Po debiucie okrzyknięto ją "polską Brigitte Bardot". Mówiła, że przez urodę nie gra ambitnych ról

Irena Karel jest uznawana za jedną z najpiękniejszych aktorek w PRL-u. Po debiucie na ekranie została okrzyknięta "polską Brigitte Bardot", lecz sama uważała, że uroda pozbawia ją ambitnych ról. Nie mogła narzekać na powodzenie u mężczyzn. Gdy w końcu ulokowała swe uczucia, wydarzyła się tragedia.

Irena Karel jest absolwentką warszawskiej szkoły teatralnej, którą z powodzeniem ukończyła w 1964 roku. Jeszcze w tym samym roku rozpoczęła pracę w stołecznym Teatrze Komedia, z którym była związana przez 15 lat. Debiutowała na ekranie w filmie "Pingwin" Jerzego Stefana Stawińskiego.

Zobacz wideo Wiemy gdzie Ewa Kasprzyk weźmie ślub i kto go udzieli. "Ksiądz jest afrykanistą"

Dla filmowców uroda była jej atutem. Karel uważała, że wygląd przeszkadza jej w karierze

Po debiucie recenzenci zachwycali się nie tyle jej grą, ile nieprzeciętną urodą. Pisano o jej figurze i nieskazitelnych rysach twarzy, przez co szybko została okrzyknięta "polską Brigitte Bardot" czy "słoneczkiem PRL-u", jak zwykł ją określać słynny krytyk filmowy, Wiesław Kot. Choć wiele koleżanek po fachu zazdrościło jej sukcesu, ona nie była zadowolona. Wiedziała, że trafiła do szufladki. — A może gdybym miała piegi lub chociażby zadarty nos, moje życie aktorskie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Może grałabym role dziewczyn mądrych, wrażliwych, interesujących, a nie tylko ładnych, które po prostu można ubrać i fotografować jak modelki?zastanawiała się w wywiadzie wiele lat później. Choć bez wątpienia miała talent, to zwykle otrzymywała role uwodzicielek. Mimo to robiła wszystko, by utkwić w pamięci widzów. Na uwagę zasługują jej kreacje aktorskie w takich produkcjach jak "Wilcze echa", "Rzeczpospolita babska", "Podróż za jeden uśmiech" czy "Nie ma mocnych". W międzyczasie występowała również w wielu kabaretach, m.in. Dudek, ZAKR czy u Jana Tadeusza Stanisławskiego. Z powodzeniem realizowała się także w modelingu, a jej twarz pojawiała się na okładkach popularnych magazynów.

Karel miała wielu adoratorów. Po rozstaniu jeden z kochanków próbował odebrać sobie życie

Z uwagi na urodę Karel nie mogła narzekać na powodzenie u mężczyzn. Wokół niej zawsze był wianuszek adoratorów. Jej wdzięki podziwiał m.in. Andrzej Seweryn czy Andrzej Łapicki, który zainteresował się nią jeszcze gdy była studentką. Kilka lat później zagrali wspólnie w filmie "Poradnik matrymonialny" i dopiero wówczas zostali kochankami. Nie ukrywali tej relacji, mimo że artysta był żonaty i miał dzieci. Po kilku spędzonych wspólnie miesiącach, rozstali się bez żalu. Głośno było również o jej romansie z Tadeuszem Rossem, który po rozstaniu próbował popełnić samobójstwo, biorąc garść tabletek, lecz dzięki szybkiej interwencji lekarzy udało się go uratować.

Jak kocham, to żarliwie. A że ukrop parzy, to się sparzyłem, ale niczego nie żałuję

opowiadałbiografii "Życie mnie przerosło".

Na początku lat 70. Karel znalazła miłość swojego życia. Na planie filmu "Dzień listopadowy" jej uwagę zwrócił Zygmunt Samosiuk. Początkowo z operatorem łączyła ją jedynie przyjaźń, chciała pomóc mu wyrwać się z sideł uzależnienia od alkoholu, lecz ostatecznie połączyło ich gorące uczucie. Cztery lata później para stanęła na ślubnym kobiercu i choć aktorka chciała założyć rodzinę, to przez nałóg męża nie było to możliwe. Niedługo później postanowiła wyjechać na pewien czas do USA, licząc, że w trakcie jej nieobecności mąż zdecyduje się na terapię. Tak się jednak nie stało. W trakcie ostatniej rozmowy telefonicznej poinformowała go, że przedłuża pobyt. Kilka dni później Samosiuk zmarł. Aktorka nie mogła sobie wybaczyć, że umierał w samotności. Zrozpaczona, zniknęła z branży na kilka lat. Do grania wróciła dopiero w 1988 roku. Obecnie Irena Karel stroni od show-biznesu i rzadko pojawia się na ekranie.

Więcej o: