Marta Korycka: Planowałyśmy od początku, że przy tak ważnej premierze, jaką jest "Znachor", zrobimy dwugłos. Wyjdzie nam z tego jednak bardziej "jednogłos", bo jesteśmy wyjątkowo zgodne: to jest świetny film. W związku z tym, zamiast dyskutować, będziemy raczej prześcigać się w pisaniu o tym, co dobre, choć i tu - jak zawsze - jakieś minusiki znajdziemy.
"Znachor". To najlepszy do tej pory polski film Netfliksa
Justyna Bryczkowska: Po premierze "Znachora" pierwszy raz w życiu widziałyśmy, żeby publiczność oklaskiwała film przez CAŁE napisy końcowe i długą chwilę po nich. Słusznie, bo to fantastyczny, zrobiony z miłością i wielką czułością dla tematu, poruszający i autorski film. A jednocześnie to piękny i klasyczny melodramat w najlepszym znaczeniu tego słowa. Naprawdę, to straszna szkoda, że produkcja nie może trafić do kin w całej Polsce. Na szczęście można ją będzie oglądać na całym świecie.
Marta: Gdybym miała określić produkcję Netfliksa jednym słowem, byłoby nim: "emocje". One biją z ekranu i pojawiają się w widzu. I w momentach, których byśmy się spodziewali, bo przecież znamy doskonale tę historię, i w zaskakujących, bo twórcy nie zrobili prostego remake’u.
Justyna: Nowy "Znachor" to najlepszy do tej pory polski film Netfliksa. To przepyszna adaptacja ikonicznej dla polskiej popkultury produkcji. Pięknie oddaje hołd poprzednim realizacjom, a jednocześnie jest dziełem w pełni autonomicznym. Fabuła zawiera najważniejsze elementy klasycznej opowieści, ale śmiało kroczy własnymi ścieżkami i prowadzi profesora Rafała Wilczura/Antoniego Kosibę w nowe, bardzo ciekawe rewiry. Myślę też, że film z Leszkiem Lichotą w roli głównej sprawi, że w Znachorze zakochają się miliony ludzi z całego świata - nie tylko z Polski.
Marta: Lichota to jest Wilczur/Kosiba idealny. Nie odbierając niczego Bińczyckiemu, potrafił jednocześnie z szacunkiem do tamtej roli zrobić z tą postacią coś swojego. Poświęcił się fizycznie, zapuścił włosy oraz brodę i schudł 10 kilogramów, ale i nawet samym spojrzeniem potrafi wyrazić niesamowicie zniuansowane emocje. Podobało mi się, kiedy producentka powiedziała, że dla niej to opowieść o relacji ojca i córki. Film z 1982 roku skupiał się przede wszystkim na tytułowym bohaterze, a tu mamy akcenty rozłożone szerzej - na Marysię, a nawet też innych, wszystkich świetnie obsadzonych, bohaterów. Scenarzyści pokazali umiejętnie jedną sceną, dlaczego Wilczur i jego córka przez tyle lat byli rozdzieleni.
'Znachor' (1982) kadr z filmu 'Znachor' reż. Jerzy Hoffman / screen vod.tvp.pl
Justyna: Kobiety w "Znachorze" Michała Gazdy zostały potraktowane wielowymiarowo, jak pełnoprawne postaci. Reżyser pokazuje, że bez interakcji z nimi mężczyźni niewiele by zdziałali. Marysia Kowalska w roli Marysi Wilczurówny jest hipnotyzująca. Ma w sobie świeżość, autentyczność, jakąś taką efemeryczność, a jednocześnie pokazuje, że ma charakter, własne zdanie i umie o siebie zadbać. Kiedy patrzę na tę młodą aktorkę, widzę duże podobieństwo do hollywoodzkiej gwiazdy Blake Lively, ale z naszej Marysi promieniuje dodatkowo jakaś aura.
Marta: Wpasowana dobrze w lata 30., ma współczesne rysy, które nie wybijają na tyle, żebym miała wrażenie robienia czegoś na siłę. Także moje odkrycie tej obsady, czyli Anna Szymańczyk w roli Zośki, właścicielki młyna, łączy w sobie sposób gry aktorskiej z XXI wieku z duchem tamtych czasów. Taka jest hoża, swojska, ale ma wrażliwość, z którą wiele współczesnych widzek doskonale się utożsami.
Justyna: Ta kobieta to petarda. Ma charyzmę, siłę, przekorę, moc i jest fantastycznie charakterystyczna. Uwodzi widzów osobowością. Zośka jest zadziorna, wygadana, sprawcza i zaradna. Kiedy trzeba, odpyskuje tak, że w pięty największym inteligentom idzie (jej wymiana z miejscowym lekarzem po wypadku i operacji Marysi to złoto najczystsze). Ma dużo życiowej mądrości i empatii, ale w kaszę nie da sobie dmuchać.
Marta: W ogóle, gdybym miała chwalić reżyserkę castingu, mogłabym po prostu lecieć po liście z nazwiskami obsady od pierwszej do ostatniej pozycji. Iza Kuna dostała do zagrania nadętą hrabinę i zrobiła to tak, że boję się o jej bezpieczeństwo na ulicach, kiedy film wejdzie do szerszej dystrybucji. Doskonały jest Mirosław Haniszewski jako doktor Dobraniecki, któremu zdecydowanie bliżej do książkowego pierwowzoru - śliskiego karierowicza - niż temu granemu przez Piotra Fronczewskiego w ekranizacji Jerzego Hoffmana. Ignacy Liss jako kompletnie nieznający prawdziwego świata rozpieszczony panicz Czyński…
Justyna: … z którego Marysia robi mężczyznę, jest czarujący. Ich ekranowa chemia jest nie tylko wiarygodna, ale wręcz ujmująca. Mają mnóstwo uroku, że przyjemnie się na nich patrzy i coraz bardziej im kibicuje.
Marta: Nawet w scenie wypadku, która moim zdaniem wypadła (sic!) technicznie trochę słabo. I świetni są jeszcze Łukasz Szczepanowski jako Michał i Mikołaj Grabowski jako tata-hrabia… I, naprawdę, każda jeszcze mniejsza rola - miodzio.
Leszek Lichota w filmie 'Znachor' na platformie Netflix Bartosz Mrozowski / Netflix
Justyna: Ewa Szykulska jako warszawska znachorka jest taka wiedźmowata! Mnóstwo tu uroczych smaczków, a Artur Barciś rolą lokaja Czyńskich pięknie spina klamrą dwie ważne adaptacje filmowe.
Marta: Już od pierwszej sceny twórcy nie tyle mrugają do widza, co literują: to nie jest przeróbka filmu Hoffmana. Pięknie zmieniają wątki, które wiele osób zna prawie na pamięć, a i tak wraca do nich po raz kolejny w filmie z Bińczyckim, Dymną i Stockingerem. Myślę, że będę chętnie oglądała obie te wersje - jak ładnie powiedziała na premierze Grażyna Torbicka, tu nie chodzi o zastąpienie poprzedniego filmu, a o dyskusje, porównania doskonałego z doskonałym.
Kadr z filmu 'Znachor' Bartosz Mrozowski/Netflix
Justyna: Bardzo mi się podoba pomysł scenarzystów, jak rozegrać słynną scenę z sądu, w której zebrani na sali się dowiadują, że "Proszę państwa, wysoki sądzie, to jest profesor Rafał Wilczur". Co może być szokujące, w tej wersji nie pada w ogóle! I bardzo właśnie dobrze. Zrobili to po swojemu i śmiem twierdzić, że ten sposób jest bardziej wzruszający i znaczący dla relacji między bohaterami.
Marta: Dużo tu wzruszeń. Przyznam, że nie spodziewałam się tego, ale łzy płynęły mi po policzkach kilka, a może i kilkanaście razy w trakcie seansu. To były różnego rodzaju łzy - także radości, ukojenia, nie tylko smutku. Przez dwie i pół godziny, których naprawdę nie czuć, także nieźle się uśmiałam.
Justyna: Trochę się skręcałam na widok poszczególnych peruk, zwłaszcza tej, którą nosiła Marysia po wypadku. Gdybym miała powiedzieć, że coś tu nie wyszło, to właśnie włosy niektórych postaci. Ale to pomniejsza kwestia, bo np. zachwycająca jest muzyka filmowa, która nader efektownie uzupełnia narrację i potęguje cały przekaz emocjonalny. Tu naprawdę wszystko jest wychuchane, zadbane i sprawdzone. Reżyser zdradził mi, że mieli konsultantów od wszystkiego, nawet mąki. W efekcie nowy "Znachor" jest jak ciepły kocyk, którym można się otulić, gdy nam będzie źle. Już teraz wiem, że to taka produkcja, do której będę z przyjemnością wracać wiele, wiele razy.
Marta: Doceńmy na koniec jeszcze i przepiękne zdjęcia - szczególnie podradomskich Radoliszek, i elementy mazowieckiej muzyki ludowej wplecionej w tę filmową, i kostiumy, i… mogłybyśmy wymieniać długo. Ale wolimy, żebyście skończyli już czytać ten tekst i wykorzystali czas na obejrzenie "Znachora". Warto, bardzo warto.