"Zielona granica" nie powalczy o Oscara. Holland tłumaczy dlaczego. "Władza by nie odpuściła"

Tegoroczny kandydat do Oscara 2024 został wybrany i nie będzie to "Zielona granica", jak wielu przypuszczało, lecz "Chłopi". Agnieszka Holland przyznała, że w obliczu medialnej nagonki spodziewała się takiego werdyktu. Teraz wyjaśniła również, dlaczego jej nagrodzona na festiwalu w Wenecji produkcja nie ma już szansy na walkę o statuetkę.

Po raz pierwszy "Zielona granica" Agnieszki Holland była zaprezentowana szerszej publiczności podczas 80. Festiwalu Filmowego w Wenecji, zdobywając aż cztery nagrody, w tym m.in. nagrodę specjalną jury. 22 września 2023 roku film trafił na ekrany kin, a opinie krytyków w zdecydowanej większości były pozytywne. W związku z tym wielu przypuszczało, że to właśnie ta produkcja będzie reprezentować Polskę podczas gali rozdania Oscarów 2024. Tak się jednak nie stało.

Zobacz wideo Według Marcina Ociepy, Agnieszka Holland wpisuje się w narrację Kremla

"Zielona granica". Film Holland nie powalczy o Oscara. Reżyserka odniosła się do werdyktu

Komisja Oscarowa, której przewodniczyła producentka Ewa Puszczyńska, podjęła decyzję, że polskim kandydatem w kategorii najlepszy pełnometrażowy film międzynarodowy będą "Chłopi" twórców "Twojego Vincenta", Doroty Kobieli-Welchman i Hugh Welchmana. – Ta historia będzie zrozumiana na całym świecie – przekonywała przewodnicząca składu jurorskiego. Choć werdykt dla wielu okazał się zaskoczeniem, to Agnieszka Holland spodziewała się takiego obrotu spraw, zwłaszcza że "Zielona granica" na długo przed premierą zbierała cęgi i była krytykowana przez najważniejszych polityków kraju, a także Telewizję Polską. – Nie jestem zaskoczona, że nasz film nie został wybrany – przyznała w rozmowie z Onetem. – Strach gryzie duszę. Niewątpliwie zagłosowanie za "Zieloną granicą" wymagałoby ogromnej indywidualnej odwagi członków i członkiń komisji, którzy zależą od dotującego ich projekty Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej. Nie pierwszy raz mamy w naszym kraju do czynienia z szantażem ekonomicznym – stwierdziła reżyserka.

Dla Holland to koniec walki o Oscara. Teraz wyjaśnia, co wpłynęło na decyzję komisji

W czasie, gdy trwały obrady Komisji Oscarowej, Holland udzielała zagranicznego wywiadu. Z tego powodu nie mogła obserwować dyskusji, które rozgrywały się pomiędzy członkami, a te podobno były bardzo zaciekłe. Za ostatecznym werdyktem opowiedziało się bowiem czterech z sześciu jurorów. – Jestem ciekawa, jak głosowano. Żałuję, że nie mogłam obserwować obrad. Z ich kulis mogłoby na pewno powstać dobre kino moralnego niepokoju – stwierdziła w tej samej rozmowie z Onetem. Twierdzi, że gdyby jednak wybór padł na "Zieloną granicę", to władza z pewnością zrobiłaby wszystko, by do tego nie dopuścić. – Gdyby nas wybrano, władza by tego nie odpuściła, wyciągnięto by konsekwencje personalne. Mielibyśmy III wojnę światową. Skończyło się banalnie, ale też najbezpieczniej – oceniła.

Holland jest bowiem przekonana, że gdyby ktoś zagłosował na jej obraz, to z pewnością miałby z tego tytułu problemy. – Nie płaczę, nie mam żalu. Nie mogę wymagać od ludzi, żeby działali wbrew swoim interesom. Dość długo żyłam w PRL-u, żeby takie konformistyczne rozwiązania mnie dziwiły – podkreśliła, dodając, że dla niej to koniec walki o Oscara, bo zgodnie z obowiązującymi przepisami, żaden inny kraj nie może zgłosić kandydatury "Zielonej granicy". – Film musi mieć przeważający wkład kraju, który go zgłasza – wyjaśniła. Na koniec przyznała, że od czasu premiery nieustannie mierzy się z cenzurą. Podczas festiwalu w Gdyni, który organizowała Telewizja Polska i Ministerstwo Kultury, jej produkcja nie została wyświetlona i nie brała udziału w konkursie, a ona sama nie otrzymała zaproszenia. – Jestem wdzięczna tym kolegom i koleżankom, którzy mieli odwagę okazać mi wsparcie – skwitowała.

Więcej o: