak się jednak okazuje, polskie władze wcale nie były początkowo temu przychylne. W książce "Po mnie choćby <<Potop>>" reżyser opowiedział Jackowi Szczerbie:

Trudno to sobie wyobrazić, ale Polska nie była wcale zainteresowana wysunięciem "Potopu" do Oscara. Pomógł przypadek. Do Polski przyjechał ze Stanów przyjaciel Dygatów Bronisław Kaper, popularny i szanowany kompozytor, członek Amerykańskiej Akademii Filmowej. Jak obejrzał "Potop", sprawił, że to Akademia półoficjalnie zaprosiła ten film do Oscara.

Niemniej i tak nic by z tego nie wyszło, gdyby Jerzy Hoffman nie udał się do USA z żoną Walentyną, by dostarczyć tam osobiście kopię filmu. Poza tym w prezencie dla Kapera mieli też kubańskie cygara. Na miejscu okazało się, że Bronisław Kaper przyjaźni się z Arturem Rubensteinem - powszechnie uważanym za jednego z najlepszych pianistów wszech czasów. Tak się składa, że wirtuoz był jednocześnie wielkim wielbicielem kubańskich cygar i prozy Henryka Sienkiewicza. A to zaowocowało intrygującymi dla promocji filmu następstwami. Hoffman wspominał:

Rubinstein był zupełnie zwariowany na punkcie Sienkiewicza. Odwołał koncert w Nowym Jorku, żeby być na projekcji "Potopu". Oczywiście podały to z hukiem wszystkie media. Projekcję przeniesiono do dużej sali, a i tak ludzie siedzieli na schodach, stali pod ścianami. Byli ciekawi, co to za film, dla którego Rubinstein zrezygnował z koncertu.

Wybitny muzyk podjął się też zadania przedstawienia publiczności reżysera filmu. Tu doszło do jeszcze ciekawszych wydarzeń:

Rubinstein wprowadził mnie na scenę i przedstawił. Był tak zdenerwowany, że zaczął mówić po polsku. Jego żona krzyczy z sali: "Idioto! Oni ciebie nie rozumieją!". A Rubinstein na to: "To niech się nauczą!"
Wszystko to leci na żywo w telewizji. Rubinstein zrobił mi reklamę, której nie można mieć za żadne pieniądze. Po projekcji były owacje i natychmiast propozycja, żebym film sprzedał.

Ba, co więcej przedstawiciele dużych wytwórni proponowali za to milion dolarów i dubbing w wykonaniu hollywoodzkiej czołówki. Niestety tu zawiniła już polska biurokracja i oferta przepadła. Brak odpowiedniej organizacji ze strony polskiej także sprawił, że "Potop" ostatecznie nagrody Amerykańskiej Akademii nie wygrał, choć szanse były naprawdę realne. "Wiedzieliśmy wcześniej, że nie dostaniemy Oscara. Kaper powiedział mi, że strona polska nie spróbowała stworzyć wspierającego nas lobby, choć jedynym konkurentem dla <<Amarcordu>> Felliniego był właśnie <<Potop>>. Fellini, który zresztą nie przyjechał, z nieznanych mi powodów miał tam wielu przeciwników" - opisał reżyser.

Wyznał też, że dostał później ofertę, by zostać w USA i pracować w Hollywood. Z tej propozycji jednak nie skorzystał: "Wiedziałem, że to oznaczałoby niemożność powrotu do Polski. A zostawiłem w niej rodziców i przyjaciół. Nie zdecydowaliśmy się na to z Walą" - wyjaśnił swoją decyzję. Za to po latach USA podbiła jego córka Joanna, która była jedną z pierwszych pracownic Apple i osobą współodpowiedzialną za globalny sukces technologicznej firmy.

A Jerzy Hoffman po powrocie do Polski dalej kręcił filmy. Pierwszy po "Potopie" był obraz "Trędowata", na który zdecydował się, jak już przyznał, z czystej przekory i dla prowokacji. Podkreślał, że zafascynował go fenomen tego tytułu - była to książka rozchwytywana i jednocześnie synonim największego kiczu. Film spotkał się oczywiście z oburzeniem i ostrą krytyków filmoznawców, a zarazem wielkim entuzjazmem publiczności. Dostępne dane mówią o 9 834 145 sprzedanych biletach.

Widzowie byli zachwyceni tym, że w przeciwieństwie do większości pastiszowych adaptacji książki - choćby teatralnych, Hoffman potraktował wątek romantyczny i kwestię dramatu wynikającego z różnic klasowych bohaterów śmiertelnie poważnie. Tak samo też uczynił w przypadku nawet bardziej kochanego przez widzów "Znachora".

Urodzony w 1932 roku reżyser (w 2023 roku obchodzi 91. urodziny) jest też twórcą najchętniej oglądanego po 1990 roku polskiego filmu - jego "Ogniem i mieczem" z 1999 roku obejrzało w kinach 7 151 354 osób, co ciągle jest rekordem. Do tej granicy zbliżył się tylko wyświetlany w tym samym roku "Pan Tadeusz" (6 168 344 sprzedanych biletów) Andrzeja Wajdy. Po wielu latach podobną popularnością cieszył się "Kler" Wojciecha Smarzowskiego z 2018 roku, lecz ten ostatecznie w kinach obejrzało 5 184 258 widzów.

Hoffman jest też pierwszym reżyserem, który w historii polskiego kina wykorzystał technologię trójwymiarową w swojej superprodukcji. Mowa tu o nakręconym w 2011 roku obrazie "1920 Bitwa Warszawska".

Więcej o: