Zdzisław Maklakiewicz i Jan Himilsbach stworzyli jeden z najpopularniejszych duetów w polskim kinie. Wszystko zaczęło się na początku lat 70., gdy Marek Piwowski obsadził ich w głównych rolach w komedii "Rejs". Choć wydawało się, że dzieli ich wszystko, od pochodzenia, przez wykształcenie i na doświadczeniu kończąc, to mieli ze sobą znacznie więcej wspólnego, niż wielu mogłoby przypuszczać.
Gdy Maklakiewicz pojawił się na planie "Rejsu" miał już na swoim koncie kilka cenionych produkcji. Młodszemu o 4 lata koledze, dla którego był to aktorski debiut, chętnie służył radą i pomocą. Błyskawicznie znaleźli nić porozumienia i stali się dla siebie najlepszymi przyjaciółmi, nie tylko na ekranie, ale i w życiu. Rozumieli się niemal bez słów. Obaj mieli za sobą trudne doświadczenia, Maklakiewicz był bowiem weteranem wojennym i dwukrotnym rozwodnikiem, zaś Himilsbach miał trudne dzieciństwo. O swojej bolesnej przeszłości najchętniej rozmawiali przy wódce. – Maklakiewicz i Himilsbach upijali się z dużą radością, ale potem mieli do siebie o to pretensje. Zarzucali sobie, że jeden drugiego upił. Zaczynali się kłócić, aż w końcu pili na zgodę i wszystko zaczynało się od początku – opowiadał Piwowski w jednym z wywiadów.
Wśród widzów słynęli z barwnych postaci na ekranie, z którymi wielu potrafiło się utożsamić. Wspólnie wystąpili m.in. we "Wniebowziętych", "Jak to się robi" czy "Siedmiu czerwonych różach". W środowisku nie mieli jednak najlepszej opinii, w kuluarach mówiono niemal wyłącznie o ich pijackich wyczynach. Zdarzało się, że potrafili przepaść bez wieści na kilka dni i nocy z rzędu. Dopiero gdy Himilsbach wdawał się w awantury, co w stanie nietrzeźwości miał w zwyczaju, było wiadome, gdzie się zaszyli.
Wszystko zmieniło się w październiku 1977 roku. Podczas jednej z suto zakrapianych imprez Maklakiewicz wyraźnie przesadził z alkoholem. Opuszczając warszawski klub "Kamieniołomy", wdał się w pyskówkę z ochroniarzami. Od słowa do słowa zaczęło robić się coraz nieprzyjemniej, aż w końcu doszło do bójki. Wówczas aktor został uderzony w głowę przez milicjanta, który podjął się interwencji. Wrócił do domu o własnych siłach, lecz jego stan pogarszał się z godziny na godzinę. Początkowo myślał, że to silny kac, lecz gdy objawy zaczęły się nasilać, trafił do szpitala. Na ratunek było już jednak za późno. Zdzisław Maklakiewicz zmarł 9 października. Miał zaledwie 50 lat.
Śmierć przyjaciela dla Himilsbacha okazała się niewyobrażalnym ciosem. Po pogrzebie opłacił postawienie mu pomnika i jeszcze raz udał się z wizytą do jego mieszkania. Licząc na to, że może jednak to tylko zły sen, z którego nie potrafi się obudzić, lecz zastała go głucha cisza. – Nie mogę się z tym pogodzić – mówił z goryczą. Choć zagrał jeszcze w kilku filmach, to wyraźnie wycofał się z życia publicznego, nie potrafił bowiem odnaleźć się na ekranie bez Maklakiewicza u boku. To sprawiło, że jeszcze bardziej pogrążył się w nałogu. W ostatnich latach życia niemal nieustannie pił. Zmarł w wieku 57 lat po kilkudniowej libacji 11 listopada 1988 roku.
Jeśli borykasz się z uzależnieniem lub chcesz dowiedzieć się, jak możesz pomóc osobie bliskiej, możesz skontaktować się ze specjalistami, którzy dyżurują pod tymi numerami:
Więcej informacji znajdziesz na stronach Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom.