Zanim Jan Piechociński trafił do łódzkiej filmówki, studiował fizykę, filologię polską i prawo. W końcu zdecydował się na karierę aktorską. W 1977 roku odebrał dyplom, rok wcześniej debiutował na deskach teatru. Na ekranie po raz pierwszy pojawił się w 1974 roku w produkcji "Gniazdo", rok później w "Dziejach grzechu". Przez ponad 10 lat cierpliwie dbał o pozycję w branży. W końcu Roman Załuski obsadził go w filmie, który dał Piechocińskiemu największą popularność.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
W 1985 roku Jan Piechociński otrzymał główną rolę w filmie Romana Załuskiego, "Och, Karol". Tytułowy Karol jest architektem i choć ma atrakcyjną żonę, Marię, nie potrafi przepuścić żadnej okazji, by nawiązać romanse z innymi kobietami. W końcu liczba kochanek staje się trudna do opanowania, a Karol Górski przestaje panować nad sytuacją, pojawiają się też kolejne komplikacje i kolejne kochanki, przed którymi bohater stara się uchronić, choć nieskutecznie. - Byłem pełen uznania dla reżysera Romana Załuskiego, który stworzył znakomitą obsadę - wspominał Jan Piechociński w rozmowie z "Tele Tygodniem". Na ekranie partnerowała mu plejada najbardziej rozchwytywanych aktorek: Marta Klubowicz, Danuta Kowalska, Jolanta Nowak, Ewa Sałacka, w produkcji pojawiła się nawet piosenkarka Urszula.
- Kreśląc postać Karola Górskiego, od początku wiedzieliśmy, że nie będzie to typowy Don Juan. To miał być ktoś, kto nie potrafi odmówić kobiecie - dodał. Film sprawił, że aktor, podobnie jak grany przez niego bohater, nie mógł opędzić się od wielbicielek, które proponowały mu nawet szybki ślub. Był jednak świeżo po ślubie, więc nie było mowy o żadnych romansach.
Rola w "Och, Karol" dała mu rozpoznawalność, ale to nie przełożyło się na sukcesy zawodowe. Przez kilka lat nie otrzymał żadnej propozycji. Trudności finansowe w końcu sprawiły, że aktor zdecydował się na emigrację. Wcześniej bezskutecznie próbował otrzymać zasiłek dla bezrobotnych. - Urzędniczki pękały ze śmiechu na mój widok - opowiadał. Wyjechał na pół roku do Szwecji, gdzie zatrudnił się jako malarz. - Przez cztery lata nie dostawałem żadnej roli. Ludzie prosili o autografy, a ja nie miałem na chleb. Jednak dzięki tej komedyjce zagrałem u Kieślowskiego - wspominał na łamach magazynu "Show". Roman Załuski obsadził go w kolejnej swojej produkcji, "Komedii małżeńskiej". Przez lata grał postacie drugoplanowe. W końcu trafił do obsady "Klanu" i, jak sam wspominał, dzięki temu udało mu się poprawić sytuację materialną. Gdyby nie serial, nie miałby bowiem za co żyć. Do dziś wciela się w postać Feliksa Nowaka i dzięki niemu wciąż może ratować swój budżet. Dziś dostaje bowiem jedynie 1500 zł emerytury.