- Uwielbiam muzykę pop, chociaż na początku nie byłam przekonana, że taka właśnie ma być moja płyta. Kid Harpoon, z którym pracowałam nad kilkoma utworami, przekonał mnie jednak, żeby się tego nie bać. Słowo "popowy" może wywoływać złe skojarzenia, ale dla mnie oznacza to tylko, że jest bardziej przystępny dla ludzi. Na początku miałam takie momenty, że myślałam sobie "o nie, to jest za bardzo popowe", ale potem dochodziłam do wniosku: "zaraz, przecież to wciąż dobry utwór" - opowiada 28-letnia wokalistka. W ten sposób Jessie nagrała album, który podoba się zarówno słuchaczom komercyjnych rozgłośni, jak i poszukiwaczom bardziej wyrafinowanych dźwięków .
Dzięki umiejętności łączenia wpadających w ucho melodii, kojących, delikatnych rytmów i momentami naprawdę dużego brzmienia, "Devotion" zdobywa rewelacyjne recenzje, a single świetnie sobie radzą na radiowych playlistach. Niedawno został nominowana do prestiżowej brytyjskiej nagrody Mercury Prize dla najlepszych albumów minionych dwunastu miesięcy. Ponadto w utworach Ware jest sporo melancholii.
- Śpiewanie wesołych piosenek mi nie pasuje. Może po prostu jeszcze nie trafiłam na właściwą, ale na pewno chcę jeszcze tego spróbować - zapowiada. Na razie porównywana jest m.in. do Sade i Whitney Houston, ale sama artystka ma do tych odniesień spory dystans: - Oczywiście to ogromny komplement, ale tak już jest, że ludzie uwielbiają porównania. Łatwiej jest im wtedy znaleźć punkt odniesienia. Przynajmniej, te, które dotyczą mnie są miłe.
Osobiście Jessie szuka inspiracji w zupełnie innej epoce: - Dorastałam w latach '80 i '90, więc muzycznie są mi bliskie, ale gdybym mogła przenieść się w czasie, to najchętniej do lat '30 i '40 ubiegłego wieku i do epoki, w której śpiewały Ella Fitzgerald i Billie Holiday . Bardzo chciałabym móc przeżyć ten czas, kiedy popularni byli wielcy jazzowi wokaliści, móc chodzić do jazzowych klubów. To oni sprawili, że zainteresowałam się śpiewaniem.
Jessie Ware wychowywała się w Londynie, jej ojciec jest reporterem popularnego programu "BBC Panorama". Między innymi z tego powodu jako młoda dziewczyna nie od razu zdecydowała, że muzyka stanie się jej zawodem. Chciała zostać dziennikarką i pracowała w telewizji. - Byłam asystentką reżysera w firmie produkującej programy dla telewizji. W pewnym momencie tak często śpiewałam w weekendy i wieczorami w tygodniu, że w końcu pomyślałam sobie: chyba muszę zająć się tym na poważnie, bo nie jestem w stanie dłużej łączyć tych dwóch rzeczy - wspomina.
Jeden z przełomowych momentów wydarzył się też... w Polsce. W lipcu, jeszcze przed wydaniem debiutanckiego albumu, Ware zagrała na festiwalu Open'er. - Publiczność była rewelacyjna, naprawdę ciepło mnie przyjęli. Skandowali " Jessie, Jessie" - to naprawdę wcześniej mi się nie zdarzyło! Znali też teksty piosenek, które były dostępne tylko na YouTube w jakichś koncertowych wykonaniach. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam sobie "O rany, może naprawdę zostanę gwiazdą popu!", tak się wtedy poczułam.
Warto jednak podkreślić, że występy na dużej scenie to niezupełnie nowa dla niej rzecz. Zanim rozpoczęła karierę solową, pojawiała się m.in. jako chórzystka Jacka Penate'a .
Zaśpiewała również na jednym z najbardziej uznanych albumów 2011 roku - debiucie SBTRKT'a. - Nauczyłam się wtedy, jak być profesjonalistką. Dowiedziałam się, co to znaczyć "być w trasie" i jak powinnam zachowywać się na scenie. Nawet jeśli śpiewasz w chórkach, wciąż musisz sprawiać wrażenie, że dobrze się czujesz przed publicznością. Pracując z SBTRKT'em nauczyłam się z kolei sporo na temat swojego głosu i jego rejestrowania. Zawdzięczam dużo im obydwu.
W tej chwili Jessie Ware sama jest nieustannie w trasie, grając koncerty i promując płytę. Przyznaje, że choć robi to, o czym zawsze marzyła, czasami nie jest łatwo: - Oczywiście jest wiele znacznie gorszych zawodów i mogę poznawać miejsca, w których nigdy wcześniej nie byłam, ale ciężko jest spędzać tyle czasu z dala od rodziny. Mieszkam z moim chłopakiem, który pracuje w szkole, więc nie zawsze może przyjechać i zobaczyć mnie na trasie koncertowej. Właściwie jest to możliwe tylko w trakcie wakacji - opowiada artystka.
Gdy tylko jest to możliwe, spędza jak najwięcej czasu ze swoimi bliskimi. Ostatnio zaangażowała ich nawet do swojego teledysku do utworu "Night Light". - Ta piosenka właściwie opowiada o moim chłopaku, o kimś, kto dba o inną osobę, więc to, że moi bliscy pojawili się w tym klipie, było naprawdę ważne. Moja siostra na co dzień mieszka w Los Angeles, ale też akurat było to możliwe. Poza tym na przykład za 10 lat to będzie naprawdę fajna pamiątka.
Nie oznacza to jednak, że z utworów Jessie Ware możemy odczytać wszystko na temat jej przyjaciół i rodziny. Wiele z nich to po prostu fantazje na temat jakichś codziennych wydarzeń. - Gdy rzeczywiście piosenka opowiada o kimś z bliskich, oni najczęściej nawet tego nie wiedzą, bo tak to ukrywam, więc na szczęście nie muszę obawiać się o ich reakcje - śmieje się wokalistka. Obserwując jej zachowanie i podejście do pracy, trudno jej odmówić pokory i dystansu do siebie. Jeśli to się nie zmieni, możemy być pewni, że warto uważnie obserwować jej dalsze poczynania muzyczne.
W tym roku polscy fani będą mieli jeszcze dwukrotnie zobaczyć Jessie Ware na żywo - pojawi się 16 listopada w Warszawie (klub 1500m2, koncert już prawie wyprzedany) oraz dzień później w Poznaniu (SQ).