Rozliczne próby filmowców przerobienia popularnych gier na udane filmy długo wskazywały na to, że być może te dwa gatunki nie powinny się mieszać. Bo co do kin trafiała ekranizująca jakiś popularny tytuł superprodukcja z pierwszoligową obsadą, najczęściej się okazywało, że wyszedł z tego mariażu straszny kasztan i lepiej sobie oszczędzić zawodu. Bo ani film dobry, ani adaptacja udana. Były duże obawy, że ekranizacja kultowego RPG-a o smokach i lochach również będzie produkcją o wątpliwej jakości. Już raz filmowcy próbowali do tematu podejść w 2000 roku (zagrał nawet Jeremy Irons) i oględnie mówiąc, dobrze im nie wyszło. Reakcje na pierwsze zwiastuny nowego projektu były raczej sceptyczne. Tymczasem "Dungeons & Dragons: Złodziejski honor" dostarcza widzom pysznej zabawy - niezależnie od tego, czy oryginalną grę znają, czy nie.
Cała impreza zaczyna się od tego, że trafiamy śladem dwójki głównych bohaterów do arktycznego więzienia - bard Edgin Darvis (Chris Pine) i wojowniczka Holga Kilgore (Michelle Rodriguez) zostali tam zesłani dwa lata wcześniej po nieudanym skoku. Właśnie starają się o warunkowe zwolnienie i w czasie przesłuchania Edgin tłumaczy, jak doszło do tego, że zszedł na złodziejską ścieżkę. Wcześniej bowiem sam walczył ze złem, miał kochającą żonę i uroczą córeczkę. Niestety doszło do tragedii, w efekcie której popadł w depresję i alkoholowy ciąg.
Z pomocną dłonią w trudnych chwilach przyszła mu napotkana w karczmie wojownicza Holga. Drogą wspólnych poszukiwań sposobu na poprawę warunków bytowych doszli do wniosku, że zajmą się grabieniem bogatych. W pewnym momencie połączyli siły z niezbyt kompetentnym magiem Simonem Aumarem (Justice Smith) i celującym w różnego rodzaju przekrętach Forgem Fitzwilliamem (w tej roli radujący się z możliwości grania czarnego charakteru Hugh Grant). Po nieudanym skoku tym dwóm udało się uciec - mag ruszył w trasę, a Fitzwilliam przejął opiekę nad córką Edgina. Kiedy Holga i bard wydostają się z więzienia, odkrywają, że mają poważny problem do rozwiązania, a z czasem ich kłopoty i kolejne przeciwności losu wręcz się przed nimi piętrzą. Żeby wygrać z groźnym przeciwnikiem, muszą więc zebrać na nowo drużynę i zdobyć różne magiczne artefakty. Tak też poznają zmiennokształtną Doric (Sophia Lillis) i wyruszają w pełną niebezpieczeństw drogę.
Tak, to brzmi jak standardowa formuła awanturniczego filmu drogi i choć być może te tropy narracyjne wydają się oklepane, to jednak diabeł tu tkwi w szczegółach. Bo reżyserujący tę opowieść Jonathan Goldstein i John Francis Daley w trakcie pisania scenariusza "Złodziejskiego honoru" z takich klasycznych pozycji jak "Monty Python i Święty Graal", "Narzeczona dla księcia", "Władca pierścieni" czy "Indiana Jones" wzięli sprawdzone elementy, z których stworzyli formę, a resztę składników wymieszali jak najbardziej po swojemu. Z jednej strony dali publiczności niezaznajomionej z tajnikami gry "Smoki i lochy" coś, co zna i wie, jak działa, a z drugiej postarali się też o to, żeby specyfikę rozgrywki, jej zasady i elementy rozbudowanego świata gry przemycić do fabuły w organiczny sposób.
Tu oczywiście muszę wierzyć na słowo kolegom, którzy w "Dungeons & Dragons" grali i zapewniają, że twórcom ducha oryginału i różne smaczki oddać udało się idealnie. Bo też może tu należy zaznaczyć, że popularność tej prekursorskiej gry fabularnej nie wzięła się z powietrza. To jak została wymyślona, opisana i poprowadzona, sprawiło, że tysiące graczy z całego świata od kilkudziesięciu lat wciągają się w kolejne rozgrywki i znają jej lore na wylot. A czym jest lore? - To specjalny podręcznik do gry fabularnej, którą rozgrywa się na żywo, w obecności narratora. Lore podpowiada nam, jak świat jest skonstruowany, jak wygląda jego polityka, jak wyglądają historie konkretnych państw, co się tam działo - tłumaczył mi przy okazji premiery "Cyberpunka 2077" Paweł Sasko z CD Projekt Red. A o randze popularności "D&D" świadczy choćby fakt, że to właśnie w tę grę grają dzieciaki w pierwszych scenach netfliksowego serialu "Stranger Things", który sam też jest już osobnym fenomenem kulturowym na skalę globalną.
Kadr z filmu 'Dungeons & Dragons: Złodziejski honor' mat. pras.
W takim kontekście widać więc jeszcze lepiej, jak dużym plusem jest to, że mi nieznajomość uroków gry i jej lore zupełnie nie przeszkodziła w tym, żeby się świetnie bawić w trakcie seansu. Wyobrażam sobie za to radość miłośników tej pozycji, kiedy oglądają coś, co z jajem i wyczuciem oddaje klimat i zabawę, którą tak polubili. Spodobały mi się też słowa Goldsteina, który zapewnił swego czasu, że ten film "nie traktuje się z przesadną powagą, ale w żadnym razie nie jest bujdą. Szanuje i celebruje świat 'Dungeons & Dragons', ale przy okazji pozwala widzom wciągnąć się w fajną zabawę". Lepiej to chyba trudno ująć.
Doceniam też, jak scenariusz pięknie nabija się ze znanych filmowych klisz i zarazem je sprytnie dla siebie ogrywa. Twórcy wiedzą, czego oczekują widzowie, więc rzucają często najbardziej oczywistymi dla danej sceny żartami, a jednak te napisane są z takim polotem, że zwyczajnie cieszą. Przypomina to nieco mechanizmy zastosowane przed laty w fabule "Shreka", tylko w "Złodziejskim honorze" te odwołania do popkulturowych smaczków są mniej dosłowne, dzięki czemu całość daleka jest od męczącego pastiszu.
Chris Pine w tym filmie nie jest tylko ładnym panem na pierwszym planie - ładnie sobie radzi z prowadzeniem głównego fabularnego wątku. Jest centralną postacią napędzającą historię i dobrze skleja ze sobą członków swojej filmowej ekipy. W dodatku nad nikim nie próbuje dominować i po partnersku prowadzi sceny, pozwala każdemu dobrze wybrzmieć. Nie próbuje być śmieszny na siłę - jest oczywiście nieco ironiczny i rzuca sarkastycznymi uwagami, ale kiedy potrzeba, potrafi też odpowiednio zagrzać do boju bez pompatycznego nadęcia. A tego ma z kolei mnóstwo Regé-Jean Page, którego widzowie mogą doskonale kojarzyć z pierwszego sezonu "Bridgertonów".
Przypadła mu w udziale rola szlachetnego rycerza w lśniącej zbroi. Jest zatem bardzo poważny, prawy i prostolinijny. Jest tak sztywny, że jest to aż śmieszne. Przyznaję, wypada w takiej konfiguracji całkiem nieźle. To jakby była rola obsadzona po warunkach, bo jego kompetencje aktorskie są sporne. Urzekło mnie, kiedy redakcyjna koleżanka, relacjonując swoje wrażenia z seansu "Bridgertonów" stwierdziła, że kiedy tylko się odzywał, traciła całą sympatię dla jego postaci. Tutaj na szczęście jego zadanie nie polega tylko na tym, żeby dobrze się wizualnie prezentować - czuć, że ma tu sporo dystansu do siebie i zwyczajnie mu się podoba, co robi na planie.
O sympatii do postaci trudno mówić w przypadku roli Hugh Granta, który z dziecięcą wręcz frajdą rozkoszuje się tym, że gra śliskiego intryganta. Jest tu tak szemrany, że aż miło się na to patrzy. Negatywni bohaterowie to nowy konik byłego króla komedii romantycznych i widać, że jest tą zmianą zachwycony. Inna sprawa, czy znowu nie doprowadzi tego do przesady, ale póki co jest nieźle.
Nie powiem, patrząc na plakaty i zwiastuny, obawiałam się, że obsadzona w roli Doric Sophia Lillis będzie tutaj małym klonem Scarlett Johansson z "Czarnej wdowy", ale podobieństwa szczęśliwie skończyły się tylko na fryzurze i kostiumie. Z kolei Michelle Rodriguez tak fajnie wczuła się w swoją waleczną Holgę, że przez jakiś czas nie byłam sobie w stanie uświadomić, że to ta sama aktorka, która gra w serii "Szybcy i wściekli". Był też taki moment, kiedy na ekranie pojawił się pewien słynny hollywoodzki aktor w gościnnej roli. Ucharakteryzowany był tak, że trochę przypominał hobbita z "Władcy pierścieni" i razem z oglądającymi film koleżankami zaczęłyśmy się dopytywać: "Czy to nie jest przypadkiem ON?". Tak, to był on - bardzo wdzięczne cameo.
"Dungeons & Dragons: Złodziejski honor" jak najbardziej zasłużenie króluje w światowych zestawieniach sprzedaży biletów. To po prostu wspaniale rozrywkowy film, który nie udaje, że jest czymś innym. Jednocześnie nie jest też beztrosko głupawy, kiedy trzeba, padają tam słuszne z psychologicznego punktu widzenia kwestie, np. takie, że magią nie da się rozwiązać wszystkich problemów. Podobało mi się tak bardzo, że już mam bilety na kolejny seans. Film w szerokiej dystrybucji od 14 kwietnia.