Raz pytając się czekających przed salą kinową, czy to kolejka na film X, usłyszałam w odpowiedzi:
-A nie wiem. Idę na to, na co chce się dostać najwięcej ludzi.
Można i tak komponować swój program na Nowych Horyzontach . Jednak dla mnie jak dotychczas sprawdza się odwrotna strategia: w mniejszych salach, na mniej obleganych seansach odnajduję perełki. Tymczasem z głośnych tytułów wychodzę trochę rozczarowana.
To właśnie przypadek "Tlenu " w reżyserii Iwana Wyrypajewa (autora nagrodzonej na Warszawskim Festiwalu Filmowym "Euforii"), z Karoliną Gruszką w roli głównej. Reżyser zekranizował tym razem własną sztukę o chłopaku z rosyjskiej prowincji , który zakochuje się w Saszy (Gruszka) i dlatego morduje łopatą swoją żonę. Fabularnie "Tlen" jest tak skomplikowany jak przeciętna piosenka pop o uczuciach (tyle że mamy tu jeszcze malowniczy, iście rosyjski rozmach w ukazaniu tragicznych wydarzeń). Akcja bardzo dramatycznie się rozpoczyna, by potem utknąć na mieliźnie. Błahość historii szczególnie widoczna staje się w sekwencji "politycznej", gdy mowa o dżihadzie i chrześcijaństwie, upadku kultury Zachodu i Bóg jeden wie, czym jeszcze. Włożenie tego naszpikowanego banałami bełkotu w nawias frazą: "Mam ci uwierzyć, że przejmujesz się światem, gdy leżysz wygodnie w swoim łóżku?", wcale nie pomaga. Gdy w innej scenie bohaterowie szukają siebie biegając po ulicach światowych metropolii, to nie wiem, czy chodzi o metaforę zagubienia w globalnej kulturze (co za klisza!) czy pretekst do egzotycznej wycieczki?
Pomysłów formalnych reżyser miał chyba aż zanadto: jego opowieść rozgrywa się w teledyskowym tempie, w dziesięciu sekwencjach złożonych na kształt ilustracji do poszczególnych utworów z płyty. Natomiast niektóre fragmenty tekstu - szczególnie te wygłaszane w melodycznych powtórzeniach - to duża zaleta filmu.
W sumie doceniam wysiłek i oryginalność Wyrypajewa, ale jako artyście najzwyczajniej mu nie wierzę. Chyba tak bardzo chciał powalić widzów na kolana, że zapomniał, o czym miał opowiedzieć.
Gdyby nie zabiegi formalne reżysera, cała uwaga widzów mogłaby skoncentrować się na dwójce aktorów: Karolinie Gruszce i Aleksei Filimonov. I oboje bez problemu by temu zadaniu sprostali. Szczególnie wyraziste, trochę teatralne melorecytacje Filimonova wypadają świetnie.
Premierowo pokazano na Nowych Horyzontach "Handlarza cudów " w reżyserii Jarosława Szody oraz Bolesława Pawicy. I tu również o komentarz prosi się bardzo dobra główna rola, wybijająca się ponad ten ze wszech miar przeciętny obraz. Borys Szyc jako drobny cwaniaczek i alkoholik raz pokazuje wachlarz swoich aktorskich możliwości: raz wzbudza litość, by za chwilę być odrażającym pijakiem. A sam film? W zamierzeniu miał poruszać ważne i drażliwe tematy (choroba alkoholowa, nasz stosunek do emigrantów), wyszła historia rażąca schematyzmem.
Za to godny polecenia jest niepozorny film "Villa Dei Misterii " pokazywany w sekcji filmów o sztuce. Standardowo rozumianej historii na ekranie niewiele: obserwujemy scenki z życia małych miasteczek w świętokrzyskiem, fragmenty przedstawienia, które jest w nich wystawiane oraz obrazy Jerzego Nowosielskiego (pięknie skomponowane kadry Armanda Urbaniaka chwilami bezpośrednio odwołują się do obrazów artysty). Jednak nie mamy tu do czynienia z prostą rejestracją spektaklu ani telewizyjnym dokumentem o sztuce sławnego malarza, a samodzielnym dziełem.
- To nie jest film o Jerzym Nowosielskim. Chcieliśmy opowiedzieć o tym, co naszym zdaniem jest w jego sztuce najważniejsze: szukanie mistyki w codzienności. Stąd tytuł "Villa Dei Misterii" - "Dom tajemnic" - mówił na spotkaniu z widzami aktor i jeden z twórców filmów, Grzegorz Artman.
Niesamowite ujęcia twarzy widzów spektaklu potwierdzają, że poszukiwanie mistyki nie jest w tym przypadku jedynie dobrze brzmiącym sloganem. "Villa Dei Misterii " to piękna, pozbawiona pretensjonalności filmowa kontemplacja. Film szczery i przeżyty, a nie wykoncypowany jak ten, który pokazał nam Wyrypajew.
Malwina Grochowska
ZOBACZ TEŻ: