Friedmann wspominał, że Wojtyła "ciągnął go za ucho". Wszystko przez wygłupy podczas mszy

Choć Stefan Friedmann już jako dziecko sprawiał problemy wychowawcze, to jego babcia wierzyła, że zostanie księdzem. Gdy zgłosił się na ministranta, dobry humor nie opuszczał go nawet podczas mszy. Wygłupy w trakcie liturgii zakończyły się reprymendą od Karola Wojtyły.

Stefan Friedmann jest jedną z najbarwniejszych postaci na polskiej scenie kabaretowej. Bez wątpienia swoje najwybitniejsze role, w tym kultowego bohatera serialu "Na kłopoty… Bednarski", wykreował, bazując na własnych doświadczeniach z nastoletnich lat. Aktor od dziecka miał bowiem nieposkromiony charakter, o czym chętnie opowiadał w wywiadach.

Zobacz wideo Czy wielu polskich aktorów śpiewa? "Weź nie pytaj!". Oczywiście, że tak! [MUSIMY O TYM POGADAĆ]

Babcia Friedmanna modliła się, by został księdzem. Jako ministrant miał wiele przygód

Jak się okazuje, Friedmann nie od zawsze wiedział, że zostanie aktorem. Babcia zachęcała go, by po ukończeniu obowiązkowej edukacji wstąpił do seminarium. Licząc, że za sprawą wiary jego charakter zostanie okiełznany, nieustannie zaciągała go do kościoła, by uczestniczył w mszach i nabożeństwach. Jak wspominał w wywiadzie dla Super Expressu, to zadanie było ułatwione, rodzina mieszkała bowiem między czterema kościołami.

W pewnym momencie nastolatek stwierdził nawet, że może faktycznie powinien zostać księdzem. Przygotowując się do tej roli, zgłosił się na ministranta w kaplicy Sióstr Nazaretanek w Krakowie. Ale dobry humor i psoty wcale go nie opuszczały. Służąc przy ołtarzu, nierzadko zaliczał wpadki, które nie umykały uwadze wiernych. — Któregoś dnia miałem wnieść kadzidło. (...) Przejąłem się swoją rolą bardzo, tak bardzo, że wchodząc, z kadziłem, zawadziłem nogą o nogę i "wyrąbałem". Żar wysypał się na dywan, dywan zaczął się palić. Przerażone siostry w krzyk, zaczęły gasić go wodą, święconą oczywiście, bo innej nie było. Jedna się przewróciła i wtedy zobaczyłem jej nogi, jej białe udo — opowiadał w wywiadzie, dodając, że był to jego pierwszy "kontakt" z kobiecym ciałem.

Podczas mszy Wojtyły udawał, że "łapie muchy". Przyszły papież zareagował

To było jednak niczym w porównaniu do sytuacji, która wydarzyła się niedługo później podczas mszy w kościele św. Floriana. To właśnie tam na początku lat 50. rolę wikariusza pełnił przyszły papież, Karol Wojtyła. Podczas liturgii Friedmann zaczął się wygłupiać, na co zgromadzeni ludzie zaczęli reagować śmiechem. — Lubiłem być ministrantem, bo czułem się jak na scenie. Pamiętam, jak klęcząc za plecami Wojtyły, udawałem, że łapię muchy. Ludzie w kościele: "Ha, ha, hi, hi" — wspominał z rozbawieniem.

Jego nieadekwatne do sytuacji zachowanie nie umknęło jednak uwadze Karola Wojtyły. Choć w trakcie mszy ksiądz pozostawiał niewzruszony na dobiegające go zewsząd śmiechy i skupiał się na swoich obowiązkach, to po jej zakończeniu postanowił przeprowadzić z młodym łobuzem poważną rozmowę. — W zakrystii przyszły papież ciągnął mnie za ucho i pytał: "Stefciu, Stefciu, co z ciebie wyrośnie?" — wspominał Friedmann.

Więcej o: