Kazik Staszewski: Miejsce prywatnego zdjęcia jest w albumie, nie na fejsie [WYWIAD]

- Do internetu nie zaglądam od kilkunastu miesięcy, chyba że na konto muszę wejść albo pocztę sprawdzić. To dla zachowania higieny psychicznej - mówi Kazik Staszewski po premierze najnowszego albumu Kultu ?Prosto?. Teksty jak zwykle zaangażowane, ale osobiste bardziej niż zwykle, czyli - jego słowami - o miłości, religii i polityce. Krążek ma już status złotej płyty.

Mariusz Wiatrak: Z góry przepraszam za pierwsze pytanie...

Kazik Staszewski: No, to ładnie się zaczyna.

PiKej - mówi to coś panu?

- Nic.

Typowy Seba?

- Seba to nasz techniczny... Nie wiem, czy typowy. Jeszcze jest Sebuś, mój kuzyn w Hiszpanii, który rokuje na bardzo dobrego piłkarza.

Piotr Kaszubski?

- Nie.

Jimek Dębski?

- Pierwsze słyszę.

Emmelie de Forest?

- Nic.

"House of Cards"?

- Czarna magia.

Gastrobar czy wegańska restauracja?

- Może kiedyś w Gdańsku w którymś z tych miejsc się stołowałem... No ale już nie pamiętam.

To mam złą wiadomość - w ogóle pan nie jest na czasie, panie Kazimierzu. To są tematy, którymi w ostatnich tygodniach żyje internet.

- Ale ja nie jestem na czasie już od kilkunastu miesięcy - wtedy mniej więcej przestałem w ogóle zaglądać do internetu, chyba że na konto muszę wejść albo pocztę sprawdzić. Doszedłem do wniosku, że lepiej być do tyłu z bieżącymi wiadomościami, ale zachować higienę psychiczną. Zbyt wiele nerwów mnie to kosztowało.

To może czytnik chociaż pan ma?

- Nie i powiem panu, że niejaką niechęć wzbudzają we mnie ludzie, którzy w pociągu czytają książkę z czegoś takiego. Chętnie bym im to wyrwał i wyrzucił przez okno.

Dlaczego? Przecież można mieć 10 książek w jednej.

- No właśnie, czytałem kiedyś taki artykuł o tym, ile możesz zabrać książek w tradycyjnej formie na wakacje - cztery, pięć? A tu możesz zabrać 2300. Tylko pytanie, ile tych wakacji byś potrzebował, żeby te 2300 książek przeczytać? Dla mnie to pewnego rodzaju kreacja własnej nowoczesności. Ginie też coś takiego, jak magia sali kinowej. Filmy ściąga się z sieci, a potem ordynarnie ogląda na jakimś monitorku i dwóch ch... głośniczkach, podczas gdy film całą swoją moc objawia dopiero w kinie.

A muzyki z internetu już pan słucha?

- Przyznam, że trochę zszedł mi radykalizm w tej sprawie. Jakość brzmienia, oczywiście wciąż nieporównywalna z tym uzyskanym na sprzęcie audiofilskim, cały czas się poprawia i dotarła do mnie jakiś czas temu taka konstatacja, że kto ma kupić, to i tak kupi, a co mu szkodzi posłuchać wcześniej. Na tej samej zasadzie działały odsłuchiwarki w sklepach płytowych, z tą różnica, że do nich kolejki się ustawiały, bo były dwa egzemplarze płyty na cały sklep.

A Facebook i Twitter?

- Nie mam konta.

Zbigniew Hołdys ma i sobie chwali.

- No to ja swojego czasu załapałem się na Naszą Klasę, ale głównie dlatego, że odnalazłem tam kupę ludzi, o których nie miałem pojęcia, co się z nimi dzieje. Potem zaczęli wymagać udostępniania danych, to zrezygnowałem... Syn mi mówi, że Facebook to taka lepsza Nasza Klasa, ale to już chyba nie dla mnie. Nie mam konta i uważam jednak za coś chorego prezentowanie setkom czy kilku tysiącom osób prywatnego zdjęcia zrobionego przed jakąś minutą czy dwoma. Miejsce takiego zdjęcia jest w albumie, który pokazujemy osobom wybranym, bliskim, ukochanym albo takim, które dają nam energię, a nie ją zabierają. W necie jest bardzo dużo zabierania energii.

Muniek niedawno śpiewał otwarcie: "Pierdolę fejsa".

- Ja nie wiem, czy pierdolę, czy nie pierdolę, bo trudno pierdolić coś, z czym nie ma się żadnej styczności. Mój stosunek do tego jest kompletnie obojętny. Wiem, że w wielu przypadkach jest to bardzo pomocne narzędzie, ale też choroba i uzależnienie. Znam takie osoby, które spędzają tam po kilkanaście godzin dziennie.

Ale przecież w kilka sekund mógłby się pan skontaktować z tysiącami fanów.

- Mógłbym, a mógłbym też inaczej - choćby przez sztukę, niekoniecznie tłumacząc, co poeta miał na myśli.

I nie ma pan wrażenia, że coś pan przez to traci?

- Raczej nie, bo moi synowie są na tyle dobrymi moderatorami, że co ciekawsze rzeczy do mnie i tak docierają. Nie muszę brać się za bary z tą całą masą bezużytecznych informacji - syn je przesiewa, ja dostaję ekstrakt. I to nie jest wcale jakaś ucieczka czy niechęć do uczestnictwa w kulturze, bo to się u mnie dzieje, ale po prostu wolniej. Teraz wystarczy, że ktoś coś powie, umrze albo komuś coś się urodzi i cały świat o tym wie w 15 sekund. Kiedyś taka informacja może i docierała później, no ale przecież docierała.

Tylko o czym będzie pan rozmawiał ze swoimi wnuczkami, o których śpiewa pan w "Dobrze być dziadkiem"? Ja, szczerze przyznaję, sam już nie nadążam.

- No to jeśli pan nie nadąża, to gdzie ja mam się silić na wyścigi z młodymi? Nie, ja jestem przyzwyczajony do tradycyjnych form obcowania z kulturą, literaturą, muzyką itd. I myślę, że już jest za późno, żebym mógł coś tu zmienić. Literatura to musi być papier, książka, fotel, a częściej jeszcze pozycja horyzontalna; to musi być zapach tej książki i druk, który sam w sobie też bardzo wiele przecież wnosi. Tak samo rzecz ma się z gazetami. Gazeta musi być dla mnie w formie papierowej ze zdjęciami, które mogę nie tyle nawet obejrzeć, co wręcz dotknąć. Nie muszę i nie mam ochoty przyspieszać w ten sposób.

 

Z internautami już pan się pogodził?

- Nie było za bardzo z kim się godzić. Z tą ogromną ilością negatywnych opinii na swój temat spotkałem się w sieci, a jednocześnie, słowo honoru, nigdy w życiu nikt mi w oczy takich rzeczy nie powiedział. Anonimowość - i prawie pełna wolność wypowiedzi - nie jest może niebezpieczna, bo to nie są prawdziwe relacje międzyludzkie, ale sprawia, że odhumanizowujesz swojego interlokutora.

Poza tym przeraża mnie w tym wszystkim jeszcze coś: chcąc uczestniczyć w życiu społecznym współczesnego świata, szeroko pojętym systemie, musisz mieć ten internet, telefon komórkowy, karty kredytowe, jakieś chipy - przecież to jest gigantyczne pole do inwigiliacji. Kiedyś, żeby dzielnicowy mógł cię namierzyć, musiał się przejść, popytać, a teraz wystarczy, jak wbije pesel i może mieć praktycznie wszystkie informacje o tobie. Stajemy przed małą optymistyczną alternatywą - albo uczestniczysz w systemie i otrzymujesz od niego wszystkie wygody, ale godzisz się na totalną inwigilację, albo uciekasz do lasu, wyłączasz się, ale żyjesz jak w epoce kamienia łupanego.

No dobra - rządzi nami jakiś układ?

- Myślę, że to układ demokracji parlamentarnej jest czymś, co z założenia generuje taki, a nie inny sposób sprawowania władzy z dwubiegunowymi i coraz wyraźniejszymi podziałami w społeczeństwie.

Pytam, bo "Prosto" to bardzo osobista i bardzo zaangażowana płyta. Jest piosenka "Dobrze być dziadkiem", ale są też kawałki "Bomba na parlament", "Zabiłem ministra finansów" czy "Układ zamknięty", znany chociażby z filmu Ryszarda Bugajskiego.

- Dla mnie to bardzo osobista wypowiedź na tematy, w których grzebię się od lat. Kiedyś ktoś spytał mnie, o czym będą te teksty. No jak to o czym: o miłości, o religii i o polityce. Ale są tam też dwie bardzo istotne dla mnie piosenki, które powodują, że ta płyta jest inna od reszty: "Opowiadam się za miłością" i "Życie jest piękne". To taka moja refleksja na półwiecze i próba znalezienia odpowiedzi na to, czym bym chciał, żeby to moje życie było.

 

Wnioski?

- Żeby było pełne miłości, a nie strachu.

Aha...

- Pamiętam rozmowę z naszym klawiszowcem Jankiem Grudzińskim, który miał kiedyś taki mocny odlot...

Religijny?

- Nie, osobowościowy, ale w tym religia też się zawierała. Chciałem coś od niego wymusić, mieliśmy coś do podpisania, umarł nasz perkusista, na jego cześć wydaliśmy singiel "Komu bije dzwon". Były kłopoty, żeby Janka zmobilizować. "Nie przyjadę, bo idę grać w tenisa!" - mówił. A ja: "Masz przyjść, bo jak nie przyjdziesz, to cię powiesimy!" i inne takie nazistowskie kawałki mu sprzedawałem. Na co on: "A ja się ciebie już nie boję, daj mi spokój, może kiedyś to zrobię, a może nie, bo ja chcę kochać, a nie się bać". I to mi zostało. Ogromna ilość tego zła w naszym świecie i interakcjach międzyludzkich wynika ze strachu. Cała historia ludzkości to jest przecież historia strachu.

I może to właśnie jest dobry powód, żeby odpuścić i już w tej polityce się nie grzebać?

- Tylko ja już tak mam, że czasami muszę jakoś zareagować. Poza tym nie można tak po prostu odciąć się od polityki - prędzej czy później ona zawsze cię dopadnie. Jest pan młody, zdrowy, ale zachoruje pan, nie daj Boże, to zetknie się pan z kompletnie nieruchawą i niemrawą służbą zdrowia, to znowu zabiorą panu kolejne uczciwie zarobione pieniądze i podwyższą podatki. Polityka wchodzi z butami w nasze życie, czy nam się to podoba, czy nie.

Pan chyba lubi sobie tak od czasu do czasu powalczyć?

- Bez przesady.

Ale część fanów miała panu niektóre wypowiedzi za złe - tych, którzy ściągają muzykę z sieci, nazwał pan złodziejami.

- A czy fanom zawsze ma się podobać to, co mówię?

Niektórzy szukali w panu autorytetu i go nie odnaleźli.

- Linia dzieląca fana od wroga jest bardzo cienka. Kiedyś taką piosenkę napisałem, "Forum internetowe", z tekstem: "Czy takim mnie chcesz jakim ja jestem sam? / Czy chcesz mnie takim jakim ty byś chciał?". I nadal się pod tym podpisuję. Cała złość, cały ten jad pojawił się w momencie, kiedy zacząłem wypowiadać zdanie inne od pozostałych, aczkolwiek przyznaję, że nie zawsze to były mądre wypowiedzi. Często poddawałem się emocjom, coś czytałem i mówiłem: "Ku..., nie wyrabiam". Siadałem, pisałem, enter i poszło - m.in. właśnie dlatego poprosiłem twórcę naszego forum, żebym nie mógł pisać.

Zbanował pana?

- Nie wiem, czy zbanował, bo wyrzucony nie zostałem, ale pisać nie mogę.

"Nie jestem autorytetem" - śpiewa pan na nowej płycie. To sygnał, że pan odpuszcza?

- To jest w pewnym sensie kokieteria, bo dla kilku osób autorytetem pewnie i tak będę, ale nie chciałbym być w ten sposób traktowany. W ogóle mi się wydaje, że jestem trochę niedowartościowany jako muzyk, ale przewartościowany jako ekspert od wszystkiego.

Trochę pan sobie na to sam zapracował.

- Właśnie Robert Mazurek kiedyś stwierdził, że przecież Ireną Santor nie jestem, tylko Kazikiem Staszewskim, który pisze i śpiewa to, co śpiewa. Prawda, sam sobie ten sznur na szyję ukręciłem, ale nie chciałbym, żeby to, co mówię, miało być dla tego czy innego człowieka drogowskazem. To jest tylko sugestia i zaproszenie do rozmowy, ale coś widzę, że z czasem rzeczywiście coraz więcej ludzi krytycznie wobec mnie się odnosi. Może to i dobrze - na pewno lepsze niż owczy pęd.

"Tłum przystawia komuś do twarzy pięści / Żądają dla niego kary śmierci" - to fragment piosenki "Polska". Wydana została w 1998 roku, ale brzmi zaskakująco aktualnie do dziś.

- Mnie się w ogóle wydaje, że pojęcie Schadenfreude powinno jednak pochodzić z języka polskiego, a nie niemieckiego.

Może to tylko krzywdzący stereotyp?

- Nie sądzę, bo przecież każdy wie, że bardziej cieszymy się z porażki rodaka niż z jego sukcesu. O tym świadczy kompletny brak siły politycznej wśród mniejszości polskich gdziekolwiek - czy to są Stany Zjednoczone, Wielka Brytania czy Hiszpania. Polaków tam jest całe mnóstwo, ale jeśli chodzi o integrację i stworzenie jakiejś jednej siły, którą z palcem w dupie generują Żydzi, Irlandczycy czy Włosi, to mamy problem. Prezydentem Stanów Zjednoczonych był już Irlandczyk, burmistrzem Nowego Jorku był Włoch, nie mówiąc o Żydach, którzy tworzą niezwykle silnie współpracującą ze sobą diasporę, no ale oni mają za sobą nie 200 lat zaborów, tylko 2000.

 

A może każdy musi sobie czasem po prostu ponarzekać?

- Amerykanie nie narzekają, Anglicy nie narzekają. Kiedyś w Hiszpanii byłem świadkiem sceny: Anglik wchodzi do sklepu fotograficznego, sprzedawczyni po angielsku ani słowa, próbowała coś wygenerować, nie za bardzo jej się to udawało i natychmiast były pretensje, że ona powinna mówić po angielsku. Albo zespół Rammstein - Amerykanom zaimponowało, jak przyjechali do nich i śpiewali po niemiecku, co więcej, kazali do siebie mówić na konferencjach prasowych po niemiecku... W Polakach czegoś takiego mi brakuje, mamy w sobie jakieś pomieszanie poczucia wyższości z poczuciem niższości. Mówimy: "O, ci czarni są tacy i tacy", a jednocześnie siedzimy jednym półdupkiem na stołku, żeby przypadkiem nie rozsiąść się zbyt wygodnie.

"Prosto" ukazało się w momencie szczególnym - 30 lat skończył Kult, 50 lat pan. Nigdy nie ukrywaliście, że jesteście zespołem lokalnym, nie chcieliście podbijać świata. Jest coś, czego żałujecie?

- [DŁUGA PAUZA] Nie, właściwie niczego - ani w swoim życiu, ani w historii zespołu, bo zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy reprezentantami średniej wielkości narodu w Europie i jest to nasz etos kulturowy, nasze gniazdo. Poza tym ma to jeszcze jeden plus - może mam tę gębę rozpoznawalną tutaj, w Warszawie, we Wrocławiu, praktycznie w całej Polsce, co czasem pomaga, a czasami nie, to już wyjeżdżając do Czech czy gdziekolwiek za granicę jestem kompletnie anonimowy. Taka Madonna to ma wiecznie przejebane.

10 czerwca zespół Kult spotka się z fanami podczas podpisywania płyty "Prosto". Spotkanie odbędzie się w Warszawie w klubie Kosmos Kosmos (ul. Koszykowa 55) o godz. 17. Na miejscu kapeli zostaną też uroczyście wręczone złote płyty .

Więcej o: