Muzyczne media przed festiwalem SXSW rozpisywały się o tym, że w tym roku będzie na nim znacznie mniej wielkich gwiazd - wbrew promocyjnemu charakterowi tej imprezy, skupionej na młodych wykonawcach, co roku pojawiali się tam też artyści cieszący się wielką popularnością, żeby zagrać małe, kameralne koncerty. Ale w tym roku rzeczywiście miało ich wyjątkowo mało.
Tak się przynajmniej mogło wydawać do ostatnich dni przed imprezą. Wtedy organizatorzy ogłosili występy kilku wykonawców z pierwszej ligi. Jednym z ostatnich „dopisków” do programu okazała się natomiast Lana Del Rey - informacja o jej koncercie pojawiła się dosłownie w ostatniej chwili, w jego przededniu, już podczas trwania festiwalu. Rozeszła się jednak błyskawicznie, a pod klubem, gdzie artystka miała wystąpić, kolejka ustawiła się już kilka godzin przed otwarciem drzwi.
Wyjątkowość tego koncertu polegała na tym, że odbywał się w klubie mieszczącym ledwie kilkaset osób. Był to więc jeden z najmniejszych występów, jakie ta artystka wykonała w ciągu ostatnich kilku lat, gratka dla każdego z jej fanów, któremu udało się dostać do środka.
Lana Del Rey KW
Pod względem muzycznym występ okazał się bardzo udany. Repertuar godzinnego koncertu był wycieczką przez coraz bogatszy dorobek wokalistki, zakończoną zaśpiewanym przez wszystkich w klubie przebojem „Video Games” i przyjętym bardzo gorąco najnowszym singlem, „Love”. Repertuar i brzmienie sprawiły, że był to występ bardzo liryczny, a momentami lekko mroczny - Del Rey pokazała, że jest znakomitą spadkobierczynią tradycji „amerykańskiego gotyku”.
Wokalistka, co w pierwszych latach jej kariery nie było wcale oczywiste, znakomicie sobie radziła, jeśli chodzi o partie wokalne, nawet w utworach, wymagających od niej naprawdę dużych umiejętności. Jasne, chórki z półplaybacku bardzo jej pomagały trzymać tonację i linię, ale i tak pokazała imponujące umiejętności, przygotowanie i doświadczenie.
Wraz z nią na scenie stanęli świetni muzycy, nie tylko po mistrzowsku wykonujący swoje partie, ale też cierpliwie reagujący na wszystkie zaskakujące pomysły wokalistki. A tych było sporo. Kiedy tylko Del Rey weszła na scenę, dała dyskretny znak swoim muzykom, żeby jeszcze nie zaczynali grać, podeszła do brzegu sceny i przywitała się z kilkoma stojącymi tam widzami tak serdecznie, jakby znała się z nimi od lat. Taki początek od razu stworzył klimat bliskości i intymności, natychmiast przełamał barierę między artystką i publicznością.
Po kilku piosenkach sytuacja się powtórzyła: artystka powstrzymała klawiszowca, który zaczynał grać kolejny utwór i zeszła do widzów, żeby wymieniać z nimi serdeczności i rozdawać autografy. Takich sytuacji było potem jeszcze kilka: artystka robiła sobie zdjęcia z fanami, przyjmowała od nich prezenty, przytulała się i dawała przytulać.
Owszem, robi to często na swoich koncertach, ale w przypadku tak małej sali jak ta, w którym odbywał się jej festiwalowy występ, sytuacja była zupełnie inna niż w przypadku wielkich scen: bez barierek, bez fosy, bez rzędu groźnie wyglądających ochroniarzy, wszyscy w klubie musieli się poczuć naprawdę blisko swojej ulubienicy.
Lana Del Rey KW
Było wyraźnie widać, że wokalistka robi bardzo wiele, żeby uciec od wszystkiego, co mogłoby kojarzyć się z gwiazdorstwem - a to szczególnie znaczące w przypadku artystki, która od samego początku swej kariery uznawana jest za mocno odlepioną od rzeczywistości, za sztuczny twór wykreowany od początku do końca przez specjalistów od promocji.
A więc owszem, udało jej się bardzo skutecznie odejść od nieobecnego, zdystansowanego gwiazdorstwa w stylu, który kilka dni wcześniej w Austin zaprezentowała Solange, ale trudno było nie odnieść wrażenia, że wpadła z kolei w pułapkę bycia gwiazdą-przytulanką, eksponatem z muzeum figur woskowych albo góralem przebranym za niedźwiedzia polarnego, który pozuje do zdjęć, pociesznym kotkiem, który daje się z miłości zagłaskać na śmierć. Festiwalowy koncert w Austin pokazywał dość dobitnie, że Del Rey zyskuje coraz bardziej wyrazistą osobowość jako artystka, ale jako gwiazda - rozpływa się w oczekiwaniach swoich fanów.
A teraz zobacz: Mięśnie Hugh Jackmana, piękna Emma Watson i hollywodzka gwiazda w roli Polki. W marcu w kinach