Był fanem, został członkiem zespołu. Najmłodszy gitarzysta Judas Priest: "Oni wysyłali maile, a ja je... kasowałem"

Już myślą o kolejnej płycie, znakomicie pracuje im się w nowym składzie, nie zamierzają rezygnować z koncertów - takie dobre wiadomości ma dla wszystkich fanów zespołu Judas Priest jej najmłodszy członek, gitarzysta Richie.

Przemysław Gulda: Czy zanim dostałeś propozycje grania w Judas Priest, byłeś fanem tego zespołu?

Richie Faulkner: Szczerze mówiąc, jeśli ktoś dorastał w Anglii w latach 80., uwielbiał klasyczny metal i uczył się grać na gitarze - a tak właśnie było w moim przypadku - po prostu nie mógł nie być fanem tej grupy. A wręcz: nie być jej wielkim fanem, może nawet prawdziwym wyznawcą. To przecież jeden z tych zespołów, które stworzyły kanon takiego grania: ten pomysł na współpracę dwóch gitar, wykorzystywany dziś w zasadzie przez wszystkich, którzy grają taką muzykę. Nie sposób było się do tego nie odnieść, nie sposób było nie czerpać z tego inspiracji i nie wykorzystywać tego pomysłu. Iron Maiden, Wishbone Ash, Judas Priest - to była prawdziwa święta trójka zespołów tego gatunku. Młodzi gitarzyści uczyli się grać na ich pomysłach, na ich patentach. Zanim zacząłem grać w swoich własnych zespołach, które wykonywały autorski materiał, bardzo dużo czasu spędziłem na scenach w składach grających covery - przede wszystkim oczywiście covery Judas Priest, więc większość starych piosenek zespołu miałem doskonale opanowanych, to na pewno ułatwiło późniejsze rozmowy w sprawie dołączenia do grupy.

Jak to wyglądało? Zadzwonili do ciebie i zaprosili na próbę?

- Prawie. Dotarli do mnie pracownicy managementu zespołu. Nie mieli łatwo - najpierw wysłali serię maili, które konsekwentnie kasowałem bez zaglądania do nich. Kiedy widzisz w temacie maila hasło "Judas Priest", nie myślisz przecież ani przez moment, że zespół proponuje ci, żebyś dołączył do jego składu. Byłem raczej święcie przekonany, że to oferta kupna starszych płyt grupy, a te przecież wszystkie miałem, więc nawet nie otwierałem tej korespondencji. Wreszcie zadzwonili do mnie i zaprosili na rozmowę. Oniemiałem i oczywiście nie wierzyłem ani trochę, że to może być prawda i że może z tego wyjść coś konkretnego. Poszedłem na spotkanie, które było bardzo oficjalne, ale ciekawe: usiadłem przed muzykami, których uwielbiałem i słuchałem, jak mówią, czego oczekują po nowym gitarzyście swojego zespołu, czego się spodziewają i czego sobie raczej nie wyobrażają. Im wyraźniej rysowali ten zestaw swoich oczekiwań, coraz bardziej widziałem, że to świetne miejsce dla mnie, ale w tym momencie nawet jeszcze nie marzyłem, że to się może udać. Potem przeszliśmy do konkretów. Dali mi listę piosenek i poprosili, żebym przygotował propozycje swoich ścieżek gitarowych do tych utworów. Chodziło oczywiście przede wszystkim o moje pomysły na solówki. Siedziałem nad tym w domu sporo czasu i dopracowywałem wszystko najlepiej, jak umiałem. Wysłałem i czekałem na odpowiedź zagryzając palce z niecierpliwości. Wreszcie dostałem zaproszenie na spotkanie. Tym razem było już o wiele mniej oficjalnie - rozmawiałem z Glennem Tiptonem, gitarzystą zespołu. Najpierw długo opowiadał, co myśli o mojej grze. To było bardzo miłe - traktował mnie, jak równego, mimo że przecież jestem o wiele młodszy i na jego riffach uczyłem się grać na gitarze. A najlepsze przyszło na koniec rozmowy, powiedział po prostu: stary, jeśli jesteś zainteresowany, to masz tę pracę! Ucieszyłem się jak dziecko.

 

Pamiętasz swoje pierwsze próby z zespołem?

- To było szaleństwo, musieliśmy szybko się przygotować do trasy koncertowej. Ujęło mnie to, że muzycy zespołu od samego początku potraktowali mnie jak swego. Ani przez moment nie było opcji, że oni są gwiazdami, a ja będę coś tam im dogrywał na scenie. Praktycznie od pierwszej próby weszliśmy na poziom współpracy na równych warunkach, a jednocześnie - co mnie bardzo ucieszyło: na poziom zadzierzgania prawdziwej przyjaźni. Nie spodziewałem się tego zupełnie, a okazało się, że w kwestiach zupełnie prywatnych i osobistych od razu pojawiła się między nami prawdziwa "chemia". Bardzo mnie to cieszyło, z wielu powodów - jako fana, którego przecież zawsze cieszy, kiedy okazuje się, że jego idole są nie tylko znakomitymi muzykami, ale i miłymi ludźmi, i jako muzyka, bo przecież o wiele lepiej gra się koncerty i pracuje nad nowymi utworami z muzykami, których się nie tylko ceni pod względem zawodowym, ale także po prostu lubi.

A pierwsze koncerty? Jaka była reakcja fanów?

- Pamiętam, że pierwszy koncert grałem gdzieś w Holandii. Nie ukrywam, emocje były ogromne, więc tak naprawdę nie pamiętam zbyt wiele, właściwie - żadnych szczegółów. Od samego początku miałem natomiast wrażenie - to akurat pamiętam świetnie i to trwa tak naprawdę do dziś - że fani zespołu przyjęli mnie bardzo ciepło. Wyraźnie pokazali, jak bardzo kochają zespół: mają duże zaufanie do tego, co robią jego członkowie. Obdarzyli mnie więc od samego początku kredytem tego zaufania, który bardzo mocno staram się spłacać na każdym kroku. Bo choć fani są nam od zawsze bardzo przychylni, nie chcę nawet na moment popaść w błogostan i osiąść na laurach. Nie chcę zawieść tego zaufania, więc przy każdej okazji daję z siebie wszystko.

Czy jest jakaś różnica, kiedy grasz na scenie stare utwory, na których się wychowałeś i te nowe, które współtworzyłeś?

- Sam się nad tym często zastanawiam. Wydaje mi się, że kiedy gram klasyczne kompozycje, wyzwanie jest trochę większe: z jednej strony nie chcę być ani trochę gorszy od mojego poprzednika, z drugiej - chcę zostawić na tych piosenkach jakiś swój ślad. Mam nadzieję, że mi się to udaje.

Po pierwszej serii koncertów, weszliście razem do studia pisać nowy materiał i nagrywać nową płytę. Jak powstawał "Redeemer of Souls"? I jaki był twój w tym udział?

- Tak naprawdę pracowaliśmy nad tym materiałem we trójkę: Glenn, Rob Halford - wokalista zespołu i ja. Miałem wrażenie, że to był proces bardzo naturalny, a dla mnie osobiście - bardzo przyjemny. Uprzedzam pytanie: nie, ani przez moment nie miałem poczucia, że jestem tym młodszym, tym mniej ważnym, tym który jest w studiu tylko po to, żeby grać, co mu każą starsi koledzy. Współpracowaliśmy na bardzo równych zasadach, każdy dorzucał swoje pomysły i wybieraliśmy z nich to, co najlepsze, niezależnie od tego, czyjego były autorstwa. Dużo rozmawialiśmy, wymienialiśmy się uwagami, szczerze mówiliśmy, co myślimy i każdy z uwagą słuchał pozostałych. Prawdziwa sielanka. Mam wrażenie, że to była współpraca iście wzorcowa, życzyłbym każdemu zespołowi takiej przyjemniej i konstruktywnej atmosfery w studiu podczas powstawania płyty.

 

W ostatnich latach waszym poczynaniom często towarzyszy słowo "ostatni". Ostatnia trasa, ostatnia płyta. Czy "Redeemer of Souls" to rzeczywiście wasza ostatnia płyta?

- Szczerze? Nie wyobrażam sobie, żeby mogło tak być...

Fani będą zachwyceni tym, co mówisz...

- Powinni! Tym bardziej, że to nie jest z mojej strony żadna kokieteria, ale trzeźwa ocena tego, co się dzieje w zespole i komentarz na temat energii, która buzuje między nami. To trochę taki zaklęty krąg: nagraliśmy płytę i siedząc w studiu byliśmy bardzo nakręceni, żeby grać nowe utwory na koncertach. Teraz z kolei, podczas trasy, odbieramy od naszych fanów ogromną energię, która inspiruje nas do myślenia o kolejnej płycie. Jedno napędza drugie, a że wciąż czujemy, że stać nas na coś, co nie zawiedzie naszych fanów. Czemu mamy się więc wycofywać w takim momencie. Powiem więcej i powiem konkretnie - na początku nowego roku mamy już zarezerwowane studio. Chcemy tam wejść na spokojnie, przejrzeć te wszystkie pomysły, które przyszły nam do głowy podczas trasy koncertowej. Zobaczymy czy któreś z nich nadają się na nową płytę. Poprzeczka jest zawieszona bardzo wysoko - poprzedni album sprzedaje się znakomicie, lepiej niż którakolwiek z wcześniejszych płyty zespołu, a wielu krytyków uznało go za jedną z najlepszych pod względem artystycznym pozycji w naszej dyskografii. A, powiedzmy sobie szczerze, nie jesteśmy facetami, którzy teraz pozwolą sobie na wypuszczenie czegoś gorszego. Mamy czas, mamy spokój, sprawdzimy na ile nowe pomysły sprostają naszym wysokim oczekiwaniom i odpowiemy sobie na pytanie, czy to już czas na nową płytę.

Zespół Judas Priest wystąpi w Polsce w najbliższy czwartek, 10 grudnia. Grupa zagra w hali Ergo Arena na granicy Gdańska i Sopotu

Więcej o: