Zgodnie z zapowiedziami w najnowszej serii "Virgin River" mieszkańców tytułowego miasteczka spotka ogromna tragedia. W 5. i 6. odcinku nastąpi pożar lasu, który przeniesie się na teren Virgin River. Na barkach głównych bohaterów spocznie organizacja akcji gaśniczej oraz ewakuacji lokalnej ludności. Z pomocą Jacka, Hope zdobędzie samoloty, które pomogą w ugaszeniu pożaru. W tarapatach znajdą się Lizzie i Denny, którym ogień odetnie drogę ucieczki.
Trzeba przyznać, że sceny walki z żywiołem przedstawione w serialu wyglądają bardzo realistycznie. Reżyser "Virgin River" przyznał, że nakręcenie takich ujęć przy niewielkich możliwościach graniczyło z cudem. W dodatku twórcy napotkali na swojej drodze liczne problemy.
"Najtrudniejsze było to, że był środek lata, szczyt sezonu pożarowego tutaj, w Vancouver, i obowiązuje prawo zakazu palenia, które mówi, że nikt nie może rozpalić ogniska większego niż około 20 cm nad ziemią. Tymczasem my stwierdziliśmy, że po prostu podpalimy całe miasto". - Przyznał Martin Wood.
Z braku funduszy, twórcy sięgnęli po efekty wizualne. Budżet produkcji nie przewidywał bowiem scen kręconych z Hollywoodzkim rozmachem.
"Efekty wizualne, których używamy, to rzeczy, które dzieją się w oddali. I myślę, że jedną z rzeczy, co do których od razu wszyscy zdecydowaliśmy, że nie będziemy ich robić, było to, że nie zamierzaliśmy używać wielu efektów wizualnych poza pokazaniem złudzenia bliskości. Oczywiście było to coś, czego nie mogliśmy zrobić za pomocą efektów – jeśli nie jesteś Christopherem Nolanem, nie dostajesz takiej możliwości". - Dodał reżyser.
Martin Wood wspomniał również o wykorzystaniu nagrań, które powstały między innymi podczas pożarów w Australii. Producenci zmontowali kilkusekundowe urywki tak, by pasowały one do sceny, w której Kaia i Sarah przemierzają teren opanowany przez pożar.