To on odpowiada za muzykę do "Tylko kochankowie przeżyją". Van Wissem: "Ludzie, wyrzućcie te wszystkie ekrany!" [WYWIAD]

Znacie go, nawet jeśli tego nie wiecie - Jozef van Wissem, holenderski kompozytor i lutniarz, który zasłynął świetną ścieżką dźwiękową do ostatniego filmu Jima Jarmuscha "Tylko kochankowie przeżyją". Ale z reżyserem łączy go znacznie więcej. I znacznie więcej ma do powiedzenia w temacie muzyki i świata współczesnego w ogóle. Rozmawialiśmy z artystą przy okazji jego ostatniej wizyty w Warszawie, gdzie zagrał w klubie Pardon, To Tu. - Lubię Warszawę. Mimo całej brzydoty, ma w sobie coś magicznego. Może to właśnie ta brzydota? - pyta van Wissem.

Marek Kuprowski: Założę się, że masz już dość tych wszystkich pytań o "Tylko kochankowie przeżyją"?

Jozef van Wissem: No tak, to się robi strasznie powtarzalne, bo ludzie zawsze zadają te same pytania. Wciąż jednak mogę powiedzieć parę słów o tym filmie. Nadal uważam, że są tam świetne postaci, a film dobrze odnosi się do obecnego stanu społeczeństwa, więc, w tym sensie, jest to film polityczny. Wylicza wszystko, co ze społeczeństwem nie tak, wprost mówi, że ludzie to zombie, jest tam mowa na temat wojen o wodę i ropę... Sądzę, że jako protest przeciwko obecnemu społeczeństwu, jest bardzo na czasie. Dlatego nadal gorąco popieram ten film.

Wyliczasz choroby współczesnego świata, ale co jest lekarstwem?

- Naprawa powinna zacząć się od tego, że każdy człowiek powinien poczuć większą odpowiedzialność za świat i za to, że wszystko wali się w diabły. Te wszystkie śmieci, których ludzie używają, a których tak naprawdę nie potrzebują... Nie trzeba gadać z kimś przez ekran, można przecież porozmawiać twarzą w twarz, jak my teraz. To zdecydowanie przyjemniejsze. Dlaczego trzeba gapić się w ekran, żeby pozostawać w kontakcie? Nie rozumiem tego.

Ja też nie rozumiem...

- I dlatego uważam, że ludzie powinni wyrzucić te wszystkie ekrany i wyjść na zewnątrz, cieszyć się naturą. I przestać ją zabijać.

A to jeszcze możliwe?

- Mam nadzieję. Dlatego o tym mówię.

 

Twoje życie na pewno zmieniło się od czasu "Tylko kochankowie przeżyją". Jesteś teraz zdecydowanie bardziej popularny. Odczuwasz to jakoś?

- Nie jestem pewien. Już od 2007 r. zarabiałem na życie moją muzyką. Już w 2008 r. jeździłem po świecie i dawałem koncerty. I nadal to robię. Na pewno znalazłem nową publiczność, filmową publiczność i bardzo ją lubię, bo ci ludzie słuchają muzyki inaczej niż melomani - są obdarzeni większą wyobraźnią. Widzą obraz i słyszą muzykę. Doświadczają tego w zupełnie inny sposób. Mniej profesjonalny. Lubię to i bardzo doceniam tę publiczność, jestem za nią wdzięczny.

Już wcześniej ludzie przychodzili na moje koncerty, ale ten film przyniósł mi dodatkową widownię. Jasne, że się z tego cieszę. Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że udało się znowu spopularyzować lutnię jako instrument. Film bardzo w tym pomógł. Ale nagrałem też ścieżkę do gry komputerowej "The Sims: Medieval", w którą zagrały miliony ludzi. Oni także znają ten dźwięk, te kawałki - współczesną muzykę zagraną na lutni.

Powiedz, że jeszcze zagrałeś w "The Sims"!

- Nie, nigdy. W ogóle nigdy nie grałem w żadną grę wideo. Nawet bym nie umiał. W porządku, ludzie opowiadali mi o grze i to wystarczy [śmiech]. Nie jestem tym zainteresowany.

Mówisz tak, jakbyś urodził się o kilka epok za późno.

- Och, to taki frazes! Wszyscy powtarzają, że kiedyś wszystko było lepsze. Ja w to nie wierzę. Zawsze działy się jakieś dobre i złe rzeczy. Nie gloryfikuję przeszłości, ale uważam, że należy się na jej podstawie uczyć. Tak przecież właśnie jest - uczysz się na błędach. Tak powinna postępować ludzkość. Dzisiaj technologia stała się potworem, który zwrócił się przeciwko nam i zabija nas oraz środowisko. Ludzie powinni o tym pomyśleć, to już się zdarzało. Przeszłość jest lustrem, w którym powinniśmy dostrzegać to, jak należy się zachować.

Włączasz komercyjną stację radiową i słyszysz swój utwór. Co czujesz?

- Wiadomo, że się cieszę. Przecież nie jestem jakimś niszowym specjalistą, który chce robić to tylko dla bardzo wąskiej grupki ludzi. Gdyby tak było, nie podróżowałbym bez przerwy po świecie i nie grał co wieczór jak szaleniec. Oczywiście, że chcę zostać usłyszanym.

To nie twój pierwszy koncert w warszawskim klubie Pardon, To Tu. Odczuwasz jakąś różnicę między graniem w nowych miejscach a powracaniem na tereny dobrze ci znane?

- Zawsze jest inaczej. Mam swoje ulubione miejsca, a to jest jedno z nich. Polacy też należą do moich ulubionych narodów. Są mniej pretensjonalni od większości przedstawicieli krajów zachodniej Europy. Lubię ludzi o takiej osobowości. Mieszkam w Nowym Jorku na Greenpoincie, czyli na polskim terenie. Jestem Polakami otoczony.

Lubię też Warszawę. Mimo całej brzydoty, ma w sobie coś magicznego. Może to właśnie ta brzydota? Z jakichś powodów wolę być tutaj. Uwielbiam ludzi, tu jest świetnie. Prawdziwie.

 

Muszę zapytać o tytuły twoich kompozycji - często bardzo długie i wymowne. Czy próbujesz nakierować słuchacza, zwrócić jego uwagę na to, co ma sobie wyobrazić podczas ich słuchania i co poczuć?

- Nie chcę nikomu mówić, co ma robić i co czuć. Lubię tworzyć wielowarstwowe historie, które dla każdego mogą znaczyć coś innego. Często używam tytułów zaczerpniętych z książek, głównie z zachodniej literatury duchowej. Publiczność często przychodzi do mnie po występach i pyta mnie o to. Ludzie mówią, że też czytali te pozycje. To super, jeśli ktoś poczuje dzięki mnie inklinację do zgłębienia tematu. Cieszę się, że ludzie znowu czytają.

Poza tym, tytuły są długie, bo często przez dziesięć minut gram tylko dwa dźwięki, więc bawi mnie ta opozycja między skomplikowanym tytułem a samym utworem [śmiech].

To wróćmy jeszcze na chwilę do Jarmuscha, którego filmy podobno zawsze uwielbiałeś. Poznałeś go, bo... zdecydowałeś się do niego podejść i wręczyć mu swoją płytę. Pamiętasz ten moment?

- To był zabawny dzień - jeden z tych, kiedy jesteś bardzo szczęśliwy i czujesz się niepokonany. W innym wypadku nie podszedłbym do niego. Ale zobaczyłem go, rozpoznałem i podszedłem. Zapytałem, czy lubi lutnię. Odpowiedział, że tak. Dałem mu więc płytę i kontakt do siebie. Posłuchał, zadzwonił i poprosił, żebym przysłał wszystko, co mam.

Zostaliśmy przyjaciółmi. Okazało się, że mamy wiele wspólnego. Obaj lubimy muzykę rockową i muzykę awangardową. Zazwyczaj ludzie słuchają tylko którejś z nich. Poprosił mnie o napisanie muzyki do filmu o wampirze. Ten pomysł narodził się już bardzo dawno temu. Trochę czasu zajęło mu zebranie pieniędzy na tę produkcję. Wspólnie nagraliśmy też różne płyty, duety, zagraliśmy wspólne koncerty...

 

Ile posiadasz lutni? Masz jakieś wyjątkowe okazy?

- W tej chwili mam ich pięć. Mam konstruktora w Kanadzie, zbudował dla mnie pięć dość drogich instrumentów. Ostatnia była cała czarna. Przez pięć lat musiałem błagać go o czarną lutnię. Nie chciał jej zrobić. Po pięciu latach odnalazł gdzieś historyczną rycinę czarnej lutni i zrozumiał, że nie jest to tylko nonsens i moja fanaberia - ta czarna lutnia mi się przyśniła - i powiedział: "Tak, zróbmy to!". Na całym świecie jest tylko jeden taki instrument.

Teraz lutnie dobrej jakości można konstruować dużo taniej, więc dużo więcej ludzi może sobie pozwolić na ich posiadanie. To zmieni świat lutniarzy. Oczywiście, każdy nadal wychwyci różnicę między drogą a tanią lutnią, ale dzisiaj można dostać dobry instrument już za dwa tysiące euro. Jeszcze nigdy nie było tak tanio.

A twoja najdroższa lutnia?

- Dziewięć tysięcy dolarów. Tyle kosztują. To bardzo dobra, koncertowa lutnia. Jeśli zechcesz kupić równie dobrą elektryczną gitarę, jakiegoś Gibsona z lat 60., to myślę, że będziesz musiał zapłacić zdecydowanie więcej. To dziwne, że gdy kupujesz wiolonczelę albo skrzypce, płacisz dużo więcej niż za taki ręcznie robiony instrument. A przecież lutnia musi być dokładnie dopasowana do ciała, do rozmiaru dłoni, musi zawierać wszystkie atrybuty, których poszukujesz. Nie wchodzi się do fabryki lutni i nie wybiera na zasadzie: "To ja poproszę tamtą".

Jakie cechy mają twoje lutnie?

- Bardzo długi gryf i specjalną, bardzo wytrzymałą mieszankę lakieru. Często gram w rockowych środowiskach, gdzie światła na scenie są bardzo mocne i gdyby moja lutnia była pokryta normalnym lakierem, to szybko by się on stopił.

Więcej o: