Wreszcie! Będzie nowy magazyn muzyczny. Szubrycht: "Polska muzyka przeżywa boom. I warto o tym pisać" [WYWIAD]

W polskiej muzyce dzieje się dużo i ciekawie. Mówi się o tym i pisze za mało, i nie zawsze umiejętnie. Jednym ze sposobów, żeby to zmienić ma być "Gazeta Magnetofonowa", powstające właśnie pismo, poświęcone szeroko rozumianej polskiej scenie muzycznej. O tym, jakie ma być, opowiada jego pomysłodawca i redaktor naczelny - Jarek Szubrycht.

Przemysław Gulda: Od jakiegoś czasu mówiłeś o pomyśle na nowe pismo muzyczne. Wygląda na to, że sprawa wreszcie nabrała konkretnego wymiaru: właśnie kończy się akcja zbierania pieniędzy na "Gazetę Magnetofonową" za pomocą serwisu crowdfundingowego - jesteście bardzo blisko uzyskania wymaganej kwoty. Czemu zdecydowałeś się na taką formę?

Jarek Szubrycht: Crowdfunding daje nam oddech na początek, a przy tym sprawia, że o "Gazecie Magnetofonowej" się mówi i że mamy już bezpośredni kontakt ze sporą grupą naszych przyszłych czytelników. To wielka wartość. I jeszcze jedno - to wyraźny sygnał dla reklamodawców, że "Gazeta Magnetofonowa" nie jest fanaberią kilku znudzonych dziennikarzy, ale ludzie naprawdę tego chcą i są skłonni zapłacić z góry. Dlatego niezmiennie zachęcam do wsparcia nas na portalu Polak Potrafi , nawet jeśli przekroczymy sto procent. To nie będą zmarnowane pieniądze.

Crowdfunding jest dobry na początek, ale czy masz jakiś pomysł na dalsze funkcjonowanie pisma na płaszczyźnie czysto finansowym? Czy chcesz, żeby było ono niezależne czy będzie finansowane za pomocą - siłą rzeczy wpływających na tematykę, sposób pisania i charakter pisma - patronatów i reklam? Czy na dzisiejszym rynku jest szansa na bycie niezależnym od tego typu środków i wpływów?

- Jeżeli pytasz o to, czy można utrzymać taki magazyn wyłącznie ze sprzedaży egzemplarzowej, to nie mam złudzeń - nie można. Owszem, mam nadzieję, że utrzymywać będziemy się głównie z reklam, nie tylko branżowych. Muszę przyznać, że pierwsze rozmowy i pierwsze umowy są nader obiecujące. Nawiasem mówiąc, ciekawa obserwacja: reklamy w pierwszym numerze "Gazety Magnetofonowej" wykupili ci, których najmniej stać, a więc niezależni, natomiast mejdżersi, mimo życzliwego pomruku, póki co się nie zdecydowali. Wierzę, że pierwszy numer przekona ich, że warto, że to nie tylko mój, ale przede wszystkim ich - oraz ich podopiecznych - interes. Pytasz o niezależność i wiesz, że inaczej odpowiedzieć nie mogę: będziemy jej zaciekle bronić, bo tylko opinia w medium wiarygodnym jest coś warta. Dlatego przekaz reklamowy będzie wyraźnie oddzielony od redakcyjnego, a co za tym idzie, nie planujemy patronatów medialnych, nie będzie żadnych drzwi kuchennych do tekstów redakcyjnych. A jeśli ktoś się obrazi za nieprzychylną recenzję i nie będzie kupował reklam to trudno. Gorzej jeśli obrażą się wszyscy... No cóż, widzieliśmy już ten scenariusz w latach 90. i wszyscy na tym stracili, obrażeni wydawcy najbardziej. Chcemy wydawać magazyn o muzyce i myślę, że potrafimy to robić, ale przecież nie musimy robić tego bez względu na okoliczności. Najwyżej podziękujemy sobie po roku czy dwóch ciężkiej pracy i rozejdziemy się do innych zajęć. Ja na przykład marzę o hodowli kóz...

Czym ma być "Gazeta Magnetofonowa"?

- Rozumną rozrywką i zarazem źródłem wiedzy dla fanów muzyki - to na pierwszym planie. Ale też chcemy być świadkami i aktywnymi uczestnikami ilościowego i jakościowego boomu, który przeżywa właśnie polska scena muzyczna. Czy raczej sceny - bo mam wrażenie, że poszczególne środowiska nie widzą się nawzajem, kontaktują sporadycznie i nieśmiało. Chcielibyśmy więc również być platformą dla takich spotkań.

Ostatnio w Polsce pojawiło się kilka tradycyjnych, papierowych pism o muzyce. Czym "Gazeta Magnetofonowa" ma się od nich różnić?

- Z jednej strony nasze horyzonty są węższe, bo wyznaczone Odrą i Bugiem, Bałtykiem i linią Tatr - zamierzamy się skupić na polskiej muzyce. Z drugiej strony, znacznie szersze, bowiem nie zakładamy żadnych ram gatunkowych. Będziemy pisać i o tym, co gra się w filharmoniach, i o produkcjach lo-fi powstających w sypialniach ich twórców. Będziemy obserwować i komentować mainstream, którym dziennikarze muzyczni zwykle gardzą, ale też zamierzamy uważnie śledzić to, co dzieje się w szeroko pojmowanej muzyce alternatywnej. Będziemy pisać o przeszłości i wróżyć o przyszłości, ale przede wszystkim chcemy się skupić na tym, co tu i teraz. Istnieje kilka czasopism muzycznych na polskim rynku, niektóre z nich są naprawdę dobre, ale wszystkie mniej lub bardziej zamknięte w swoim środowisku. My chcemy otwierać, nie zamykać. Może to brzmi naiwnie, ale już takie rzeczy robiliśmy, czy to w świętej pamięci "Przekroju", czy w różnych miejscach w sieci - i zwykle z dobrym skutkiem. Wierzę, że tym razem też się uda.

Okładka pierwszego numeru 'Gazety Magnetofonowej'Okładka pierwszego numeru "Gazety Magnetofonowej" Fot. mat. prasowe

 

Okładka pierwszego numeru "Gazety Magnetofonowej" / Fot. mat. prasowe

Czyje teksty mają się pojawiać na łamach i czego mają dotyczyć?

- Skoro już wspomniałem nieodżałowany "Przekrój" to muszę powiedzieć, że ważną część redakcji stanowią koledzy z którymi tam tworzyliśmy strony o muzyce, m.in.: Bartek Chaciński i Mariusz Herma (dzisiaj obaj z "Polityki"). Silne jest też stronnictwo krakowskie, bo sam mieszkam w tym mieście, a więc Tomek Doksa, Łukasz Wawro (obecnie moi współpracownicy w Red Bull Muzyka), Halina Jasonek i Krzysiek Sokalla (oboje z Onetu). Będzie Olga Drenda (Duchologia), Łukasz Kamiński ("Gazeta Wyborcza" i Co Jest Grane24), specjalista od hip-hopu Marcin Flint, a także Janek Błaszczak, dziennikarz współpracujący dziś m.in. z "Polityką" i "Tygodnikiem Powszechnym" czy Leszek Gnoiński, wybitny specjalista od pokolenia Jarocina. I wiele innych, świetnych piór. Zresztą, pozostajemy otwarci na nowe - liczą się pomysły i jakość tekstu, a nie to, skąd kto przychodzi. Piszemy, jak już mówiłem, o polskiej muzyce, ale w szerokim kontekście - jak szerokim, tego wolałbym jeszcze nie zdradzać, ale na pewno nie będą to środowiskowe rozmowy o sprzęcie i wspólnych znajomych.

"Gazeta Magnetofonowa" ma być nie tylko po prostu nowym tytułem, ale też nowym sposobem pisania o muzyce. Na czym ta nowość ma polegać i jak ma wyglądać w praktyce?

- Nie twierdzę, że wymyśliliśmy koło, ale mam wrażenie, że takiej narracji o muzyce dzisiaj nie ma, albo pojawia się incydentalnie, w mediach ogólnych, w których muzyka jest tylko jedną z dziedzin, raczej marginalnych - na przykład w "Gazecie Wyborczej" albo w portalu Onet. Chodzi o takie spojrzenie, które badając szczegół - jedną postać, wydarzenie, miejsce - opowiada coś ważnego o ogóle. Nie zależy nam na doraźności, ale na ostrości i głębi spojrzenia.

Czego, twoim zdaniem, najbardziej dziś brakuje w polskiej krytyce muzycznej, jakie są jej główne wady, błędy, zaniechania i porażki?

- Wolałbym nie recenzować kolegów po fachu, więc może tylko spostrzeżenie natury ogólnej: mam wrażenie graniczące z pewnością, że internet wychował ekspertów, ludzi świetnie osłuchanych i z dużą wiedzą, ale mających problem z wiedzy tej sprzedaniem, bo sieć wszystko przyjmie, nie wymaga warsztatu i dyscypliny, zarówno myśli jak i formy. W "Gazecie Magnetofonowej" spotkają się zarówno dziennikarze, którzy mają za sobą doświadczenie papieru, jak i młodzież, która w papierze będzie debiutować. Mam nadzieję, że wszyscy będziemy się od siebie nawzajem czegoś uczyć. Ale jest jeszcze coś - choć oczywiście znajdą się w "Gazecie Magnetofonowej" teksty krytyczne, ważniejszy dla mnie jest wymiar popularyzatorski. Zawsze był. Posługując się branżowym porównaniem, uważam, że ważniejsi są artyści, których odkrył dla świata John Peel niż styl, w jakim swoje przegrane wojny toczył Lester Bangs. Pamiętając o swoim miejscu w szeregu, lubię czasem poczytać tego drugiego, ale za wzór uważam tego pierwszego.

