Mikołaj Ziółkowski: Byłem.
- Szczerze mówiąc, nie podobał mi się wcale. Nie chodzi mi o jego organizację czy oprawę, tutaj wszystko było na najwyższym poziomie, natomiast to jest zły moment Madonny jako artystki. Akurat w tym przypadku Elton John miał 100 proc. racji: Madonna na tym poziomie kariery i w tym wieku, przy tak umiarkowanych umiejętnościach wokalnych, powinna skupić się raczej na dobrym popie, a nie próbować wchodzić w estetykę dance i walczyć o status idolki młodego pokolenia. Nie jest nią i, co gorsza, już nigdy nie będzie.
- Stadion piękny, choć to dopiero początek. Koncert Coldplay będzie naszym otwarciem, ale też otwarciem rockowym w tym miejscu w ogóle. A przy okazji to największy koncert tego roku w Polsce.
- Tak, bo te dane spłynęły do nas już kilka tygodni temu. Koncert Coldplay jest najlepiej sprzedającym się koncertem w Polsce.
- Akurat ta branża jest w miarę stabilna. Wszystko wokół się zmienia - rynek płytowy, filmowy, medialny, nawet kawiarnie muszą powoli zmienić formułę, bo każdy, włącznie ze mną, przychodzi do nich ze swoim laptopem, padem albo czymkolwiek. Natomiast koncerty i festiwale stają się coraz ważniejszym elementem socjalnym, który jest niezbędny, zwłaszcza w dobie internetu, jeśli kogoś chcemy poznać, porozmawiać czy podyskutować. I to często z ludźmi, z którymi nie mamy okazji widzieć się przez cały rok.
- Bo w dużych miastach on jest bardzo ważny, szczególnie w czasie mediów społecznościowych, które powodują, że dochodzi do coraz większej autonomizacji jednostki. Większość innowacyjnych wydarzeń na świecie wynika ze spotkań, rozmów, interakcji międzyludzkich - wtedy często wpadają najbardziej genialne pomysły. Wystarczy spojrzeć na historię różnych nowatorskich projektów. One wychodzą od grupy osób, które spotkały się w garażu albo na imprezie, a nie od naukowców zamkniętych w sterylnych laboratoriach.
- Obawiam się, że tak to się nie przekłada. Przed nami jest jeszcze mnóstwo pracy do wykonania. Przed Euro działaliśmy na hurraoptymizmie, ale to się powoli zmienia, bo po wynikach ekonomicznych z czerwca wiemy, że na Euro zarobiliśmy zero złotych, a prawdopodobnie jeszcze straciliśmy. Trzeba z tego wyciągnąć odpowiednie wnioski - cieszę się z wykonanych działań promocyjnych, cieszę się z tego, że powstały duże stadiony, ale teraz trzeba nimi jeszcze umiejętnie zarządzać, bo to wcale nie znaczy, że nagle będą się odbywać na nich koncerty. Jak na razie nie odbywają się one w ogóle.
- I teraz to samo musimy zrobić ze stadionami. Poza tym owszem, nasze festiwale są lubiane, ale co z tego? To jest jeden z wielu czynników, a konkurencja na rynku koncertowym jest gigantyczna. Rok wciąż ma 365 dni i nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie coś się tutaj miało zmienić. Do gry z nieprawdopodobnymi pieniędzmi wchodzi Bliski Wschód, za chwilę dołączy Azja, w której nie ma żadnego kryzysu i jest wreszcie Australia, która stała się potężnym rynkiem koncertowym. Do tego dojdzie Rosja i Ameryka Południowa, a artystów, którzy są w stanie wypełnić stadiony, nadal jest tylu samo.
- Kilku. Większa ilość stadionów nie oznacza wcale, że wykonawcy zaczną grać więcej koncertów, bo każdy z nich ma swoją wyporność, a międzynarodowa trasa to morderczy wysiłek. Jeśli chcemy zapełnić areny i sprawić, żeby one na siebie zarabiały, musimy myśleć o nich w kategoriach strategicznych. Jeśli liczymy na to, że w perspektywie najbliższych lat polska piłka nagle się zmieni i za sprawą dotknięcia magiczną różdżką trybuny, których dotychczas nie dało się zapełnić nawet w jednej trzeciej, nagle wypełnią się tłumem kibiców, prawdopodobnie się rozczarujemy.
- Nie, bo stadiony to nie tylko element sportowy, to też miejsce spotkań, kultury i rozrywki. Ludzie, którzy uczestniczą w pięciu, sześciu koncertach rocznie, a nie zamykają się w swojej przestrzeni, siłą rzeczy rozwijają naszą kulturę. Można być większym lub mniejszym fanem nowoczesnych widowisk, ale to też jest element naszego dziedzictwa, ważny ze względu na swoją plastyczność, formę czy wyjątkowo atrakcyjną, współczesną oprawę. Mamy narzędzia, teraz musimy je wykorzystać.
- Zawsze staramy się, żeby nasze przedsięwzięcia miały jak najlepszą cenę. Czasami nie mamy na to żadnego wpływu, czasami mamy większy, ale na przykład ceny biletów na polskie festiwale są bardzo dobre. Na tę ilość artystów, którą zapraszamy, można spokojnie zaryzykować stwierdzenie, że mamy jedną z najlepszych ofert w Europie.
- Muszą rosnąć. Pamiętajmy o tym, że mamy kilkuprocentową inflację w ciągu roku.
- Co nie zmienia faktu, że wciąż rywalizujemy z rynkiem europejskim. Artystów nie interesuje, gdzie grają ani jaki mamy kurs euro.
- Biorąc pod uwagę jego skalę i gigantyczną produkcję - z zespołem przyjeżdża 65 ciężarówek sprzętu, mimo tego, że występuje na specjalnej scenie bez dachu - uważam że tak. Na tym koncercie każde miejsce tak naprawdę daje możliwość obcowania z zespołem i daje możliwość jego wyjątkowego przeżycia.
- To już jest problem zespołu. Po prostu uparli się, że chcą grać w takich samych warunkach pogodowych, w jakich słucha ich publiczność. I to jest właśnie w nich fajne, można Coldplay lubić lub nie, można uważać, że są zbyt grzeczni, choć wolelibyśmy, żeby byli złymi rock'n'rollowymi chłopcami, ale oni nie rzucają słów na wiatr. Jak w zeszłym roku powiedzieli na Open'erze: "Do zobaczenia za rok", to tak się faktycznie stało.
- Oczywiście. To kolejny element, przez który Chris Martin i spółka ponoszą gigantyczne koszty tego przedsięwzięcia. Wiadomo, że Coldplay jest dobrym zespołem koncertowym, ale ma też nowatorskie podejście do widowisk. W sumie wyprodukowali dwa miliony opasek, które wożą ze sobą i rozdają fanom. Każda z nich ma swoje zasilanie i jest sterowana radiowo - opaski są w pięciu kolorach i dzięki nim każda osoba staje się elementem widowiska świetlnego, które naprawdę zapiera dech w piersiach. Poza tym to świetna pamiątka, chociaż kto chce, może ją wrzucić po koncercie do specjalnego kosza, który następnie podlega recyklingowi. W różnych krajach wracają różne ilości, choć z tego co wiem, niewiele osób się na to decyduje.
- I ja sobie je osobiście cenię, bo wiem, że to nie jest pic na wodę. To nie jest tak, że Coldplay obliczyli sobie na kalkulatorze, że zarobią 100 dolarów więcej, jeśli nie będą grali bez dachu albo wyprodukują kilka kolorowych opasek. Wręcz przeciwnie, to dla nich jest spore wyzwanie produkcyjne. Dzięki temu najdroższe i najtańsze miejsce ma swoje zalety. Stoisz dalej, widzisz więcej, stoisz bliżej, jesteś bliżej zespołu.
- Polski rynek wciąż się rozwija i chcemy w tym partycypować. Moi przyjaciele z Wielkiej Brytanii opowiadają, że 30 lat temu tam wcale nie było aren, nie było tylu klubów, nie było koncertów na stadionach. Oczywiście był pewien zalążek i fascynacja, ale Brytyjczycy też musieli to sobie wypracować. Musimy przyjrzeć się, które europejskie stadiony się zwracają, a które nie i skorzystać z tamtych doświadczeń. Czy to się uda? Zobaczymy za parę lat, wtedy przyjdzie czas na podsumowania.
Coldplay, Stadion Narodowy, środa, 19 września. Start o godz. 19. Zagrają też Marina and the Diamonds oraz Charli XCX. Bilety od 165 zł do 825 zł (VIP)