Ekranizacja "Nocy i dni" Marii Dąbrowskiej w reżyserii Jerzego Antczaka na zawsze odmieniła oblicze polskiej kinematografii. Film podbił serca widzów i zdobył uznanie krytyków. Wielokrotnie wyróżniano go prestiżowymi nagrodami i nominacjami, w tym również tą do Oscara. Choć od premiery minęło już 48 lat, to historia małżeństwa Niechciców wciąż gromadzi przed telewizorami i na TVP VOD kolejne pokolenia.
Jak Jerzy Antczak wpadł na pomysł, by powieść Marii Dąbrowskiej przenieść na ekrany? Nakłoniła go do tego żona, Jadwiga Barańska, która w radiowej audycji usłyszała, jak Gustaw Holoubek "czytał cudownie tę książkę". Swoją fascynacją postanowiła podzielić się z mężem, a jemu udzielił się jej entuzjazm. – Miałam nosa, że całość jest godna uwagi – mówiła w "Fakcie" po latach. Aktorka od początku wiedziała, że chciałaby wykreować postać Barbary. Reżyser musiał jednak znaleźć godnego partnera, który wystąpiłby z nią w duecie. Początkowo padło na Stanisława Jasiukiewicza, który tuż przed rozpoczęciem zdjęć wycofał się z projektu. Powodem była choroba nowotworowa. Zmarł, zanim padł ostatni klaps na planie.
Reżyser stanął przed wyborem nowego odtwórcy roli Bogumiła Niechcica. Nawet nie rozważał Jerzego Bińczyckiego, lecz ktoś ze znajomych podsunął mu jego kandydaturę. Gdy tylko ta informacja dotarła do Barańskiej, od razu zaczęła popierać ten pomysł. Aktor wywarł na niej ogromne wrażenie grą w spektaklu "Biesy". Nie myśląc wiele, Antczak zaproponował mu dołączenie do obsady i to w dodatku bez zdjęć próbnych. Bińczycki nie krył zaskoczenia, zwłaszcza że wielokrotnie mówiono mu, iż "kamera go nie lubi". – Panie reżyserze, ja się do filmu nie nadaję. Wszystkie próbne zdjęcia spaliłem. Uchwalono, że jestem niefilmowy – miał mówić podczas wstępnych rozmów. Reżyser nie dał jednak za wygraną. I słusznie.
Barańska i Bińczycki stworzyli na ekranie niezapomniany duet, który docenili nie tylko widzowie, lecz także krytycy. Obydwoje zbierali laury za swoją pracę i wybitne kreacje. – Jego oszczędne, kameralne aktorstwo stworzyło zniewalający nastrój intymności – oceniał jego grę Krzysztof Demidowicz. Aktor nie ukrywał, że "Noce i dnie" były przełomem w jego karierze. Być może nie byłoby takiego sukcesu, gdyby nie relacja, jaką udało mu się stworzyć z filmową partnerką. Bez wątpienia była między nimi chemia, która poniekąd stanowiła problem dla reżysera. Wiedział jednak, że między bohaterami musi być specyficzna, autentyczna więź, która poruszy widzów do granic możliwości.
W imię sztuki przyzwalał na to, by jego żona spędzała z Bińczyckim czas poza planem, lecz nie ukrywał, że jest o nią zazdrosny. Szczególnie realizacje scen łóżkowych czy pocałunków kosztowały go dużo emocji i nerwów. – Nie ma faceta, który nie byłby zazdrosny, gdy aktorka i zarazem ukochana gra z partnerem w łóżku intymne sceny na jego oczach. To trzeba przezwyciężyć. Między aktorem a aktorką musi się urodzić coś więcej niż więź aktorska. Takie "ponad". I to "ponad" decyduje o sukcesie – tłumaczył w "Fakcie", dodając, że choć relacja Barańskiej i Bińczyckiego była czymś więcej niż tylko przyjaźnią, to właśnie ona stała się kluczem do tak spektakularnego sukcesu.