Fascynację charyzmatycznymi przestępcami i meandrami relacji pomiędzy nimi a stróżami prawa Michael Mann przejawia już od debiutanckiego "Złodzieja". Tym razem ten solidny reżyser sięgnął po biografię jednego z najbardziej legendarnych gangsterów w dziejach Stanów Zjednoczonych. John Dillinger to postać nietuzinkowa, znana z policyjnych listów gończych i kronik kryminalnych, jak również kolumn towarzyskich. Celebryta lat 30. rabował banki niczym Robin Hood, uciekał z więzień, dowcipkował podczas wywiadów dla prasy, pokazywał się publicznie, wciąż dbając o dobry wizerunek i sympatię społeczeństwa.
We "Wrogach publicznych" Mann stara się wskrzesić romantyczny mit Dillingera, odtwarzając atmosferę schyłku ery prohibicji i pokazując zainteresowanie opinii publicznej jego osobą. Czyni to w sposób niecodzienny jak na hollywoodzką produkcję o stumilionowym budżecie. Formalne eksperymenty prowadzą reżysera w kierunku niemal paradokumentalnej konwencji. Chociaż twórcy " Gorączki " brakuje już tylko kilku kroków, żeby osiągnąć to, co Lars von Trier w "Dogville" , jego produkcji bliżej do stylistyki Teatru Telewizji. Mann uzyskuje przekonujący efekt surowego realizmu, łącząc fragmenty zarejestrowane na celuloidowej taśmie z materiałem nagranym kamerą cyfrową - nie zawsze ostrym czy odpowiednio wykadrowanym.
Widza nie opuszcza wrażenie, że nieustannie towarzyszy bohaterom: wysiada razem z nimi z samochodu, ucieka z banku, gubi ich sylwetki w tłumie, traci na chwilę z pola widzenia. Daje się ponieść wydarzeniom na ekranie, niejako w nich uczestnicząc. W ten sposób akcja zyskuje na wartkości, a Mann unika zbędnego efekciarstwa w scenach napadów, pościgów i strzelanin. Nie zachłystuje się także stylistyką retro (kostiumy, scenografia i rekwizyty to jedynie dodatki), lecz pokazuje, jak w kameralny sposób opowiedzieć prawdziwie epicką historię. Wszystkie te zabiegi podporządkowano głównemu założeniu: " Wrogowie publiczni " są przede wszystkim portretem człowieka - takiego jakim był i na jakiego się kreował. I tu pojawia się pewien problem: Mann zdaje się zbytnio wybielać Dillingera. Czyżby starał się uporczywie udowodnić, że to kolejny "bohater ludu" , który padł ofiarą swoich czasów?
Obserwując poczynania Johna Dillingera, nie trudno uwierzyć, że w latach 30. stał się żywą legendą. Postać eleganckiego rabusia zawdzięcza filmowy urok nie tyle scenariuszowi (inspirowanemu brawurową biografią), co występowi Johnny'ego Deppa . Szelmowski uśmiech, tajemniczy błysk w oku, szarmanckość, poczucie humoru, zaskakujące wyczucie - te cechy sprawiają, że z łatwością uwodzi nie tylko piękną Marion Cotillard , ale i widza. Dillinger w wykonaniu Deppa przekonuje jako melancholijny kochanek (gdy rozmawia z Billie podczas tańca przy dźwiękach standardu "Bye Bye Blackbird") i staroświecki przestępca z kręgosłupem moralnym (np. podczas jednego z napadów mówi przerażonemu mężczyźnie, by zabrał z lady swoje oszczędności, bo kradnie jedynie pieniądze banku).
W tle romantycznej opowieści o Robin Hoodzie, który zamienił łuk na Thompsona, " Wrogowie publiczni " utrwalają ważny moment w dziejach Stanów Zjednoczonych - narodziny Federalnego Biura Śledczego. Początki były dość nieporadne. Ambitny Melvin Purvis miał trudności z poskładaniem sprawnie działającej jednostki: raczkującej agencji brakowało wyszkolonych funkcjonariuszy, do dyspozycji pozostawali przede wszystkim niedoświadczeni urzędnicy. Jednak zawziętość w walce z przestępcami pokroju Dillingera zaczęła w końcu przynosić sukcesy. Już wtedy FBI otrzymało nieoficjalną licencję na funkcjonowanie na granicy prawa. Szantaż, inwigilacja, brutalne przesłuchania i pobicia stały się skutecznymi (choć słusznie krytykowanymi) narzędziami, na stałe wpisując się do inwentarza metod pracy tej agencji.
" Wrogowie publiczni " Michaela Manna pochłaniają widza na ponad dwie godziny burzliwymi losami legendarnego przestępcy, a przy tym zaskakują rozwiązaniami formalnymi. Trzeba jednak pamiętać, że intrygująca historia Dillingera, który świadomie wyznawał zasadę "żyć szybko, umierać młodo", nie smakowałaby tak samo bez popisu niepokornego Johnny'ego Deppa .
Piotr Guszkowski, Recenzenci.pl