Benjamine Clementine: Zawsze muszę pamiętać o tym, że jestem nikim. Tylko tak przetrwam [WYWIAD]

Próbowałem grać w garniturze. I to było żenujące - przyznaje Benjamine Clementine w szczerej rozmowie z Markiem Kuprowskim. Z jednym z najnowszych muzycznych odkryć ostatnich miesięcy, choć on sam uważa, że wcale nie został odkryty - mało tego: że wcale nie osiągnie dużego sukcesu - spotkaliśmy się wczoraj przy okazji koncertu na Orange Warsaw Festivalu.

Marek Kuprowski: O co chodzi z graniem boso, do tego siedząc na barowym stołku? Nie wolałbyś czegoś bardziej wygodnego?

Benjamine Clementine : A czy to niewygodne? Mnie jest bardzo wygodnie. Chodzi o to, że gdy mieszkałem w Paryżu, przez jakiś czas miałem swój kąt przy restauracji. Restauracja znajdowała się dokładnie piętro pode mną. I przychodziły do mnie stamtąd szczury. Zjadały moje jedzenie i tak dalej. Pewnego dnia zszedłem do tego lokalu, bo chciałem pożyczyć krzesło, coś do gry na pianinie. Dostałem barowy stołek. Ogrzewanie w mieszkaniu nie działało, więc gdy budziłem się w zimie, było tam koszmarnie zimno. No to zakładałem marynarkę, siadałem i grałem. A po mieszkaniu chodziłem boso. I tak wyglądał mój każdy poranek, siadałem i grałem. Jeszcze przed myciem zębów.

Więcej: Orange Warsaw Festival 2015. Przyjemnie, wygodnie i miejsce doskonałe. Więc dlaczego było tak pustawo? >>

Dlaczego więc miałbym zmieniać sposób, w jaki wykonuję swoją muzykę? Tylko dlatego, że obserwuje to dużo ludzi? Nawet tego próbowałem, naprawdę. Próbowałem grać w garniturze. I to było żenujące. Czułem się nieswojo. Raz miałem na sobie buty i musiałem zdjąć je w czasie koncertu. Od razu poczułem ulgę. Nigdy więcej nie myślałem o tym, żeby coś zmieniać.

Nie żałujesz czasem, że zostałeś odkryty?

- Ale ja w ogóle nie uważam, że zostałem odkryty. Nie wydaje mi się, że odniosę taki sukces, jak niektórym się wydaje. Albo że w ogóle odniosłem jakiś sukces. Nie jestem tego świadomy, nie rozumiem w ogóle pojęcia "sukcesu". Dla mnie sukcesem jest, gdy wiem, dlaczego to robię. Nie jak, bo nie jestem muzycznie wykształcony, ale dlaczego gram. A gram, bo chcę, bo kocham muzykę. Chcę dawać ją ludziom. Mówią, że zostałem odkryty na paryskiej ulicy, że teraz z kolei odkrywają mnie w branży... To odkrywanie nigdy się nie kończy. A ja w ogóle nie patrzę na sławę w taki sposób jak inni. Mam ochotę uciec. Staram się zaszywać się w domu, który odnalazłem dzięki mojej ukochanej. I, po prostu, przeżywać życie.

Jeśli jest trudno i trzeba każdego dnia walczyć o przetrwanie, to trzeba walczyć. Jeśli masz farta, to masz farta. Jeśli jesteś szczęśliwy, to jesteś szczęśliwy. Ale zawsze trzeba pamiętać o tym, że jest się samotnym. Że jest się nikim. Może pracujesz ciężej od innych, może dobrze ci się w życiu ułożyło, może urodziłeś się w odpowiedniej rodzinie - różnie bywa. Ale ja zawsze muszę pamiętać o tym, że jestem nikim. Muszę mieć to w głowie. Tylko w ten sposób mogę przetrwać. Jeśli wyleci mi to z głowy, to za parę lat wpadnę w niezłą depresję... Znowu [śmiech].

Może jestem za skromny, ale naprawdę sądzę, że "odkrytym" nie jest się wiecznie. A ja mam nadzieję, że ze względu na moją muzykę będę odkrywany jeszcze po śmierci.

Uważasz się bardziej za muzyka czy za poetę?

- Sam wybierz. To zależy od ciebie. Sądzę, że to tylko określenia. Ludzie będą cię nazywać tak, jak będą chcieli.

Pytam, bo chyba jesteśmy podobnego zdania: ja też zawsze uważałem, że tekst jest najważniejszą częścią piosenki, ale... chyba już się poddałem. Nie widzę wielkiej szansy na interesujące, dobre teksty w muzyce, przede wszystkim popularnej. Ale ty chyba jeszcze walczysz?

- Muzyka nie pochodzi z przeszłości, z przyszłości ani z teraźniejszości. Muzyka pochodzi od ciebie. Nie mogę odrzucać muzyki innych ludzi, bo jeśli sprawia im radość, to czemu miałbym protestować?

Jeśli mam być szczery - przed chwilą grało Metronomy. Dla mnie to jakaś chała. Przepraszam, że tak mówię. Ale ludzie to lubią. I świetnie! Staram się otwierać na muzykę innych, ale ponieważ sam jestem muzykiem, nie mogę udawać, że doceniam kogoś, jeśli jest inaczej. Chciałbym tylko, żeby zdecydowanie większa liczba artystów znacznie bardziej przejmowała się tym, co ma do powiedzenia. Naprawdę bym chciał. Dla mnie poezja jest jak chleb.

 

To jak piszesz swoje utwory? Weźmy jeden z większych hitów: "Nemesis". Czy to piosenka o jakiejś abstrakcyjnej sytuacji, która zdarza się w życiu, czy o konkretnej osobie?

- To moje osobiste doświadczenia. "Nemesis" jest o mojej byłej. Potrzebowałem trochę czasu, żeby móc... Tak, w większości moje piosenki dotyczą mnie.

A skąd pomysły na te wszystkie "odgłosy wykonywane paszczą"? W muzyce sprawdzają się znakomicie, ale jest cienka linia między takimi dźwiękami, które nadają piosence niepowtarzalnego charakteru, a takimi, które brzmią kompletnie śmiesznie. Choć u ciebie wypada to akurat znakomicie.

- Chodzi o intencje, jakie niesie ze sobą piosenka. Trzeba je rozumieć. Trzeba je czuć. Platon mówił, że idea jest czysta, ale gdy opuszcza twoją głowę, robi się paskudna. Bo nigdy nie może być tym idealnym czymś, co miałeś w głowie.

Pomysł na "Nemesis" wziął się stąd, że uważam, iż nie traktowałem mojej byłej dobrze. W tej piosence mówię tak naprawdę do siebie. Gdy wypowiadam ostatnie słowa, o ucieczce, to też śpiewam je do siebie. To było dla mnie jak kara, mrok, zguba. Gdy wyobrażam to sobie, w połączeniu z doświadczeniami, które mieliśmy, słyszę: "hom!" [Clementine wykonuje jeden z dźwięków z omawianej piosenki]. Na początku myślałem o tym, żeby podobny dźwięk uzyskać na gitarze. Nie zawsze trzeba jednak używać instrumentów, obiektów. Można wykorzystać ręce, głos. Taki pomysł przyszedł mi do głowy i wcieliłem go w życie. Mam nadzieję, że to działa, że słychać w tym kłótnię, słychać walkę i starania.

Trzeba uczciwie potraktować swoją winę, przeboleć to, pożyć trochę w samotności, a potem postarać się znaleźć kogoś, by znowu kochać. Taka jest kara. Trzeba uczyć się na własnych błędach. Gdy robię to "hom!", czuję w tym prawdę.

Większość twoich piosenek brzmi ponuro, mrocznie... Nie są wesołe. A nie wyglądasz mi na ponurego faceta - cały czas się uśmiechasz. Muzyka pozwala ci pozbyć się tych negatywnych myśli?

- Trzeba je jakoś z siebie wyrzucać. Nie mogę być smutny, rozmawiając z tobą. Jestem smutny zazwyczaj, kiedy jestem sam. A najczęściej jestem sam. Ale teraz nie mogę być smutny, bo nie chcę zarażać cię swoim smutkiem. Czasem smutek jest dobry. Zwłaszcza kiedy się pisze. Ale moja muzyka traktuje o nadziei. Zwłaszcza moja pierwsza płyta, "At Least for Now". Napisałem wiersz, którego pierwszy wers właśnie tak brzmi. Drugi wers będzie na drugiej płycie.

 

Podobno w szkole byłeś buntownikiem, ale chyba dość kiepskim. Zamiast wszczynać bójki, uciekałeś z zajęć do biblioteki czytać książki...

- ... tak...

... a jedną z twoich ulubionych było Pismo Święte. Czy dzisiaj wciąż znajdujesz w nim coś ciekawego?

- Zgadza się, nadal je czytuję. Obecnie Biblia jest pozycją ukrzyżowaną. Ludzie mówią, że nie ma w niej prawdy. A czytają "Harry'ego Pottera" i "Opowieści z Narnii" C.S. Lewisa, człowieka bardzo wierzącego, który cały czas czytał Biblię. Lubię Biblię, bo to są dobrze napisane opowieści. Bardzo poetyckie. Sposób, w jaki przemawiał Jezus, albo jak Bóg przemawia w Starym Testamencie... Nawet jeśli zostało to napisane przez człowieka, to co z tego? Chodzi o inspirację i oczywiste jest, że to duchowa inspiracja. Zabawne, że nie trzeba nikogo przekonywać do zabijania ani do miłości. Wszyscy wiemy, jak to się robi. Każdy wie, że powinien kochać. Jeśli dzieci są źle traktowane, wykorzystywane, a potem wyrastają na kogoś, kto robi to samo innym, dzieje się tak dlatego, że ktoś wcześniej je skrzywdził. A przecież wszyscy chcemy kochać. Jeśli kogoś nienawidzisz, to dzieje się tak dlatego, że chcesz, by ten ktoś cię kochał. To jedyny powód. Biblia wiele mnie nauczyła. Wiele dała mi lektura poezji Williama Blake'a. No i C.S. Lewisa.

Blake, Lewis, Biblia - niezłe połączenie!

- Mało tego, podziwiam naukowe osiągnięcia. Fakt, że to człowiek odkrył prawdę o wszechświecie, że wiemy o Drodze Mlecznej, te wszystkie wspaniałe rzeczy... To cudowna inspiracja, z której można czerpać. Biblia dopełnia naukę, nauka dopełnia Biblię. Co w tym złego? Ludzie nie powinni być owieczkami, ślepo podążającymi za stadem, bo wtedy nie będziemy poszerzać swoich horyzontów. Każdy powinien wierzyć w to, co chce. Nie ma się o co kłócić, nie ma się o co zabijać. To jedna z moich największych ambicji. Chciałbym jakoś sprawić, żeby ludzie trochę wyluzowali. I kochali życie. Bo gdy umrzesz, to... umierasz. I koniec.

Każdy z nas ma jakiegoś idola i marzeniem, żeby go poznać. Tobie się to udało - jakie to uczucie poznać Charlesa Aznavoura?

- Dziwne. Wspaniałe. Mocne. Poczułem się kochany. Jakby komuś na mnie zależało. Jakbym miał rodzinę. To chyba było przeznaczenie. Gdy staję przed ludźmi, wydaje mi się to normalne. Wszyscy jesteśmy tacy sami, śpiewam dla ludzi, sam jestem człowiekiem. Ale gdy spotykasz kogoś, kogo piosenki sam śpiewałeś, kto jest dla ciebie bohaterem... Nagle musisz uwierzyć w to, że on też jest zwykłym człowiekiem. A to wcale nie jest takie proste. Podobnie miałem, gdy poznałem Paula McCartneya. Trzeba nieźle się wysilić, by przekonać samego siebie, że to tylko człowiek.

Aznavour jest wspaniałą osobą i doskonale rozumiem, dlaczego ludzie go kochają. Niektórzy po prostu tak mają. Może jest w tym trochę farta? Najważniejsze, żeby robić w życiu to, co naprawdę się chce. I dawać z siebie wszystko. W muzyce trzeba być gotowym na wszystko - także na to, że trzeba będzie poświęcić jej wszystko. I ci ludzie tak mają. Bo uwielbiają, gdy inni ludzie są szczęśliwi, gdy mogą ich inspirować, gdy widownia bije brawo, wydaje dźwięki... Jasne, jest w tym coś smutnego. Ta potrzeba bycia w centrum uwagi. Ale takie jest życie, wszyscy miewamy taką potrzebę.

No właśnie: o co chodzi z tym klaskaniem?

- To festiwal, więc tutaj jest to w porządku, ale jeśli zdarza się na normalnym koncercie, bywa denerwujące. Nie szukam przecież poklasku, nie jestem tu po to, żeby być docenianym. Jestem tu po to, by dać widowni moją muzykę. Wolałbym, żeby przychodzili do mnie po koncercie i ze mną rozmawiali, jak ty teraz. Klaskanie to hałas, który zakłóca muzykę [śmiech]. Z drugiej strony... To chyba dobrze, gdy klaszczą. Brawa oznaczają, że ludziom się podoba. Może więc nie powinienem być tak surowy dla tych, którzy doceniają moją muzykę?

Debiutancka płyta Benjamina Clementine'a "At Least for Now" ukazała się w lutym b.r. nakładem Universal Music Polska

Więcej o: