Krzysztof Halicz: Wczesną wiosną tego roku spotkałem się z Teresą Dudzik ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, która entuzjastycznie odniosła się do mojego pomysłu. To właśnie ona jest współautorką programu i koordynatorem tego projektu. Bez jej zapału i pasji studia te nie powstałyby. Sam pomysł chodził za mną już od dłuższego czasu. Znów zainspirowany zostałem modelem zachodnim. W Stanach i Wielkiej Brytanii kursów i studiów menedżerskich jest mnóstwo. Co więcej, tego typu studia znajdują się najczęściej w programie wyższych szkół muzycznych. Ponadto wyciągnąłem wnioski z doświadczenia, które nabyłem pracując przy projektach muzycznych Instytutu Adama Mickiewicza. Mamy w Polsce świetnych artystów, którzy artystycznie są w stu procentach gotowi, by móc nie tylko jednorazowo zaistnieć zagranicą, ale także zarabiać pieniądze poza Polską, jednak często brakuje im elementu biznesowego w postaci inteligentnych menadżerów-pasjonatów, którzy dostrzegliby w nich potencjał biznesowy. Te studia to przedłużenie misji, którą realizuję wraz z moimi kolegami w Instytucie.
- Nauka będzie trwała dwa semestry i zakończy się otrzymaniem świadectwa ukończenia studiów podyplomowych Szkoły Głównej Handlowej na kierunku Menedżer Artysty Na Rynku Muzyki Rozrywkowej.
- W połowie będą to wykładowcy Szkoły Głównej Handlowej, którzy nauczać będą "twardych" biznesowych umiejętności takich jak: negocjacje, zarządzanie marką, prawo autorskie. Drugą połowę kadry pedagogicznej będą stanowiły osoby na co dzień działające w branży muzycznej: menadżerowie, promotorzy, artyści, dziennikarze.
- Są różne modele działania menadżera muzycznego. W Polsce najczęściej spotykanym modelem jest ten, w którym jest to człowiek, zajmujący się dosłownie wszystkim. Organizuje koncerty i trasy koncertowe, negocjuje umowy, jest księgowym, często też kierowcą, członkiem ekipy technicznej, a także dobrym wujem, który pożycza artyście na zupę lub jest jego psychoterapeutą. W krajach o lepiej rozwiniętych rynkach muzycznych menadżer to szef firmy. Artysta jest natomiast produktem, który ta firma sprzedaje. W takim modelu menadżer dba przede wszystkim o strategię działania firmy i co za tym idzie: jest współtwórcą lub nawet kreatorem koncepcji artystycznej swoich podopiecznych.
- Tak, są. Ale ja rozumiem "dobrze wypełnione zadania" jako przede wszystkim możliwość życia i utrzymania swojej rodziny z faktu wykonywania pracy jako menadżer muzyczny. Tego typu menadżerów jest naprawdę niewielu, a takich którzy łączą zarabianie pieniędzy z prowadzeniem i sprzedażą naprawdę wartościowych produktów artystycznych jest w mojej opinii zaledwie kilku. W przewadze znajdują się tzw. zajawkowicze, dla których jest to zajęcie dodatkowe.
- To trudny temat. Rzeczywiście nie chciałbym oceniać, bo współpraca z menadżerami to jedno z moich zadań w Instytucie Adama Mickiewicza. Odpowiem w ten sposób: chciałbym, żeby środowisko menadżerów dążyło do modelu, który obserwuję u menadżerów z rynków bardziej rozwiniętych, takich jak Niemcy czy Wielka Brytania. Mam tu na myśli z jednej strony rozłożenie akcentów ich działań bardziej w kierunku wzajemnej współpracy i dzielenia się wiedzą, niż ciągłego wyniszczania się i mało etycznych praktyk rodem z lat 90. ubiegłego wieku. Z drugiej strony dobrze byłoby, gdyby niektórzy menadżerowie traktowali swoje zajęcie poważnie i, dla przykładu, rozróżniali pojęcie podatku dochodowego od podatku VAT.
- O tym temacie można by napisać elaborat. Istnieją na przykład doskonałe książki opisujące kulisy kariery menedżerskiej Briana Epsteina albo Petera Granta. Zresztą zaplanowaliśmy zajęcia pt. "Psychologiczne aspekty w relacji menadżer - artysta". Według mnie dobry menadżer muzyczny powinien posiadać dwie wyjściowe cechy: po pierwsze powinien być autentycznym pasjonatem, pałającym miłością do muzyki, czyli w pewnym sensie powinien być wrażliwcem, a z drugiej strony powinien mieć talent do zarabiania pieniędzy. Te dwa aspekty niezwykle trudno pogodzić.
- Artystę i menadżera łączy specyficzna, skomplikowana relacja, której nie da się opisać w paru zdaniach. O tym również będzie mowa na zajęciach. Na pewno musi to być relacja partnerska, oparta na wzajemnym szacunku. Jednak często siły w takiej relacji są rozłożone nierówno. Od menadżera wymaga się bowiem tego, by był dobrym psychologiem, uważnym i empatycznym człowiekiem. Artysta w wyżej wymienione cechy wyposażony jest nadzwyczaj rzadko. A kiedy w grę wchodzą pieniądze (lub ich brak), to napięcia w takiej relacji są nieuniknione.
- Słowo "znajomości" rzeczywiście nacechowane jest pejoratywnie. Kojarzy się z czasami wiecznego kombinowania w PRL-u. Wolę słowo "kontakty", bo właśnie kontakty są kluczowe dla pracy menadżera muzycznego i stanowią jeden z najważniejszych elementów jego warsztatu. Kontakty to podstawa każdego biznesu, według maksymy: "first make friends, then make money" ("najpierw się zaprzyjaźnijmy, potem będziemy robić biznesy"). Samo pozyskiwanie kontaktów dla początkującego menadżera muzycznego jest akurat bardzo łatwe, bo wiąże się z jego pasją do muzyki. Taki menadżer zdobywa pierwsze kontakty chodząc na koncerty. Prawdziwy pasjonat, powinien znać każdy zespół, który gra w jego okolicy, każdy klub i każdą salę prób - ludzie, którzy zaangażowani są w scenę muzyczną miasta, z którego pochodzi, będą w przyszłości jego pierwszymi klientami albo partnerami biznesowymi.
- Będąc, jak się wyraziłeś, "po obu stronach tego równania", rzeczywiście miałem okazję od środka poznać świat i potrzeby zarówno artystów, jak i menedżerów. Teraz patrzę na te doświadczenia z dystansem, ale bez ironii. Dystans ten pozwolił mi na pewne podsumowanie moich doświadczeń a efektem tych podsumowań był właśnie pomysł stworzenia studiów. Wszystkie, wymienione przez ciebie role, które miałem okazję grać, były trudne, niewdzięczne i wszystko szło jak po grudzie. A tak poważnie: co z tego, skoro napędzała i wciąż napędza mnie pasja?