Mówił o sobie: Dr Jekyll i Mr Hyde. Tutaj ukochana ojczyzna i wybitne dzieła ("Krzesany", "Exodus", "Missa pro pace"), tam Hollywood, muzyka filmowa ("Drakula", "Pianista", "Dziewiąte wrota") i pieniądze. Tu jego ukochana żona Basia, tam dekadencki, hulaszczy tryb życia. Tu drogie perfumy, eleganckie krawaty i słabość do zabawy oraz alkoholu, tam chrześcijańska żarliwość i pokora. I wreszcie książki i koty. Albo na odwrót: koty i książki. Kochał je jednakowo.
Leszek Możdżer o tej książce: - Fascynująca podróż przez życie jednego z najciekawszych twórców ubiegłego stulecia. Sugestywna opowieść, w której nie tylko Kilar, ale i charyzmatyczne postaci drugiego planu (Penderecki, Komeda, Harasiewicz, Boulanger, Kutz, Zanussi i inni) grają główną rolę. To one wpuszczają nas do jego pracowni, do kuchni i za kulisy i to dzięki nim niemal czujemy smaki i zapachy tego dramatu.
"Kilar. Geniusz o dwóch twarzach" zapowiadany jest jako pierwsza pełna biografia wybitnego polskiego kompozytora, jednego z największych twórców epoki. Czego się z niej dowiadujemy? Na przykład tego, że za wszelką cenę starał się pozostać autentyczny. W takim stopniu, że nawet jeśli komponował dla kina, to przyznawał wprost, dlaczego to robi. Poza tym nie oszczędzał samego siebie. Mówił tak:
- Do występów na estradzie się nie nadawałem - za słaba psychika. Do ćwiczenia jeszcze bardziej - byłem za leniwy. Dyrygentem być nie mogłem - bo jestem fizycznym niedołęgą. No to co, zostało komponowanie...
Opowieści z życia Kilara snuje dziennikarka prasowa i radiowa Maria Wilczek-Krupa, związana m.in. z "Dziennikiem Polskim", "Kinem", RMF Classic. Żmudną robotę pisarską poprzedziła wieloma godzinami niekończących się rozmów z mistrzem. O swojej książce mówi, i pewnie przyklasnąłby jej sam Kilar, że to świadectwo prawdy - może nie zawsze wygodnej, ale zawsze szczerej.
Biografia "Kilar. Geniusz o dwóch twarzach" ukazała się nakładem wydawnictwa Znak. Dzięki uprzejmości autorki oraz oficyny publikujemy fragment książki
Tego niby zwyczajnego dnia porządkował dokumenty w domu, na piętrze. Basia kursowała między kuchnią a jadalnią, kot jak zwykle spał. To był dobry moment, żeby wreszcie zrobić coś z tym nieprawdopodobnym bałaganem. Stosy nut na biurku, wszędzie ołówki, jakieś szkice i notatki, rulon ulubionego papieru w pięciolinię... To już chyba ostatni, wkrótce trzeba będzie wybrać się po nowy zapas. Kilar uśmiechnął się do siebie na myśl o ulubionym lotnisku i w ogóle o Frankfurcie. Chwilę spoglądał bez ruchu na niemiecki, lekko żółty papier. A może by tak... może wreszcie się odważyć i napisać mszę? Po dziesięciu latach spędzonych na Jasnej Górze czuł, że w nim dojrzewa coś wielkiego, jakaś siła, która każe mu wysławiać Boga nie tylko po cichu. Tylko czy da radę? Czy uciągnie taką dużą i monumentalną formę?
- To musi być coś jasnego, odważnego, ale jednocześnie klasycznego - powiedział do siebie dr Jekyll.
Wtedy właśnie zadzwonił telefon.
- Cholera - zaklął Mr Hyde.
Baśka nie mogła odebrać, walczyła z czymś na dole, w łazience. Musiał to zrobić sam, odrywając się od słodkich marzeń o skomponowaniu mszy. I od porządków, które robił od godziny, choć - jak dotąd - bez efektu.
- Halo - powiedział do słuchawki poirytowany, trzymając pod brodą rulon z papierem nutowym i szukając w panice miejsca, na które można byłoby odłożyć świstki i notatki wypadające z rąk.
Człowiek po drugiej stronie był bardzo uprzejmy, przedstawił się i powiedział po angielsku, kim jest i skąd dzwoni. Ale chyba coś pomylił albo on już miał omamy od tego sprzątania.
- Przepraszam, skąd pan dzwoni?
- Z Los Angeles, z biura Francisa Coppoli. Czy pan Kilar?
- ...
- Przepraszam, czy rozmawiam z panem Wojciechem Kilarem?
- Tak, tak. To ja.
- Pan Coppola chciałby zaproponować panu współpracę, przy "Draculi". Niedługo zaczynamy zdjęcia. Czy mógłby do pana zadzwonić w tej sprawie?
Kolejna chwila ciszy, szybkie zebranie myśli, próba uwierzenia, że się nie przesłyszał, i dopiero po kilku sekundach odpowiedź:
- Ależ oczywiście, mógłby.
*
Coppola! Francis Ford Coppola, autor filmu wszech czasów, legenda światowego kina! Kilar pamiętał, jak do Ojca chrzestnego przekonywał go Stanisław Cichowicz, jeszcze w Zakopanem, w Halamie. Kłócił się z nim wtedy o to, że największym reżyserem świata jest Fellini. No, może jeszcze Antonioni. Cichowicz powiedział: "Pójdzie pan na >>Ojca chrzestnego<<, to dopiero pan zobaczy, co to jest prawdziwe kino".
Poszedł kilka tygodni później, do kina Kijów w Krakowie. Był przekonany, że się wynudzi i że straci czas; właściwie szedł tam tylko po to, aby udowodnić Cichowiczowi, że się myli. No i dla Nina Roty, którego muzykę uwielbiał za "La Stradę" i "Osiem i pół" Felliniego i który nie był przecież zwykłym kompozytorem filmowym, ale prawdziwym twórcą, autorem symfonii i koncertu fortepianowego. Był wielki.
Wyszedł z kina zszokowany. Ta scena, w której Michael Corleone staje jak rażony piorunem na widok przyszłej żony... Przecież to tak samo jak w wypadku jego i Baśki, kiedy zobaczył ją wtedy na schodach... Ale to nie tylko to - sama opowieść, te emocje, jaka narracja! Zwykła historia o gangsterach, a jednak prawdziwe dzieło sztuki opowiedziane przez geniusza.
"Zupełnie jak u Szekspira", powiedział później Tadziowi Kaczyńskiemu podczas spotkania w Stawisku u Iwaszkiewiczów, kiedy go muzykolog ofuknął za to, że reprezentując wielką sztukę, jednocześnie fascynuje się krwią i trupami. "Lech Majewski mi to uzmysłowił. No bo popatrz, >>Hamlet<< jest atrakcyjny i >>Ojciec chrzestny<< też. Tu i tam leje się krew. Jedno i drugie opowiada geniusz".
A teraz ten geniusz zwrócił się do niego z propozycją napisania muzyki do filmu. Obydwoje z Baśką nie mogli po prostu w to uwierzyć. Zresztą - może nic z tego nie wyjdzie? Może nie zadzwoni?
Zadzwonił, pod wieczór. Ten kalifornijski. W Polsce był to środek nocy, godzina mniej więcej druga, może nawet trzecia.
- Dobry wieczór, mówi Francis Coppola. Czy to Mister Kilar?
- Tak, przy telefonie. Dobry wieczór.
- Słyszałem pana utwory w filharmonii w Nowym Jorku. Jestem pod wielkim wrażeniem! Zdaje się, że zajmuje się pan także filmem?
- Rzeczywiście, zdarza mi się.
- A nie zrobiłby pan muzyki dla mnie? Do "Draculi"?
- Mister Coppola. To jest propozycja nie do odrzucenia.
Spodobała się reżyserowi ta odpowiedź, nie tylko dlatego, że była cytatem z jego filmowego arcydzieła.
Pierwsze spotkanie zostało umówione, ale po wstępnej euforii przyszedł czas na strach i wątpliwości. Debiut? W wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat? Czy to nie śmieszne? Tyle lat go nie potrzebowali, czemu nagle teraz? Może się nie wygłupiać i nie jechać?
"Nie wygłupiać się i jechać - radził Kutz. - Właśnie odzyskaliśmy wolność, dobrze, jak się tam Polak pojawi. Masz patriotyczną misję!"
"Boisz się tych prymitywów, którzy stoją za wielką forsą - dogadywał Zanussi. - Ale ja ci mówię: Coppola jest inny. Zaryzykuj i przestań się bać. Jedź!".
Basia miała takie samo zdanie: jechać. Nie marnować szansy.