- Areczku, to ja, Marian Opania. Wystąpisz w moim spektaklu? - taki telefon odebrał Arek Kłusowski Arek, jeden z najbardziej charyzmatycznych uczestników show TVP "The Voice of Poland", początkowo nie wierzył, że dzwoni do niego sam Marian Opania. A znany aktor po prostu zobaczył go w telewizji i zaproponował mu udział w swoim projekcie.
I tak Arek trafił do spektaklu "Cohen - Nohavica" w Studio Buffo. Jest najmłodszy z całego zespołu. Ale najwyraźniej sobie poradził, bo na premierze dostał masę pochwał od starej gwardii artystów: od Piotra Machalicy, Daniela Olbrychskiego i Edyty Olszówki.
Równocześnie Arek pracuje nad swoją pierwszą płytą. Ma kontrakt z Uniwersalem. Czy udział w show ułatwił mu start? Jak odnalazł się w rodzimym show-biznesie? Szczerze o tym opowiada.
Arek Kłusowski: - Tak, choć rozgłośnie radiowe nie biorą mnie na serio. Dla nich jestem chłopcem z talent show. Jest tego tak dużo, że słyszę: Jesteś z talent show? To co ty masz do powiedzenia! Nikt nie pomyśli, że ja poszedłem do "The Voice of Poland" ze swoim materiałem na płytę. Potrzebny mi był tylko kontrakt, żeby ją nagrać. W rozgłośniach panuje jednak opinia, że ludzie z talent show to sami karierowicze, którzy śpiewają cudzy repertuar i nie mają nic do powiedzenia. Ja protestuję, tak nie jest!
- Wiesz, że sam do mnie zadzwonił? Zobaczył mnie w telewizji i zaproponował występ w swoim spektaklu. Na początku myślałem, że ktoś sobie stroi żarty. Pytam: Marian Opania? Ten z "Prawa Agaty"? On mówi: "Tak Areczku, to ja". We wrześniu zaczęliśmy prace. Ja jedyny amator, reszta sami profesjonalni aktorzy. Piotr Machalica, Jacek Koman, elita teatru, a do tego Marian Opania, główna postać spektaklu. Na premierze dostaliśmy owacje na stojąco. Podbudowałem się. Patrz, niby chłopak z talent show, a środowisko potrafi docenić.
- Bywa hardcorowo, czasem Marian daje nam popalić. A przy tym jest taki wrażliwy, taki wzruszający. Przed spektaklem zaprosił mnie do siebie do domu, opowiadał mi, jak zaczynał. Wtedy też powiedział mi, że wziął mnie do swojego spektaklu, bo przypominam mu jego z lat młodości. Dobrze się z nim pracuje. Gdy mieliśmy przedstawienie w Puławach, w jego rodzinnym mieście, było niesamowicie. Ludzie go tam bardzo szanują, aż sam się wzruszyłem, jak to zobaczyłem. Pomyślałem sobie wtedy, że też chciałbym kiedyś zasłużyć sobie na taki szacunek wśród widowni.
- Nie, bo nie miałem telewizora (śmiech). Dopiero jak dowiedziałem się, że robią casting, obejrzałem parę odcinków na YouTube. Postanowiłem, że pójdę, bo wyczerpałem wszystkie inne możliwości. Roznosiłem po wytwórniach muzycznych swoje demo...
- Musiałem sam na nie zarobić. Brałem kilka prac naraz, najróżniejszych. Byłem kelnerem, organizowałem w Rzeszowie koncerty. Jak coś śpiewałem, ludzie komentowali, że ciarki im przechodzą po plecach. Często namawiali i motywowali mnie do udziału w czymś "popularnym". Więc rok temu przyjechałem do Warszawy i zacząłem chodzić po tych wytwórniach. Dzisiaj już wiem, że takie demówki po prostu trafiają w kosza, że kolega poleca kolegę...
- Byłem strasznie naiwny. Miałem pozytywne nastawienie, że mi się uda. Myślałem: ktoś posłucha, jak śpiewam, zadzwoni i zaprosi mnie na spotkanie. Przez dwa tygodnie nie wypuszczałem telefonu z ręki.
- Miałem polubiony fanpage Voice'a na Facebooku. Informację o precastingu znalazłem w dniu, kiedy go robili. Było koło kilkuset takich jak ja. Wpadłem na Woronicza prosto z metra jako jeden z ostatnich i zaśpiewałem ledwo łapiąc oddech. To była sobota. We wtorek zadzwonili, że się dostałem.
- Nie, ludzie z produkcji programu, których nie widać na ekranie. Wybrałem "Lubię wracać, tam gdzie byłem" Zbigniewa Wodeckiego i "Imagine" Johna Lennona. Lubię stare piosenki, śpiewam je w nowych aranżach. Ale to był stres! Nie wiedziałem, jak mam stanąć, jak się zachować. Nigdy wcześniej nie byłem w telewizji, a tu dają mi mikrofon i lecisz. Z tego stresu nic nie słyszałem. Oczywiście musiałem palnąć coś głupiego. Zaczęliśmy się śmiać i żartować. Wreszcie mówię: weźcie dajcie mi w końcu zaśpiewać. Spodobałem się, zaprosili mnie na kolejny casting z jurorami show. Stałem za kurtyną, więc nie wiedzieli, czy jestem chłopakiem, czy dziewczyną. Dali mi kawałek Roda Stewarda, na szczęście w moim klimacie. W pewnym momencie Marysia Sadowska zdarła kurtynę, więc już wiedziałem, że mnie biorą. To jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu.
- Płakałem i wzruszałem się po każdym odcinku. Z radości, że ludzie oddawali na mnie SMS-y, z emocji, których dostarczał mi program. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem tyle dobroci ze strony odbiorców. I tak, płacząc, przechodziłem przez kolejne etapy, dostałem się pod skrzydła Afromental, aż dotarłem do finału.
- (śmiech). Byłem wyczerpany. Chciałem, żeby program jak najszybciej się skończył.
- Każdy występ kosztował mnie mnóstwo emocji. I wciąż ten potworny stres.
- Też, ale głównie robili to uczestnicy. Nakręcali rywalizację. Jak było się z kimś w grupie i ten ktoś odpadał, to się osoba odpadająca zaczyna "napierd..." na tego, kto został. Wymyśla niefajne rzeczy: że jest wstawiony przez wytwórnię, że ma kupiony kontrakt. Albo że jesteś chamski, zgwiazdorzony. Przejmowałem się tym, było mi przykro. Zwłaszcza, jak żartowali, że jestem Michał Szpak dla ubogich . (śmiech). Ci, którzy szybko odpadają, mają w sobie dużo goryczy. I szukają winy w tych, którzy zostali, hejtując ich. Ale żeby nie było - poznałem też parę fajnych osób, z którymi przyjaźnie się do dziś.
- Oni wiedzą o tobie wszystko. Mają totalny reaserch. Dla nich najbardziej liczą się statystyki: lajki na Facebooku, oglądalność, SMS-y. Przez ostatni rok wycisnąłem "The Voice of Poland" jak cytrynę. Totalnie odcinałem kupony, zagrałem mnóstwo koncertów. Zapraszali mnie na granie, bo po talent show przestałem być no namem. Z drugiej strony dostałem też w kość. Wielu mi nie zapłaciło, ale to akurat bardzo częste w tej branży. Szambo. Ja chciałbym po prostu grać koncerty i mieć za co żyć. A ciągle mi ktoś przeszkadza albo wykorzystuje. Zaraz po finale programu nagrałem na przykład taki singiel, że... Do teraz się go wstydzę. Dałem się namówić, bo myślałem, że będzie "VIVA" i stabilizacja finansowa. Zamiast tego dostałem taki lincz. Że zrobiłem wiochę, że się sprzedałem, że to okropny gniot.
- No coś ty! Miałem ogromny mętlik, wielu "doradców" i wizjonerów. Potem strasznie żałowałem, bo lincz był zasłużony. Długo się za mną ciągnął, dopiero niedawno ludzie zapomnieli. Fani się ode mnie odwrócili, zawiodłem ich, bo się sprzedałem. Żebym jeszcze na tym rzeczywiście jakoś skorzystał. Teraz powtarzam sobie, żeby już nie robić nic na szybko. Dziesięć razy się zastanowię.
- Mnie na szczęście polubiła, ale niewielu uczestników trzeciej edycji przypadło jej do gustu. Powiedziała "dzień dobry", dała buziaka, przytuliła. To było wow. Ja ją wspominam bardzo dobrze. Pracowało nam się fajnie, była merytoryczna w ocenach. Dała mi wiele cennych uwag poza anteną i za to jestem jej wdzięczny. Ale prawdziwym przeżyciem był dla mnie występ finałowy w duecie z Justyną Steczkowską. Utrzymujemy kontakt do dziś, piszemy do sobie maile. Ostatnio zapytałem ją, co sądzi o mojej nowej piosence, odpisała. Zawsze pyta, co u mnie.
- Trzeba to poważnie wyważyć. Dostajesz łatkę, ale i znaną przez chwilę twarz. Nie polecałbym jednak udziału w show moim rówieśnikom, zanim się czegoś nie nauczą. Ja przed show sześć lat pracowałem wokalnie, uczyłem się. A teraz ktoś idzie, pośpiewa rok i już chce karierę robić. Zaśpiewa dwa covery i czuję się gwiazdą. Żeby pokazywać się w konkursie telewizyjnym musisz posiadać pewne podstawy i fundamenty, bez których nie powinno się wychodzić z Sali prób. Nie mam z tym problemu, niech każdy robi co chce. Ale myślę sobie: kurczę, bo co ty idziesz do telewizji, skoro swojego materiału nie masz. Ja bym nie poszedł taką drogą. I nie polecam tego innym.
- Jak jesteś naiwny i nie masz menadżera wyjadacza, to prędzej czy później na pewno się natniesz. A im szybciej wejdziesz na szczyt, tym szybciej spadniesz. No i ci wazeliniarze wokół, którzy ci mówią, że coś jest zajebiste, a jest słabe. Przekonałem się też, że nie liczy się talent czy głos, ale znajomości. A jeszcze bardziej to jak wyglądasz. Osiemdziesiąt procent sukcesu wg dzisiejszych nastolatek to wygląd. Sama popatrz ile jest ładnych wokalistek, a ilu śpiewa facetów...
- Nie, raczej, że mimo własnego materiału, ciągle się przebijam. Nagrywam singiel, a po nim płytę. Ale to nie jest tak, jak się może komuś wydaje, że podpisujesz kontrakt z wytwórnią i wszystko za ciebie robią. Musisz stale pilnować czy ktoś się nie oszuka. Uczę się polskiego show-biznesu na własnej skórze. To przewrotne koło - dzisiaj jesteś na szczycie, jutro mają cię w d... To jest codzienna walka. I znowu ściana. Mówię sobie: pierd... , nie chce mi się. Posiedzę tak sobie dwa dni i wracam. Tyle już walczyłem, nie mogę się poddać. Pilnuję swojego terytorium, staram się nie mieć sentymentów. Zresztą, żeby sobie poradzić w tym środowisku trzeba ogromnych podkładów determinacji i konsekwencji. Jest też masa dobrych , jeszcze nie zepsutych osób np. Margaret na przykład jest. Dała mi numer do swojej nauczycielki śpiewu.
W tym świecie nie wystarczy, że jesteś asertywny. Ktoś jeszcze musi ci pomóc. Tak jak Justynie Steczkowskiej pomógł kiedyś Grzegorz Ciechowski. Sama by pewnie na początku nic nie zdziałała.
- Nie, ja się na gwiazdę nie nadaję. Mój zawód to wokalista a nie gwiazdor. Moim obowiązkiem jest rozwijanie się muzycznie a nie brylowanie na salonach. Pojawiam się w mediach tylko wtedy kiedy robię coś związanego ze sztuką.
- Do Voice'a? Inaczej bym popracował nad piosenkami, ale poszedłbym. Ten program otworzył mi wiele furtek. Żeby ci jednak otworzył, musisz mieć charyzmę, bo scena jest bezlitosna. Muszą cię zauważyć. Moja nauczycielka śpiewu zawsze mi powtarzała: Ty masz wyjść na scenę i sprawić, by ludzie nie mogli oderwać od ciebie wzroku. Elżbieta Zapendowska powiedziała mi na warsztatach, że jak inni śpiewają, ona zastanawia się, co ugotuje na obiad albo kiedy pójdzie na fajkę. A jak śpiewam ja, to ona nie myśli o niczym innym tylko słucha. Potrafię skupić uwagę. Gdybym nie potrafił, to bym do "Voice'a" nie poszedł.
- Ważne żeby mieć za co zapłacić czynsz, rachunki i jedzenie. Jeśli stać cię na to, to masz ogromne poczucie bezpieczeństwa. Bardziej niż na rzeczach materialnych zależy mi na tym, żeby dostać np. Fryderyka za moją muzykę i płytę. Choć może nikt nie rozumie tego co robię na scenie i moich środków wyrazu sztuki to wiem, że kiedyś to zaowocuje. Zawsze przecieram szlaki i nigdy się nie zmienię. Chciałbym też aby ludzie mnie szanowali i żeby mi się nie przewróciło w głowie.