Na swój reżyserski debiut Miller wybrał klasyczne powieści graficzne o legendarnym Spiricie autorstwa innego komiksowego giganta, Willa Eisnera . Zamaskowany bohater rozprawia się ze złoczyńcami burzącymi spokój jego rodzinnego miasta - ukochanego Central City. Najgroźniejszym wrogiem Spirita jest bezwzględny Octopus, któremu pomaga atrakcyjna asystentka Silken Floss i zgraja klonów-przygłupów.
Komiksowy oryginał to dzieło cenione i nietuzinkowe, a jego ekranizacja wydawała się zadaniem naprawdę trudnym. Próba sfilmowania historii Spirita przez Millera to zatem pomysł nie tyle ambitny, co po prostu nonszalancki. Twórcy komiksów " Sin City " i " 300 " brakuje filmowego doświadczenia (współpracował niby z Robertem Rodriguezem jako drugi reżyser) i, niestety, odbija się to wyraźnie na jakości jego debiutu.
" Spirit - Duch Miasta " wydaje się mieć dwie zasadnicze wady. Pierwszą jest fabuła. Pewnie mało kto pamięta, ale Frank Miller rozpoczynał swoją przygodę z kinem już w latach 90. - współtworzył wówczas scenariusze drugiej i trzeciej części " Robocopa " . Wrócił do Hollywood, żeby napisać historię inspirowaną powieścią graficzną Eisnera. Historię zaskakująco prostą, nieemocjonującą, po prostu nudną. Miller ma niewiele do opowiedzenia - aż dziw, że udało mu się w ogóle "rozbuchać" fabułę debiutu na potrzeby pełnometrażowej produkcji . Przepis był prosty - spowolnić akcję, dorzucić garść przegadanych i w dużej mierze niepotrzebnych dialogów itp.
Ktoś powie, że przecież w filmie takim, jak " Spirit - Duch Miasta " fabuła nie jest najważniejsza, a esencję stanowi umiejętne połączenie stylowej formy z inteligentną karykaturą kina gatunkowego . To prawda, sam uwielbiam zrealizowane z przymrużeniem oka, wybuchowe hybrydy, pełne zapożyczeń z klasyki (chociażby nie tak dawno panowie Tarantino i Rodriguez wykonali świetną robotę w swoim hołdzie złożonemu kinu grindhouse ). Pal licho trywialną fabułę, kiedy widz oczekuje przede wszystkim olśniewającego wizualnie cudeńka - mrocznego, brutalnego i dowcipnego zarazem .
W ten sposób dochodzimy do drugiej, najpoważniejszej wady filmu " Spirit - Duch Miasta " . Miller niemiło zaskakuje, nie radząc sobie... ze stroną wizualną swojej produkcji. Wydaje się, że utknął gdzieś w morzu różnych koncepcji, chciał wykorzystać wszystko, co tylko przyjdzie mu do głowy. Zaskakująco mało tu jednak oryginalnych pomysłów, za dużo zaś rzeczy, które widzieliśmy już u Rodrigueza i Snydera . Chociaż pojedyncze sceny są naprawdę umiejętnie skomponowane, to nie tworzą spójnej całości, przez co filmowi brak ciągłości i odpowiedniego tempa. " Spirit - Duch Miasta " sprawia wrażenie przekombinowanego: nadmierna stylizacja przeradza się chwilami w żałosny kicz.
Aktorzy nie mają tu zbyt wiele do robienia, sprawiają wrażenie ciut zdezorientowanych, bez przekonania recytując durne dialogi. Gabriel Macht biega po Central City, ukrywając się za maską Spirita (przekonuje bardziej jako neurotyczny Zorro niż namiętny kochanek), Samuel L. Jackson wrzeszczy i stroi dziwaczne miny, a Eva Mendes jako zabójczo piękna Sand Saref (która sporo namiesza w całej historii) stara się wykorzystać swoje wdzięki, bo przecież nie aktorskie umiejętności... Chyba najlepiej w tym towarzystwie wypada Scarlett Johansson : rolą niepozornej Silken Floss przekornie nawiązuje do dotychczasowych kreacji.
Nie nazwałbym jednak tego filmu gniotem totalnym, co uczyniło już wielu recenzentów. Momentami czuć bowiem u Millera fantastyczną atmosferę zabawy popkulturowym tyglem. Dzieje się tak, gdy reżyser przypomina sobie o atutach komiksu i oryginalnym stylu Willa Eisnera . Pojawia się więc kpina z detektywistycznego kryminału i chałturowej sensacji, powracają zabawne wątki społeczno-kulturowe. Miller i tu jednak przesadza z fajerwerkami. Gubi subtelność oraz eliminuje niemal zupełnie powagę, nigdy nie poświęca też wystarczająco dużo miejsca tajemniczej, przytłaczającej miejskiej przestrzeni, tak charakterystycznej dla twórczości Eisnera.
Gdy kilka miesięcy temu studio Lionsgate rozpoczęło zmasowaną kampanię promocyjną filmu " Spirit - Duch Miasta " (przyznaję, że zwiastuny i plakaty były całkiem niezłe), niektórzy zaczęli się obawiać, że debiut Franka Millera mógł się nie udać. Dziś śmiało trzeba przyznać im rację. Wizjoner komiksu nie poradził sobie ani jako scenarzysta, ani - co gorsza - jako reżyser . Za kupę kasy Miller zrealizował nudnawą produkcję przypominającą kino klasy B: zbyt tandetną, żeby dobrze sprzedała się w kinach, choć klimatyczną na tyle, że znajdzie grono zauroczonych zwolenników. Pozostaje tylko żałować, że ogromny potencjał komiksowego oryginału nie został wykorzystany.
Piotr Guszkowski
WSZYSTKO O "SPIRIT-DUCH MIASTA"
Nie chcesz przegapić żadnej ciekawej premiery w 2009 roku? Zapisz się na nasz newsletter filmowy