Bomby i róż. Jak pożeniliśmy "Oppenheimera" i "Barbie"

Marta Nowak
Maratony filmowe, przeróbki zwiastunów, twórcy "Barbie" pytani o "Oppenheimera" i odwrotnie. Dwa najbardziej wyczekiwane filmy tego lata wchodzą do kin tego samego dnia. I jakoś tak wyszło, że w ludzkich umysłach splotły się ze sobą w hybrydę ochrzczoną mianem Barbieheimer. Co też się dzieje w tym internecie?

Zacznijmy od podobieństw. "Oppenheimera" (o ojcu bomby atomowej) nakręcił znany, uwielbiany i nagradzany reżyser Christopher Nolan. "Barbie" (o Barbie) - znana, uwielbiana i nagradzana reżyserka Greta Gerwig. Obsady są gwiazdorskie. W pierwszym filmie grają Cilian Murphy, Robert Downey Junior, Florence Pugh, Emily Blunt, Matt Damon i Rami Malek, w drugim Margot Robbie, Ryan Gosling, Will Ferrell czy Michael Cera. Zwiastuny obu produkcji rozpalają ciekawość. To chce się zobaczyć. 

Resztę zrobił kontrast. "Barbie" to plastik, plaża, brokat, wrotki, szeroki uśmiech i zero trosk. "Oppenheimer" to wojna, wybuchy, zagłada, potężne konstrukcje i dylematy moralne. Film Gerwig będzie na pewno zabawny, na pozór kobietkowy, przewrotnie feministyczny. Obraz Nolana zapowiada się na epicką opowieść o sprawach ostatecznych. Z jednej strony dostaniemy - i już dostaliśmy, w zwiastunach - ponure szarości, mundury i stal, z drugiej strony róż, róż, róż i róż (wieść gminna niesie, że przez produkcję "Barbie" na całym świecie zabrakło farby w jednym jego konkretnym odcieniu). Sytuacja aż się prosi o przeróbki, memy i szeroko pojętą radosną twórczość. Witamy w postmodernizmie. 

Gdy się zejdzie góra z górą 

Czy "Barbie" i "Oppenheimer" mogłyby być jednym filmem? Jak wskazuje wyszukiwanie po hasztagach "Barbieheimer" i "Barbenheimer" - jak najbardziej. Grzyb atomowy jeszcze nigdy nie był tak słodki, a lalka Mattel taka złowroga. Nawet nie warto się rozpisywać, niech zamiast słów mówi obraz:

Grafika to oczywiście nie wszystko - poniżej parę przykładów oddolnie stworzonych wideozwiastunów. Oto Ken wyciąga uran z tylnego siedzenia kabrioletu, a Barbie zostaje śmiercią, niszczycielem światów.

 
 
 

A memy z Barbieheimerem? Na tym etapie za ich pomocą opowiada się dosłownie o wszystkim. Na przykład - i to naprawdę przykład pierwszy z brzegu - o tym, jak funkcjonują osoby neuroróżnorodne: 

 

Inny przykład - mem o klimacie. Barbie reprezentuje świat ludzi, którzy uważają, że jak pada śnieg, to globalne ocieplenie nie istnieje i żadnej katastrofy nie będzie, a Oppenheimer otworzył oczy: 

 

I mem o urugwajskim pisarzu, którego wiersze były pogodniejsze od prozy: 

 

Głębiej i dalej chyba już nie ma po co wjeżdżać. Widać, o co chodzi. 

Logistyczne trudy 

"Rozpoczyna się tydzień Barbieheimer". "Zaczynamy odliczanie do Barbieheimer". "Udanego tygodnia Barbieheimer dla wszystkich, którzy świętują". Oto cytaty z niektórych niedawnych tweetów na temat zjawiska. Rzeczywiście są liczne osoby, które szykują się na to, żeby zobaczyć obie premiery jedną po drugiej. Amerykańska sieć kin AMC Theatres poinformowała, że bilety na "Barbie" i "Oppenheimera" na ten sam dzień kupiło już 20 tys. widzów, a to dane sprzed ponad dwóch tygodni. A w europejskich kinach (przykłady: Niemcy, Rumunia) zdarza się sprzedaż biletów na maraton Barbieheimer.  

Pytanie nie brzmi więc, który film zobaczyć, tylko: w jakiej kolejności, by zapewnić sobie optymalne doświadczenie. Czy "Oppenheimera" potraktować jak ciężkie, trzygodzinne danie główne, a "Barbie" zostawić na słodki deserek? A może lepiej byłoby najpierw wrzucić lekką Gerwig, a następnie poprawić Nolanem? To wszystko poważne sprawy. Pytanie o kolejność seansów zadał obserwującym profil Discussing Film na Twitterze, a taką zaproponowaną w odpowiedzi rozpiskę polubiło blisko 300 tys. ludzi:

Drodzy, oto rozkład jazdy na sobotę: rano czarna kawa i papieros, przed południem "Oppenheimer", po nim brunch i prosecco z sokiem pomarańczowym, późnym popołudniem "Barbie", a wieczorem kolacja, drinki i clubbing. Gdzie błąd? Chyba brak. Doskonały plan. 

Tylko miłość 

O to, w jakiej kolejności zobaczyć oba filmy, pytano też twórców. Margot Robbie - odtwórczyni roli Barbie - zarekomendowała, żeby zacząć jednak od "Barbie" następnie przejść do "Oppenheimera", a potem wrócić jeszcze do Barbielandu. Jej koleżanka z planu Issa Rae oceniła, że jeśli ktoś zostawia "Oppenheimera" na koniec, to jest to lekko psychopatyczne. A reżyserka Greta Gerwig stwierdziła, że można zafundować sobie oba doświadczenia - najpierw obejrzeć jeden film, później drugi, a innego dnia zrobić odwrotnie.  

Ekipa "Oppenheimera" też nie ma nic przeciwko tej filmowej hybrydzie. "Ci z nas, których obchodzi kino, naprawdę czekali na to, aż na rynku znów zrobi się gęsto. Teraz tak się stało i to jest wspaniałe" - powiedział Christopher Nolan amerykańskiemu portalowi IGN. Cilian Murphy, który gra Oppenheimera, wyznał, że sam już nie może się doczekać, aż zobaczy "Barbie". Matt Damon z tej samej obsady ucieszył się, że ludzie umawiają się na obejrzenie aż dwóch filmów w ten sam weekend. A Emily Blunt (filmowa żona Oppenheimera) nagrała wideo, na którym zakłada szpilki à la Barbie.

Festiwal miłości wśród twórców trwa. A wśród widzów - co chyba bardziej zaskakujące - również. W dominującej emocji żaden z filmów nie jest traktowany jak lepszy ani gorszy. Stosunkowo mało jest choćby wyśmiewania głupiej "Barbie" dla bab i wychwalania poważnego "Oppenheimera" dla panów - choć każdy, kto nie urodził się wczoraj, dobrze wie, że w internecie tak właśnie mogłoby się to skończyć. Ale nie, okazuje się, że chcemy ich obu, w odpowiedniej oprawie i przemyślanej kolejności.

I jest coś miło prostego i ludzkiego w tym, że jesteśmy po prostu spragnieni dobrych opowieści - czy chodzi o dramat fizyka pracującego nad śmiercionośną bronią, czy o Barbie i Kena w różowej nibylandii.

Więcej o: