"Znachor". Leszek Lichota na planie musiał się nauczyć chodzić na nowo

Leszek Lichota wcielił się w "Znachora" w produkcji Netfliksa. Aktor - podobnie jak pozostali twórcy filmu - podkreśla, że to nie remake ekranizacji Jerzygo Hoffmana, a nowa adaptacja powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Przyznał, że wkroczenie w międzywojnie (bo wtedy rozgrywa się akcja) było dla niego związane z nauką... chodzenia na nowo.

- Buty z tamtych czasów mają obcas. Teraz mężczyźni rzadko chodzą w obuwiu na obcasie, ja nigdy takiego nie miałem. Było to dla mnie coś nowego. Okazuje się, że w takich butach zupełnie inaczej stawia się stopę - mówi Leszek Lichota. - Nie stawia się kroku z palców, więc inaczej wygląda ruch nogi, a przez to i człowiek wygląda inaczej, bo od razu się prostuje. Jest w tym coś dostojnego - przyznaje aktor.

Zobacz wideo Czy warto obejrzeć nowego "Znachora" od Netfliksa? Jeszcze jak!

Leszek Lichota o "Znachorze": Schudłem dziesięć kilogramów

Dodaje, że scenografia i kostiumy z łatwością pozwoliły mu się poczuć częścią portretowanej epoki (Wilczura poznajemy w 1920 roku, później akcja przenosi się do 1935 roku). - Samo się grało! - śmieje się. - Różnicę zrozumie każdy, kto był kiedyś na castingu i musiał grać do pustych ścian i sobie wyobrażać, w jakiej jest przestrzeni. A tutaj wszystko było z epoki, zadbano o każdy szczegół. Wszystko wyglądało jak należy, co nam dawało jeszcze dodatkowego motoru do tego, żeby się starać - zachwala.

Choć samych dni zdjęciowych było 44, to rozciągnęły się w czasie na kilka pór roku. Miało to m.in. związek z tym, że twórcom zależało na naturalnym wyglądzie zarostu i fryzury Antoniego Kosiby. Lichota po nagraniu sekwencji "zimowej" w trakcie przerwy mocno zmienił się fizycznie. - Schudłem w tym czasie dziesięć kilogramów. Nie powiem, żeby to było najprzyjemniejsze zadanie, bo ja nie znoszę chodzić na siłownię. Ale znam już swój organizm na tyle, że wiedziałem, jaką dietę zastosować, żeby taka zmiana była możliwa do osiągnięcia w stosunkowo krótkim czasie - opowiada. 

Twórcy jednak nie chcieli przesadzić

W książce Tadeusza Dołęgi-Mostowicza Antoni Kosiba jest znacznie bardziej wychudzony, ale ani aktor, ani reżyser Michał Gazda nie chcieli iść w tak ekstremalną stronę. - Naszym zdaniem, gdyby mój bohater był aż tak wybiedzony, to straciłby swoją dostojność i powagę - tłumaczy Lichota.

Kiedy chudszy o dziesięć kilogramów aktor zjawił się na planie, mógł się nim zająć zespół charakteryzatorki Ewy Szwed. - Leszek zapuścił brodę, więc nie musieliśmy jej doklejać, ale i tak ją zagęściliśmy i posiwieliśmy. A potem zaczął się drobiazgowy proces wizualnego przekształcania go z nobliwego medyka w pracującego na roli chłopa. Wysiłek aktora włożony w tę przemianę był ogromny, współpraca z nim przebiegała niezwykle pomyślnie, więc wszyscy mieliśmy ogromną radość i satysfakcję, patrząc na efekt tych naszych wspólnych starań - opowiada charakteryzatorka.

Więcej o: