"Puchatek: Krew i miód" na początku roku zadebiutował w kinach na świecie po całkiem udanej akcji promocyjnej. Zachęcenie ludzi do pójścia do kina na niskobudżetowy film o krwawym Kubusiu Puchatku nie było szczególnie skomplikowanym zadaniem, a produkcja była dokładnie tak zła, jak to obiecywały obrzydliwe zwiastuny. Zachęceni "sukcesem" pierwszej części twórcy zapowiedzieli już kolejną.
Wraz z końcem 2021 roku wygasły filmowe prawa na wyłączność wytwórni Walta Disneya do postaci znanych z popularnej powieści dla dzieci. Rhys Frake-Waterfield - reżyser i producent filmowy - wyczuł moment i postanowił zaprezentować światu całkowicie inną wersję Kubusia Puchatka, niż znamy ją z dzieciństwa. Tak powstał tani, chaotyczny i dość obrzydliwy slasher "Puchatek: Krew i miód", w którym sympatyczny miś i jego kolega Prosiaczek urządzają krwawą jatkę.
Jak się okazuje, w "arcydziele" zabrakło nie be powodu Tygryska. Problem wciąż istniejących w momencie kręcenia "Krwi i miodu" praw autorskich do jego postaci udało się rozwiązać - prawa te wygasną w styczniu 2024 roku a już miesiąc później do kin trafi film z Tygryskiem-mordercą. Właśnie pokazano pierwsze kadry z lubiącym przemoc pluszakiem:
Tygrysek jest nieprawdopodobnie brutalny. Uwielbia torturować swoje ofiary, zanim je zabije - mówi producent Scott Jeffrey w rozmowie z serwisem ING.com.
Dodatkowo dla drugiej części horroru przewidziano o wiele większy budżet, dzięki czemu film być może wreszcie zacznie naprawdę straszyć, a nie żenować.