Wes Anderson zaliczany jest obecnie do grona najbardziej ekscentrycznych reżyserów. Znany jest ze swojego zamiłowania do symetrii, pastelowych barw i błyskotliwych dialogów. Wszyscy fani jego poprzednich produkcji, w których obecne były te elementy, nie będą zawiedzeni po seansie "Asteroid City", którego akcja także podzielona jest na kilka aktów. A poza tym toczy się dwupoziomowo – okazuje się, że główna historia jest w rzeczywistości sztuką teatralną i oprócz niej możemy też obserwować to, co działo się przy etapie tworzenia jej, jak i za kulisami teatru.
Więcej ciekawych informacji ze świata filmów i seriali znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>
W scenie otwierającej film widzimy przygarbionego pisarza (Edward Norton), który ślęczy nad maszyną do pisania, aby jak najdokładniej napisać swoje dzieło. O jego losach opowiada nam spiker w klasycznym czarno-białym programie telewizyjnym i to idealnie wprowadza nas już w nastrój tamtych czasów i filmów. Ta scena od razu skojarzyła mi się z nazywanym mianem "najgorszego" filmu wszech czasów, czyli "Planem 9 z kosmosu" legendarnego Eda Wooda, który miał premierę w 1959 roku. Ze względu na osadzenie akcji w podobnych czasach, tematykę UFO, jak i samą stylistkę niektórych scen.
Nie chcę, aby porównanie do tego filmu brzmiało zniechęcająco, bo sam klimat tego typu produkcji jest dla mnie niezwykle frapujący, a Andersonowi udało się go stworzyć i do tego połączyć ze swoim poniekąd teatralnym stylem. Bo stworzone z makiet tytułowe miasteczko położone jest na pustkowiu i wygląda tak, jakby życie przed rozpoczęciem całej historii w ogóle tam nie istniało.
Bo w tym zapomnianym przez Boga miejscu atrakcjami są jedynie gigantyczny krater meteorytowy, który istnieje od 23 września 3007 r. p.n.e., oraz pobliskie obserwatorium astronomiczne. W związku z tym organizowane jest wydarzenie, dla którego co roku zjeżdżają do miasta goście. To coroczny Asteroid Day połączony z konkursem naukowego "Junior Stargazer" dla uzdolnionej młodzieży.
Z tego powodu do miasteczka przybywają fotograf wojenny Augie (Jason Szwatzman) z czwórką swoich dzieci – trzema córkami i jednym synem, który jest nominowany w plebiscycie dla młodych naukowców. Mężczyzna zmaga się z wielką zagwozdką, ponieważ musi poinformować swoje pociechy o śmierci ich matki. Nieustannie zastanawia się, jak to zrobić, i cały czas próbuje odłożyć to w czasie.
W lokalnym bistro poznaje matkę innego uzdolnionego dzieciaka – gwiazdę amerykańskiego kina Midge Campell (Scarlett Johansson), która czasy świetności ma już za sobą. Wkrótce tych dwoje połączy coś więcej niż posiadanie dzieci w podobnym wieku, a temu wszystkiemu towarzyszyć będzie zdarzenie, którego nikt się nie spodziewał. Podczas gali konkursu nagle przed wszystkimi zgromadzonymi pojawi się kosmita, który wygląda jak rodem wyjęty z filmów klasy B.
To niespodziewane zjawisko powoduje, że miasteczko zostaje objęte kwarantanną, a wszyscy przebywający w Asteroid City muszą w nim pozostać do odwołania. Bliskie spotkanie trzeciego stopnia u najmłodszych spowodowało tylko większą chęć zdobywania wiedzy, a ich rodzice w tym czasie zaczynają się lepiej poznawać, a nawet wchodzić w głąb samych siebie, co pozwala im dostrzec wiele rzeczy, na które wcześniej nie zwracali uwagi.
Cała historia jest przeplatana scenami z bohaterami, którzy w rzeczywistości są odpowiedzialni za ten spektakl. W pewnym momencie poznajemy reżysera sztuki (Adrien Brody), który zdaje sobie sprawę, że chyba nie rozumie sensu przedstawienia. Podobnego zdania jest rozmawiający z nim za kulisami Augie. Wtedy reżyser mówi do niego: "To nieważne, po prostu opowiadaj dalej historię". Bo skoro jakoś idzie, to po co to przerywać? Tak samo przecież działamy w życiu.
W produkcji oprócz Scarlett Johansson i Jasona Szwatzmana zobaczymy także plejadę innych gwiazd, która niejednokrotnie pojawiała się już w produkcjach Andersona. Są to m.in. Tilda Swinton, Jeffrey Wright, Liev Schreiber, Maya Hawke, Steve Carell, Matt Dillon, Willem Dafoe, Margot Robbie, Tony Revolori i Jeff Goldblum. Jednak dużą sensację przed premierą wzbudził też występ Toma Hanksa w tym filmie. Jest to debiut aktora w produkcji Andersona.
Film zadebiutował w polskich kinach 16 czerwca i jest to propozycja, która idealnie współgra z początkiem wakacji. "Asteroid City" to lekkie kino, które wbrew pozorom pozwala nam wgłębić się w ponadczasowe życiowe rozterki, a dzięki bogatemu spektrum bohaterów każdy z nas będzie mógł się utożsamić z którąś z postaci. Siłą produkcji Andersona jest także niespieszny klimat, który połączony z urokliwymi kadrami i chwytającymi dialogami sprawia, że nie chce oderwać się od niego oczu. Ani uszu!