Czy papierowe tytuły prasowe mają jeszcze szansę rywalizowania z - darmowymi - źródłami internetowymi? Czy jakość ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie?

- Wierzę, że tak. Nie chciałbym jednak stawiać fałszywej antynomii: zły internet kontra dobry papier, bo są również jakościowe treści w internecie i są - oraz były, głównie dlatego padały - złe gazety. Mam nadzieję, że nam uda się zrobić dobry papier i że ludzie to docenią.

Od samego początku deklarujesz, że ważnym elementem w piśmie mają być nie tylko teksty, ale i warstwa graficzna. Dlaczego to dla ciebie takie ważne?

- To jak z okładką płyty winylowej - kiedy masz tyle miejsca, grzech go nie wykorzystać. Rozkładówka gazety również może pięknie wyglądać. Lepiej niż portal na ekranie komputera, o smartfonie nie wspominając. Tekstom w sieci poświęcasz chwilę, kilka minut, czasem kilka sekund - a "Gazeta Magnetofonowa" ma leżeć na twoim stoliku do kawy przez trzy miesiące. Lepiej, żeby to było coś ładnego, prawda?

 

Już na samym wstępie udało ci się zyskać wsparcie dla pisma ze strony całej plejady rodzimych gwiazd polskiej sceny muzycznej, gwiazd z zupełnie różnych planet: od Piaska do Rojka, od Vadera do Smolika. Czym ich urzekła idea "Gazety Magnetofonowej"?

- Dotrzeć do nich nie było trudno - znamy się, lepiej lub gorzej, po tych moich 20 latach w muzycznej i dziennikarskiej branży. A przekonywać, jak się okazało, nie musiałem w ogóle. Wiesz, muzycy to też przecież fani muzyki, więc i oni chcieliby dowiedzieć się, co słychać u kolegów po fachu, jakich płyt warto słuchać. Ale jest jeszcze coś. Kiedy tworzysz, chcesz być traktowany poważnie, szukasz rzetelnej oceny swojej pracy, nawet jeśli miałaby być surowa. Internet zapewnia błyskawiczny, nieskrępowany dostęp do treści - w tym muzyki - ale na rzetelne analizy, nie mówiąc już o nakreślaniu szerszego kontekstu, zwykle nie ma czasu. Najlepszym przykładem ta niby recenzja nowej płyty Rihanny, którą niedawno przypadkowo odpalił portal Yahoo - wszystko już gotowe, wystarczy wkleić kilka tytułów i linki. Nie wszystkim wystarcza ten poziom rozmowy o muzyce, absolutnie bezduszny, skrajnie zautomatyzowany. Nie wszystkim fanom, a już na pewno nie artystom. Nie chcą być traktowani jak taśmowo dostarczane mięso, które musi być szybko przemielone, bo nienażarty internet ciągle domaga się świeżego "contentu". Chcą być traktowani poważnie i my tak zamierzamy ich traktować.

"Gazeta Magnetofonowa" ma taki uroczy tytuł: z jednej strony to zupełnie niedzisiejszy nośnik, z drugiej - technologia, która przeżywa dziś drugą młodość. Czy to symbol tego, że kierujesz pismo do czterdziestolatków, którzy wciąż jeszcze mają w piwnicach kartony z kasetami z młodości, a jednocześnie - do współczesnych hipsterów, którzy odkrywają tę technologię na nowo?

- Trafiłeś w dziesiątkę. Tak właśnie postrzegam dwie główne grupy docelowe "Gazety Magnetofonowej". Pierwsza to moje pokolenie. Ludzie, którzy doskonale pamiętają pierwszą "Machinę", "Brum", a może nawet "Non Stop" i którzy nie wyrośli - jak prorokowali ich rodzice i nauczyciele - z muzyki, ale nie wiedzą, gdzie jej szukać, a już na pewno nie wiedzą, gdzie szukać o tej muzyce rozmowy, do jakiej wtedy przywykli. Druga grupa to poszukująca młodzież, która z racji metrykalnych na tamte czasy się nie załapała, ale czuje, że coś fajnego ją ominęło - i chce spróbować. Liczę więc na pewnego rodzaju snobizm, ale pozytywny snobizm, bo żaden to wstyd snobować się na kulturę. Nawet na kulturę popularną. Oczywiście, mam też nadzieję, że po "Gazetę Magnetofonową" sięgać będą wszyscy inni fani muzyki, nawet tak zwani fani niedzielni - tacy, co tylko raz do roku wybierają się na festiwal, albo kupują dwie płyty, tych samych ulubionych wykonawców. Mam nadzieję, że ich skusimy po prostu dobrymi historiami, bo tych w polskiej muzyce i okolicach nie brakuje.

Masz w piwnicy kartony z kasetami z młodości?

- Nie. Mam na strychu. Z kasetami i gazetami.

Projekt wydawania "Gazety Magnetofonowej" możesz wesprzeć tutaj >>

Więcej o: