Po raz pierwszy "Zielona granica" Agnieszki Holland była zaprezentowana szerszej publiczności podczas 80. Festiwalu Filmowego w Wenecji, zdobywając aż cztery nagrody, w tym m.in. nagrodę specjalną jury. 22 września 2023 roku film trafił na ekrany kin, a opinie krytyków w zdecydowanej większości były pozytywne. W związku z tym wielu przypuszczało, że to właśnie ta produkcja będzie reprezentować Polskę podczas gali rozdania Oscarów 2024. Tak się jednak nie stało.
Komisja Oscarowa, której przewodniczyła producentka Ewa Puszczyńska, podjęła decyzję, że polskim kandydatem w kategorii najlepszy pełnometrażowy film międzynarodowy będą "Chłopi" twórców "Twojego Vincenta", Doroty Kobieli-Welchman i Hugh Welchmana. – Ta historia będzie zrozumiana na całym świecie – przekonywała przewodnicząca składu jurorskiego. Choć werdykt dla wielu okazał się zaskoczeniem, to Agnieszka Holland spodziewała się takiego obrotu spraw, zwłaszcza że "Zielona granica" na długo przed premierą zbierała cęgi i była krytykowana przez najważniejszych polityków kraju, a także Telewizję Polską. – Nie jestem zaskoczona, że nasz film nie został wybrany – przyznała w rozmowie z Onetem. – Strach gryzie duszę. Niewątpliwie zagłosowanie za "Zieloną granicą" wymagałoby ogromnej indywidualnej odwagi członków i członkiń komisji, którzy zależą od dotującego ich projekty Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej. Nie pierwszy raz mamy w naszym kraju do czynienia z szantażem ekonomicznym – stwierdziła reżyserka.
W czasie, gdy trwały obrady Komisji Oscarowej, Holland udzielała zagranicznego wywiadu. Z tego powodu nie mogła obserwować dyskusji, które rozgrywały się pomiędzy członkami, a te podobno były bardzo zaciekłe. Za ostatecznym werdyktem opowiedziało się bowiem czterech z sześciu jurorów. – Jestem ciekawa, jak głosowano. Żałuję, że nie mogłam obserwować obrad. Z ich kulis mogłoby na pewno powstać dobre kino moralnego niepokoju – stwierdziła w tej samej rozmowie z Onetem. Twierdzi, że gdyby jednak wybór padł na "Zieloną granicę", to władza z pewnością zrobiłaby wszystko, by do tego nie dopuścić. – Gdyby nas wybrano, władza by tego nie odpuściła, wyciągnięto by konsekwencje personalne. Mielibyśmy III wojnę światową. Skończyło się banalnie, ale też najbezpieczniej – oceniła.
Holland jest bowiem przekonana, że gdyby ktoś zagłosował na jej obraz, to z pewnością miałby z tego tytułu problemy. – Nie płaczę, nie mam żalu. Nie mogę wymagać od ludzi, żeby działali wbrew swoim interesom. Dość długo żyłam w PRL-u, żeby takie konformistyczne rozwiązania mnie dziwiły – podkreśliła, dodając, że dla niej to koniec walki o Oscara, bo zgodnie z obowiązującymi przepisami, żaden inny kraj nie może zgłosić kandydatury "Zielonej granicy". – Film musi mieć przeważający wkład kraju, który go zgłasza – wyjaśniła. Na koniec przyznała, że od czasu premiery nieustannie mierzy się z cenzurą. Podczas festiwalu w Gdyni, który organizowała Telewizja Polska i Ministerstwo Kultury, jej produkcja nie została wyświetlona i nie brała udziału w konkursie, a ona sama nie otrzymała zaproszenia. – Jestem wdzięczna tym kolegom i koleżankom, którzy mieli odwagę okazać mi wsparcie – skwitowała.