Rynek festiwalowy w Polsce jest coraz większy i coraz bardziej zróżnicowany. Dość dobrze pasuje do niego frazes o tym, że każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Rzeczywiście wśród wielu mniejszych i większych imprez wskazać można bez trudu wydarzenia, które zainteresują wielbicieli najróżniejszych gatunków i estetyk, nawet tych najbardziej ekstrawaganckich, ekstremalnych i niszowych.
Oto świetny przykład - istniejący już ponad dekadę festiwal przeznaczony dla miłośników muzyki królującej na scenie niezależnej, czyli takich gatunków jak m.in.: punk rock, hard core czy crust. Najciekawszy taki festiwal w Polsce. To gdyński DIY Hardcore Punk Fest, który w tym roku odbędzie się w klubie Ucho w dniach 8-10 lipca.
Sam sobie zrób festiwal
Ta impreza na tle coraz bardziej profesjonalizującej się rodzimej sceny koncertowo-festiwalowej jest prawdziwym fenomenem. Bo dziś nawet święto miasta gdzieś na odległej prowincji przygotowywane jest przez w pełni profesjonalne firmy, specjalizujące się w produkcji tego typu wydarzeń: począwszy od menedżerów zespołów, przez bookerów i ludzi zajmujących się budową scen i dbaniem o brzmienie. Wiążą się z tym oczywiście potężne koszty, a więc praktycznie żadna z imprez tego typu nie może się obyć bez potężnych, korporacyjnych sponsorów, a z reguły także - ogromnych kwot ze środków publicznych: na festiwal Open’er Gdynia płaci ze swojego budżetu 4 mln zł.
W przypadku DIY Festu jest zupełnie inaczej. I to za sprawą w pełni świadomej decyzji organizatorów tej imprezy, podjętej ze względów czysto ideologicznych. Ich wyrazem są trzy litery w nazwie festiwalu: d.i.y., czyli „do it yourself” (zrób to sam). To hasło będące zwięzłym zapisem punkowej etyki, towarzyszącej scenie niezależnej od samego początku jej istnienia. Jeszcze w latach 70-tych, kiedy takie zespoły jak Sex Pistols z powodzeniem podpisywały kontrakty z wielkimi firmami, pojawili się artyści, którzy postanowili pójść inną drogą. Woleli sami wydawać swoje płyty i nie powierzać ich korporacyjnym gigantom, żeby mieć nad swoją sztuką pełną kontrolę merytoryczną i finansową. Z czasem ta koncepcja sprawiła, że powstał cały niezależny obieg sztuki i idei, z własnymi wytwórniami, firmami zajmującymi się dystrybucją produktów tworzonych poza systemem, własnymi klubami i festiwalami.
Punkowy piknik
I to właśnie na wypracowanych w tym środowisku metodach działania bazowali twórcy trójmiejskiego festiwalu. Żaden z nich nie jest zawodowo związany z branżą muzyczną, na co dzień wykonują zawody, nie mające z nią nic wspólnego, a festiwal i pojedyncze koncerty w ciągu roku organizują po godzinach. W ciągu kilku lat osiągnęli taki poziom, że przygotowują dziś więcej imprez niż niejedna profesjonalna agencja koncertowa, a niektóre z nich mają naprawdę spory rozmach i przyciągają dużą publiczność.
Największym przedsięwzięciem organizowanym przez ten nieformalny, niezależny kolektyw jest oczywiście lipcowy festiwal. Pierwszy raz odbył się jedenaście lat temu, wtedy jeszcze w Gdańsku. I już pierwsza edycja wypadła bardzo obiecująco - jej gwiazdą był stojący wówczas u progu popularności znacznie większej niż tylko środowiskowa amerykański zespół Against Me!, a do Gdańska zjechali się miłośnicy punkowego grania z całej Polski.
Potem impreza przeniosła się do Gdyni, gdzie w klubie Ucho odbywa się do dziś. W ostatnich latach jej program składa się z dwóch dni pełnych koncertów zespołów z całego świata i trzeciego wieczoru, podczas którego odbywa się swoiste punkowe „afterparty”: krótki koncert i alternatywna impreza taneczna. Organizatorom co roku udaje się zapraszać do Gdyni bardzo mocny zestaw wykonawców. Składa się on z reguły z trzech grup zespołów: wielkich gwiazd sceny niezależnej sprzed lat, świeżej krwi - tego, co dziś w tym środowisku najciekawsze i sporej grupy rodzimych reprezentantów alternatywnego grania.
Muzyka to jedno, ale na tym festiwalu liczy się także coś innego, co na scenie niezależnej liczy się od zawsze: to impreza oparta na bliskiej więzi między widzami i zespołami, tu nie ma barierek, rozgraniczeń, stref VIP i tego typu mechanizmów, utrwalających różnego rodzaju podziały. Tu wszyscy są razem: muzycy schodzą ze sceny po swoim koncercie i oglądają następny jako widzowie, bawiąc się wraz z innymi. A przed klubem trwa prawdziwy piknik: aktywiści przedstawiają swoje najnowsze projekty ekologiczne, społeczne i polityczne, wydawcy niezależnych płyt promują swoje najnowsze pozycje, wegańskie lokale sprzedają jedzenie, a punki z całej Polski i sporo gości z zagranicy prowadzi niekończące się rozmowy.
Dwie nieznane legendy
W tym roku na festiwalu nie zabraknie tych wszystkich elementów, na których ta impreza opiera się od lat: muzyki, idei i przyjaźni. Jeśli chodzi o tę pierwszą, organizatorom znów udało się przygotować bardzo mocny i różnorodny zestaw wykonawców, którzy przez dwa dni będą się prezentować na scenie Ucha. Dwie najważniejsze nazwy, które się w nim znalazły, to Doom i Victims, zespoły, które będą - posługując się terminologią zaczerpniętą z komercyjnych festiwali - headlinerami kolejnych dni gdyńskiej imprezy.
Doom to angielska formacja istniejąca od końca lat 80-tych, która uznawana jest za jedną z najważniejszych grup w całej historii sceny niezależnej - wystarczy przejść się na jakikolwiek punkowy koncert i zobaczyć, ile osób nosi na ubraniu naszywki z jej charakterystycznym logo.
Doom Mat. prasowe
Grupa porusza się w bardzo ekstremalnych rejonach stylistycznych punkowego grania - jej muzykę umieścić należy gdzieś między takimi gatunkami jak crust i grind. Wydana w 1989 roku epka grupy, zatytułowana „Police Bastard”, jest do dziś niedoścignionym wzorcem gatunku, a materiał który się na niej znalazł na długo wyznaczył jego ramy: brudne brzmienie, bardzo szybkie tempo, charakterystyczny dialog między dwoma wokalistami: śpiewającym i growlującym, a wreszcie - bardzo radykalne, polityczne teksty.
Victims to natomiast zespół ze Szwecji, młodszy o co najmniej jedną generację - powstał w 1997 roku, ale bardzo szybko dołączył do grona bardzo ważnych dla sceny niezależnej formacji. Zawdzięcza to przede wszystkim bardzo skutecznemu i spektakularnemu odświeżeniu klasycznego punkowego gatunku zwanego d-beatem, którego prekursorem była bardzo wpływowa na punkowej scenie formacja Discharge.
Po wielu latach działalności na scenie niezależnej, dziś zespół zaczyna zdobywać także popularność poza nią. Jego najnowsza, wydana właśnie płyta „Sirens”, dostrzeżona została przez wiele mediów, które ze sceną niezależną nie mają nic wspólnego, ale po sukcesach takich grup jak m.in.: Kvelertak czy Deafheaven, grających muzykę bliską stylistycznie niezależnemu punk rockowi, poszukują innych formacji tego typu. Zanim Victims zacznie występować na dużych festiwalach, klasyków szwedzkiego d-beatu będzie można zobaczyć w Uchu.
12 DIY Hardcore Punk Fest odbędzie się w Gdyni w dniach 8-10 lipca, bilety jednodniowe: 50 zł, karnet na cały festiwal: 80 zł.