Film w reżyserii Tadeusza Chmielewskiego to od ponad 50 lat jedna z najpopularniejszych komedii. Historia Franka Dolasa, czy też Grzegorza Brzęczyszczykiewicza z Chrząszczyrzewoszyc w powiecie Łękołydy podbiła serca widzów. Reżyser w trakcie produkcji napotkał jednak na wiele problemów nie tylko z obsadą, lecz także ówczesną władzą.
Więcej podobnych historii przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Dziś nie wyobrażamy sobie innego Franka Dolasa. Jednak to nie Marian Kociniak miał grać główną rolę. Tadeusz Chmielewski chciał w niej początkowo obsadzić Wojciecha Młynarskiego.
Był wtedy bardzo popularny, miał genialne vis comica. Ubrałem go w mundur, wyglądał bardzo dobrze. Miałem już właściwie podpisywać z nim umowę, ale wtedy zaczęły się we mnie rodzić pewne wątpliwości.
– zdradził Chmielewski w książce "Jak rozpętałem polską komedię filmową". Młynarski był rozchwytywany, a zdjęcia do filmu zaplanowano na co najmniej rok. Reżyser wolał nie ryzykować konfliktów.
Na kolejne zdjęcia próbne zaprosił Jana Englerta, Jerzego Kamasa. Ale to Marian Kociniak otrzymał rolę Franka Dolasa. Dzięki niej zyskał ogromną sławę, choć sam przyznawał, że czuje się przez nią zaszufladkowany. – Już mam siwy łeb kompletnie, ale kolejne pokolenia rozpoznają mnie głównie jako Dolasa – przyznał Kociniak w 2011 roku w rozmowie z portalem naszemiasto.pl. – Początkowo trochę marudziłem – wyznał z kolei w rozmowie z TVP Info. – Ale później już się przyzwyczaiłem i jestem z tego powodu szczęśliwy – dodał.
W trakcie zdjęć kręconych za granicą Kociniak uległ poważnemu wypadkowi. Kontuzja unieruchomiła go na długo. – Nie mogłem chodzić ani nawet stać. W szpitalu w Odessie lekarze zamiast postawić mnie na nogi, tak mnie leczyli, że bałem się, iż mnie uśmiercą – zdradził. W szpitalu zarażono go półpaścem. Było tak źle, że rozważał rezygnację z roli. Chmielewski miał też problemy ze statystami. – Chcieli statystować tylko tam, gdzie im się podoba. Nie podobały im się mundury, role – przyznał po latach.
Obsada nie była jedynym problemem, z jakim musiał się mierzyć Tadeusz Chmielewski. Sam wspominał po latach, że kłopotów było tak wiele, iż pojawiły się obawy o dokończenie produkcji. Urzędnicy niechętnie przyznali fundusze na realizację filmu. Nie spodobało im się też to, że projekt z dwóch części rozrósł się do czterech. Z powodów finansowych ograniczono się ostatecznie do trzech. Władzom nie podobał się też tytuł. Podczas kolaudacji Wincenty Kraśko, kierownik Wydziału Kultury KC PZPR, wprost sugerował, by powrócić do tytułu książki Kazimierza Sławińskiego, "Przygody kanoniera Dolasa". Powód?
Nie wiem, czy powinniśmy posługiwać się takimi sformułowaniami, bo to nasi wrogowie mogliby potraktować jako sugestię, że Polacy przyznają się do swojej winy, a po co są nam potrzebne takie rzeczy?