Polski film wywołał prawdziwą burzę we Francji. "Kina boją się go wyświetlać"

- Właściciele kin nie chcą go nawet obejrzeć. Mówią, że lepiej nie umieszczać go w repertuarze. Wygląda na to, że to powrót do czasów makkartyzmu i polowania na czarownice - mówi Michele Halberstadt, dyrektor ARP cytowany przez Filmweb. Okazuje się bowiem, że polski dokument "Polański, Horowitz. Hometown" w reżyserii Mateusza Kudły i Anny Kokoszki-Romer podzielił francuskie społeczeństwo.

Więcej informacji na temat aktualnych wydarzeń znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Właściciele kin boją się go wyświetlać. Dystrybutor skarży się na cenzurę, a o całej sprawie rozpisują się czołowe francuskie media, w tym "Le Figaro", tygodniki "Le Point" czy słynny "Le Monde". Wygląda na to, że głośny dokument wywołał we Francji prawdziwą burzę medialną.

Zobacz wideo Najgłośniejsze konflikty polskich gwiazd. Żył nimi cały show-biznes

Głośny polski dokument wywołał burzę we Francji

"Polański, Horowitz. Hometown" jest polskim filmem dokumentalnym w reżyserii Mateusza Kudły i Anny Kokoszki-Romer. Dzieło przedstawia podróż do rodzinnego Krakowa reżysera Romana Polańskiego i jego przyjaciela, fotografa Ryszarda Horowitza. Artyści spotykają się ze sobą po kilkudziesięciu latach, wędrując po mieście śladami swoich wojennych doświadczeń. Oboje poznali się bowiem w krakowskim getcie - udało im się jednak ocaleć przed Zagładą.

Polańskiego ukrywała pewna uboga polska rodzina w domu we wsi Wysoka. Z kolei Horowitz przeżył dzięki niemieckiemu fabrykantowi. Mimo że premiera polskiego dokumentu nad Sekwaną odbyła się 5 lipca, nie wszyscy francuscy widzowie mieli okazję go obejrzeć. - Dystrybutor filmu, ARP (ten sam, który kilka miesięcy wcześniej wprowadzał do Francji inny polski tytuł - nominowany do Oscara "IO" Jerzego Skolimowskiego) skarży się na cenzurę - podaje Filmweb. 

 

Polski dokument padł ofiarą kultury wykluczenia?

- Właściciele kin nie chcą go nawet obejrzeć. Mówią, że lepiej nie umieszczać go w repertuarze. Wygląda na to, że to powrót do czasów makkartyzmu i polowania na czarownice - mówi Michèle Halberstadt, dyrektor ARP cytowany przez Filmweb. Jak sam twierdzi, polski dokument padł ofiarą "cancel culture". Jej istotą jest wykluczenie z przestrzeni publicznej wszelkich aktywności, idei czy osób, które nie stosują się do poprawności politycznej. 

"Najbardziej zakłamani dystrybutorzy kwestionują jakość filmu"

Właściciele kin, którzy odmówili wyświetlenia filmu, tłumaczą, że "dokument wcale nie cieszy się aż takim zainteresowaniem". Sęk w tym, że publiczność twierdzi inaczej. Polskie dzieło zbiera pozytywne recenzje od najsłynniejszych krytyków, na filmowych festiwalach zdobył już aż trzy nagrody publiczności. - Powrót do Krakowa w reżyserii polskich filmowców to wzruszający dokument, złożony ze słów, śmiechu i ciszy, gdzie rywalizują inteligencja, humor i skromność. Zakłamani dystrybutorzy kwestionują jakość filmu, najuczciwsi przyznają, że boją się protestów społecznych - pisze francuska dziennikarka Sandrine Treiner na łamach "LeJournal". 

Więcej o: