Płyta Comy za 8,99 zł i... nie schodzi. Piotr Rogucki: "To miał być prezent. I test wiarygodności naszych fanów" [WYWIAD]

- Fajnie by było, gdyby płyty kosztowały tyle, żeby wszyscy byli zadowoleni. Kłopot w tym, że ja nie wiem, ile to powinno być - mówi Piotr Rogucki z Comy.

W październiku wystartowała specjalna jesienna trasa Comy: "Pierwsze wyjście z mroku 2014". W jej ramach formacja w całości wykonuje swój debiutancki album. Okazja jest szczególna: w listopadzie, wyłącznie w sieci, ukazało się wydawnictwo "Pierwsze wyjście z mroku 2014 - Live in Jarocin". Powód? 10-lecie swojego debiutu. Cena koncertu w jakości HD: zaledwie 8,99 zł. Niski koszt i szybki dostęp do wydawnictwa, jak przekonują muzycy, miał być ukłonem w stronę fanów.

Jubileuszową płytę koncertową Comy znajdziesz TUTAJ >>

Mariusz Wiatrak: Pogodziliście się już z tym, że ludzie nie chcą płacić za muzykę?

Piotr Rogucki: Właściwie nigdy nie spotkaliśmy się z tym problemem, bo kontrakty z wytwórniami, które do tej pory podpisywaliśmy, opiewały na takie kwoty, że naszym źródłem dochodów są jedynie koncerty.

Ujawniamy sumy?

- Niestety szczegółów nie mogę ujawnić publicznie, sorry, mógłbym mieć kłopoty prawne wynikające z kontraktów. Ale pewnie nawiązujesz do tej niskiej ceny, którą ustaliliśmy za płytę koncertową. I powiem ci szczerze: nie ma specjalnego zainteresowania tym albumem. W przedsprzedaży rozeszło się 500 sztuk, Tede w tym samym czasie sprzedał podobno 5 tys. egzemplarzy. Co innego, że fani hip-hopu są już przyzwyczajeni do tego rodzaju dystrybucji.

A fani rocka?

- Fani rocka często są przyzwyczajeni do Chomika.

Czyli o pieniądze raczej wam nie chodzi.

- Nie w tym przypadku. Tu chodzi między innymi o chęć przekonania się, na ile autentyczne są deklaracje fanów. Jakiś czas temu odbyłem kilka rozmów, w których zwracali uwagę na to, że płyty są za drogie, więc ściągają je z sieci. Nasza płyta jest testem wiarygodności, na ile są uczciwi, bo cena 8,99 zł za płytę to absolutne minimum, jakie mogliśmy ustalić, żeby zwróciły nam się koszty tej produkcji - pod warunkiem, że sprzedamy 12 tys. sztuk.

Trudno będzie.

- I już wiemy, że tyle na pewno się nie sprzeda, ale poza wymiarem ekonomicznym jest jeszcze przede wszystkim wymiar sentymentalny, traktujemy to wydawnictwo jako prezent od zespołu dla fanów. Po to oszczędzaliśmy z grania koncertów, żeby zarobić na rejestrację tego materiału, bo wiedzieliśmy, że to będzie dla nas ważny koncert. Zazwyczaj odkładamy co roku, żeby zainwestować w jakieś działania związane z trasą koncertową - scenografię, nagłośnienie, dodatkowe światła, które kupujemy albo wynajmujemy. Tym razem część oszczędności przenieśliśmy na rejestrację koncertu w Jarocinie, łącząc przyjemne z pożytecznym. Udało się, bo to niezły koncert. Zazwyczaj podczas jakiegoś nagrywania tak nam zależało i tak się spinaliśmy, że nic z tego nie wychodziło. A tutaj w miarę poszło.

Zobacz wideo

Ale nie poszło na przykład U2 - próbowali na siłę uszczęśliwić fanów, udostępniając im za darmo swoją nową płytę na iTuniesie, skończyło się na awanturze.

- Dostrzegam w tym arogancję i pułapkę - przede wszystkim pułapkę dla zespołów debiutujących i grających tzw. ambitną muzykę. Nie oszukujmy się: monopolistami na rynku muzycznym wciąż są wielkie wytwórnie fonograficzne i to one rozdają karty. Jeśli nie sprzedadzą dużej ilości płyt i nie zarobią, to nie zainwestują w zespoły, które debiutują i próbują zmierzyć się z ambitnym repertuarem. Albo zdarzy się to na bardzo małą skalę - na granicy opłacalności, na chybił trafił.

Mnie nie brakuje ostatnio ciekawych debiutów.

- Ale to nie jest do końca zasługa wytwórni, tylko mody na kreowanie nowych trendów, wyszukiwania rzeczy mało znanych, jednorazową popularyzację zespołu, którego nikt nie zna. A jak nikt go nie zna, to jest to dla tzw. trendsettera pewnego rodzaju nobilitacja. Nie ma w tym nic złego, bo zazwyczaj są to rzeczy bardzo ciekawe, problem dla zespołu pojawia się potem: co zrobić, by nie umrzeć z głodu po spektakularnym alternatywnym debiucie. Przykładów takich zespołów jest w Polsce co najmniej kilka.

Bono i spółka jeszcze kilka lat temu nawoływali, żeby ludzi, którzy ściągają nielegalne pliki, odcinać od sieci, dziś sami podrzucają za darmo swoją płytę.

- Podrzucają jak jakiegoś śmierdzącego kapcia.

A ty co zrobiłeś z tym kapciem?

- Od razu go skasowałem! Wiesz, ja myślę, że oni mieli dobre intencje: chcieli sprezentować album swoim fanom, a przy okazji skubnąć jakąś kasę z iTunesa, bo wiadomo, że nie robili tego za darmo. Chcieli dobrze, a wyszedł kwas. Nie zastanowili się nad tym na szerszą skalę, chcieli uszczęśliwić ludzi na siłę. A ludzie sami dziś wolą odkryć muzykę i ocenić, czy im się ona podoba, czy nie.

To nie tylko dyskusja na temat ewolucji nowych mediów, ale dyskusja na temat dystrybucji kultury dzisiaj w ogóle.

- I nie zdziwię się, jeśli niedługo będziesz musiał odsłuchać jakiejś płyty za darmo, żeby zaprosić nowych znajomych na Facebooku. Generalnie jedyną tendencją, jaka ja widzę w sposobie odbioru, dystrybucji i konsumowania muzyki albo szerzej kultury, jest brak generalnej tendencji. I to jest bardzo dobre!

Bo?

- Zwróć uwagę, że kiedyś wyznacznikiem były topowe gwiazdy. To one się sprzedawały, były pewniakami, zapewniały stabilność wytwórniom fonograficznym lub korporacjom. Wszystko było uporządkowane, miało swój schemat i sens. Teraz świat jest rozdrobniony na mnóstwo małych społeczności, które nie łykają ogólnej tendencji, bo tej tendencji po prostu nie ma. Raz na jakiś czas wybije się większa gwiazda, ale to jest prędzej kwestia przypadku, a nie kwestia wcześniejszych zamiarów, planów i projektów dużych kombinatów.

Przypadkiem jest, że zespól XX odniósł tak duży sukces i przypadkiem jest, że płyta Adele odniosła tak duży sukces. Nie ma metody, która zagwarantowałaby wytwórniom kontynuację ich monopolu, ludzie nie ufają już takim działaniom, więc utworzyły się małe grupy środowisk skupionych wokół różnych tematów muzycznych. Nikt już nie chce, żeby ktoś mu coś na siłę wciskał, bo to już nie zdaje egzaminu albo zdawało egzamin, ale w latach 80., kiedy nie było jeszcze internetu i trzeba było wierzyć w to, o czym mówiły media albo w to, co spływało z Zachodu, ponieważ niczego innego nie było. Wystarczył jeden festiwal w Polsce, żeby lans i pęd na artystę utrzymał się co najmniej przez jeden sezon. Wiesz w ogóle, kto w tym roku wystąpił w Sopocie?

Bladego pojęcia nie mam.

- No właśnie. A kto zgarnął Bursztynowego Słowika w latach 80. czy 70., ten był gwiazdą w kraju co najmniej jeden sezon.

Ale wiem na przykład, kto grał w tym roku na Off Festivalu.

- Bo twoje środowisko słucha takiej muzyki.

Kiedyś spytałem Kazika, czy wie, kto wygrał finał konkursu Eurowizji, który skończył się dwa dni wcześniej. No... nie wiedział.

- Tak jak powiedziałem: wszystko się rozprasza.

I wy, biedacy, w tym rozproszeniu.

- Paradoksalnie całkiem dobrze się w nim czujemy. Na przykład bardzo mocno trzyma się scena blackmetalowa, o której istnieniu większość ludzi nie ma nawet pojęcia. Jeździliśmy w zeszłym roku na koncerty z Therionem. Wiesz, ich fani przebierają się za wróżki i karły, a my, jak idioci, wychodzimy na scenę w podkoszulkach i dżinsach. Śmiali się z nas! Wyśmiały nas karły i wróżki w długich skórzanych płaszczach!

 

8,99 zł za płytę to odpowiednia cena?

- Fajnie by było, gdyby płyta kosztowała tyle, żeby wszyscy byli zadowoleni. Tylko ja nie wiem, ile to powinno być. Niektóre nacje ponoć mają tendencję do tego, że nigdy nie są zadowolone i cały czas narzekają - ja się z tym nie zgadzam. Tak naprawdę słyszymy tylko głosy narzekających, bo one są najgłośniejsze. Istnieje jednak mniej hałaśliwa część społeczeństwa, która ma pomysł na to, jak żyć i mają jakiś cel do zrealizowania, jeśli interesuje ich muzyka (znam takich, którym wystarcza słuchanie radia), jeżdżą na koncerty, festiwale i jak mają kasę, to kupują płyty. Ci ludzie zazwyczaj mają co robić, nie siedzą w internecie i nie napieprzają na zespoły za to, że nagrywają drogie płyty.

Czyli, jak zrozumiałem, nie mówisz o swoich fanach.

- Mówię o ludziach, którzy nie są sfrustrowani, bo wiedzą, jak sobie poradzić w dzisiejszym świecie, a nawet jeśli mają problem, to nie obarczają nim innych - są wśród nich moi fani, tych cenię najbardziej.

Pytanie ilu tych kupujących jest - jeśli sugerować się progiem złotej płyty w Polsce, to chyba niewielu.

- Dziś każdemu trudno się odnaleźć, bo cały czas musisz coś udowadniać i nie masz silnej pozycji - nigdy. Przykład U2 doskonale to pokazał. Z jednej strony zmusza cię do kreatywności, poważnego traktowania swojego zawodu, ciągłego tworzenia, często do zaprzeczania samemu sobie; z drugiej nie ma takiej sytuacji, że coś sobie stworzyłeś i przez długie lata tylko to konsumujesz. Dzisiaj każdym albumem, każdym koncertem musisz udowadniać, że jesteś artystą wartym tego, żeby być nadal popularnym.

Kiedy wydawaliśmy pierwszy album, mogliśmy grać go dwa lata i dla wszystkich to było nowe wydarzenie. Teraz, kiedy wydajesz nowy album i nie masz pięciu dobrych singli, które mogłyby go pociągnąć przez cały rok, znikasz po miesiącu. Ludzie szybko o tobie zapominają, bo maja tyle nowości: klik, klik, klik, dziękuję, do widzenia, następny proszę.

Ta ciągła walka o uwagę was nie wykończy?

- Nie ma co ukrywać: wiele rzeczy się nie udaje, czasem dochodzi w naszym zespole do nieporozumień, ale to jest ciągła walka, która sprawia że jesteś autentyczny, nie stoisz w miejscu. Jeśli ci się nie uda, to nie uda ci się naprawdę.

Kiedyś bateryjki wysiądą.

- Na pewno i nie wiem, czy to samo będę mówił za 10 lat. Współczuję dinozaurom rocka i popu, bo oni naprawdę nie wiedzą, kiedy ze sceny zejść. Ale ja to doskonale rozumiem i usprawiedliwiam - nie schodzą, bo nie mogą.

Zobacz wideo

To dlatego zwiastun waszej nowej płyty utrzymany został w estetyce horroru?

- Nie mieliśmy za bardzo nad tym kontroli, ale nie mamy zastrzeżeń: nienaganne slow motion, dźwięki jak z amerykańskiego filmu o zniszczeniu świata. A rock'n'roll to rodzaj ciągłego niszczenia świata. Przekonujemy się o tym za każdym razem, kiedy wychodzimy na scenę - ostatnio w świątyni rock'n'rolla, czyli w Liverpoolu. Nawet nie mogliśmy znaleźć miejsca w klubie, w którym moglibyśmy położyć walizki. Niesamowity burdel. Kiedy wyszliśmy na salę, nie mogliśmy zrobić kroku, ponieważ buty przyklejały nam się do podłogi, kiedy poprosiliśmy właściciela, żeby umył podłogę, odburknął, żebyśmy spierdalali. Palił jointa wielkości Półwyspu Helskiego i nawet nie wiedział, że to my mamy tego dnia grać koncert.

Muzyka muzyką, ale na czym innym, jeśli nie na zdezelowanej toalecie, polegała legenda klubu CBGB?

- Dlatego po premierze naszej nowej płyty wszyscy pomyślą, że Coma postanowiła popełnić samobójstwo. Zdewastujemy się w oczach naszych fanów. Zadepczemy się swoimi butami. Inna historia, że takie legendy, jak CBGB, niestety, nie powstają i już raczej nie powstaną.

Rock'n'roll jak cud świata w wersji instant - został tylko płomyk, który wy osłaniacie?

- Czasami wydaje mi się, że już właściwie trzymamy tylko dym w torebce. I pozwalamy się nim od czasu do czasu zaciągnąć innym.

Coma w trasie "Pierwsze wyjście z mroku 2014": 27/11 - Warszawa, Stodoła, ul. Batorego 10, g. 18:30 28/11 - Warszawa, Stodoła, ul. Batorego 10, g. 18:30 >> WYPRZEDANY << 29/11 - Białystok, Gwint, ul. Zwierzyniecka 10, g. 19 30/11 - Poznań, Eskulap, ul. Przybyszewskiego 39, g. 19 >> WYPRZEDANY <<

Coma, "Pierwsze wyjście z Mroku 2014 - Live in Jarocin"

embed

Płyta: Coma - Pierwsze Wyjście Z Mroku / Zaprzepaszczone Siły Wielkiej Armii Świętych Znaków

Więcej o: