WFF: Egoyan w Warszawie

Adoracja to jak do tej pory jeden z najlepszych filmów 24. Warszawskiego Festiwalu. Z Atomem Egoyanem, reżyserem filmu, rozmawiamy o jego pojmowaniu kina, technologii i polskich inspiracjach

Atom Egoyan - wybitny reżyser armeńskiego pochodzenia, mieszkający w Kanadzie. Ma na swoim koncie dwie nominacje do Oscarów, kilka nagród na festiwalu w Cannes. Wśród jego najlepszych obrazów są "Słodkie jutro" , "Podróż Felicji" , "Ararat" . Znalazł się wśród elitarnej grupy reżyserów, którzy na 60. jubileusz Cannes przygotowali kilkuminutowe etiudy do wspólnego dzieła "Każdy ma swoje kino" . Swoją błyskotliwą nowelę Egoyan poświęcił występowi Antoniego Artaud w "Męczeństwie Joanny d'Arc" Carla Dreyera.

Najnowszy film Egoyana, " Adoracja" jest obrazem wielowymiarowym, o precyzyjnie splecionej fabule. Egoyan, jak zazwyczaj, misternie łączy tu pozornie osobne wątki, zaburza chronologię zdarzeń, myli tropy zmierzając bez pośpiechu do niejednoznacznej puenty. Bohaterem opowieści tym razem kanadyjski reżyser czyni nastoletniego Simona, który szkolne ćwiczenie aktorskie bierze bardzo na serio: zaczerpniętą z prasy historię o niedoszłym terroryście zaczyna przypisywać swojemu ojcu , a potem, w takiej wersji, rozpowszechniać ją przez Internet. Z czasem okaże się, że przeszłość prawdziwej rodziny chłopaka ma zadziwiająco dużo punktów wspólnych z fikcją. Jednak - jak zauważył sam twórca na spotkaniu z warszawską publicznością - w tym filmie rzeczy nie są do końca takimi, jakimi się zdają ...

Jak narodził się pomysł na ten scenariusz?

Przypomniałem sobie autentyczną historię sprzed lat: pewien facet chciał wysadzić w powietrze samolot lecący do Izraela. Jednak nie zamierzał dokonać tego sam - wsadził do samolotu swoją ciężarną, niczego nieświadomą żonę, wcześniej podrzuciwszy jej bombę do torebki. Ten wątek połączyłem z losami Simona, który wyobraża sobie bycie dzieckiem w brzuchu tej kobiety. Sam byłem mocno zaangażowany w kółko teatralne w szkole i tak jak Simon bardzo wczuwałem się w odgrywane historie.

Ta próba ataku terrorystycznego, choć miała miejsce przed laty, równie dobrze mogła wydarzyć się współcześnie. Czy chciał pan się w jakiś sposób odnieść do 11 września?

Szczególnie do tego, co się działo potem. Zwróciłem uwagę na fakt, że wiele osób po zamachu na WTC zaczęło inaczej rozmawiać: pojawiły się w ich wypowiedziach bliżej nieokreślone zarzuty wobec islamu, jakieś uogólnienia, które w sumie prowadziły do zakłamywania rzeczywistości.

W pana filmie jest kilka scen, w którym nastolatki właśnie w ten sposób o terrorystach rozmawiają, na podstawie niejasnych przesłanek dochodzą do daleko idących, czasem niebezpiecznych wniosków.

Tych dialogów nie zapisałem w scenariuszu. Improwizowaliśmy ze zwykłymi dzieciakami w liceum w Toronto. One naprawdę mówiły, co na ten temat sądzą! Czasem zapędziły się za daleko, czasem mówiły coś nielogicznego. Niektórzy uważają, że te fragmenty filmu są sztucznie zaaranżowane, zbyt dydaktyczne. Jednak ja podałem uczniom tylko sytuację wyjściową, potem "popłynęli" sami.

Czemu rozmawiają ze sobą za pomocą internetowego wideo-czatu, a nie zwyczajnie, w klasie?

Chciałem zobaczyć, jak dzieci będą posługiwały się taką nowością technologiczną. Od razu załapały, co należy robić, jak się zachowywać przed kamerą. Ten wątek pojawił się w moim scenariuszu ze dwa lata temu - byłem przekonany, że zanim dojdzie do zrealizowania filmu, to technologia, dzięki której kilka osób naraz może prowadzić wideo-rozmowę przez Internet, będzie powszechna. Jednak tak się nie stało.

Często korzysta pan z zapisu wideo i pokazuje nowoczesne technologie w swoich filmach.

W latach 80., w "Speaking Parts" w jednej scenie bohaterowie rozmawiają za pomocą łącza satelitarnego. Wówczas mało kto o czymś takim słyszał: takie urządzenie znajdowało się w fazie testów, było bardzo drogie i skomplikowane w użyciu. Ponieważ ci bohaterowie są kochankami, a do tego wiedzą, że mogą ze sobą rozmawiać tylko przez krótki czas, scena stała się bardzo intensywna, podszyta erotyzmem. W "Adoracji" wszystko jest inaczej - każdy ma swobodny dostęp do takiego czy podobnego sposobu komunikacji, a sfera, która była 20 lat temu intymna, kompletnie się upubliczniła .

Jest w "Adoracji" jedna zupełnie odmienna postać od tych młodych, nowoczesnych: dziadek głównego bohatera. Ten nie grzeszy tolerancją ani poprawnością polityczną: obcych odrzuca otwarcie, a ponadto swoimi poglądami stara się zarazić innych. Czy miał on reprezentować jakieś szersze zjawisko obecne w kanadyjskim społeczeństwie?

Dziadek reprezentuje pewien sposób myślenia, który odszedł w przeszłość. Teraz ponad 50% mieszkańców Kanady stanowią ludzie urodzeni się w innych krajach. Natomiast gdy miałem trzy lata i przyjechałem z rodzicami do Kanady, wyglądało to zupełnie inaczej. Szczególnie w małych miasteczkach, a w takim na początku mieszkałem, było sporo bigoterii.

W "Adoracji", jak zwykle u pana, występuje pańska żona, Arsinee Khanjian. I jej postać ponownie jest dość ekscentryczna. Czemu tak obsadza pan żonę?

Coś w tym jest. Choć znowu jak patrzę na role, które Arsinee gra u innych reżyserów, dostrzegam, że jest zupełnie inna, naturalna. A u mnie zawsze nosi w sobie odrobinę szaleństwa . Nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje! Może coś takiego w niej dostrzegam? (śmiech) W każdym razie często już na etapie pisania scenariusza wiem, którą postać przeznaczę dla niej. Tak było w przypadku "Adoracji" czy wcześniej "Araratu".

Pracuje Pan najczęściej ze "swoimi" aktorami. Mam wrażenie, że unika pan znanych twarzy.

Poniekąd. Co prawda Colin Firth i Kevin Bacon zagrali w "Gdzie leży prawda" , ale to był film o Hollywood i potrzebowałem gwiazd. Poza tym miałem bardzo złe doświadczenie przy "Słodkim jutrze" . Prawnika miał zagrać Donald Sutherland , zrezygnował w ostatniej chwili. Zastąpił go o wiele lepszy, choć mniej znany Ian Holm. Wtedy ostatecznie doszedłem do wniosku, że świetnie mogę się obyć bez sławnych aktorów. Oni mają swoje rozpisane co do dnia terminarze, trzeba iść na spore ustępstwa, by móc z nimi pracować. Choć rozumiem, że film z nimi byłby łatwiejszy do sprzedania, to nie chcę w to wchodzić, to zupełnie inna gra.

Czy uważa się pan zatem za twórcę niezależnego?

Przede wszystkim czuję się częścią kanadyjskiego kina. Co dziwne, wielu widzów postrzega mnie jako bardzo europejskiego filmowca. Oczywiście dużo czerpię z moich armeńskich korzeni (jeszcze zanim odwiedziłem Armenię poznałem filmy Paradżanowa, Malyana ), ale robię to z północnoamerykańskiej perspektywy.

Jest coś, co pan szczególnie lubi w polskim kinie?

Pierwszy raz z polskim kinem zetknąłem się dawno temu - obejrzałem kilka filmów krótkometrażowy Romana Polańskiego: "Dwaj ludzie z szafą", "Gruby i chudy" . Dopiero potem zobaczyłem "Nóż w wodzie" . No i tak polskie kino wciągnęło mnie do reszty. Potem wielkie wrażenie zrobiły na mnie wczesne filmy Skolimowskiego, jeszcze potem Kieślowski. Ale nie chodzi tylko o kino. Bardzo podoba mi się również polska grafika. Macie wspaniałe plakaty filmowe z lat 70., 80. Kupiłem kilka takich na ulicy w Berlinie Wschodnim na początku lat 80., między innymi polski plakat do Tootsie . Do dziś taki sposób ekspresji mnie inspiruje.

Rozmawiała Malwina Grochowska

WIĘCEJ O "ADORACJI"

Więcej o: