Sobota była na kalifornijskim festiwalu prawdziwym dniem kobiet. Choć wcale nie przeważały ilościowo w muzycznym programie tego dnia, to właśnie ich koncerty przyciągały najwięcej uwagi i przyniosły najwięcej mocnych wrażeń.
Najważniejszą z nich na festiwalu była tego dnia oczywiście Lady Gaga, która wystąpiła w charakterze sobotniego headlinera. Pojawiła się zresztą w tej roli w zastępstwie i w ostatniej chwili - według pierwotnych planów ten wieczór miał należeć do Beyonce, ale ta z powodu coraz bardziej zaawansowanej ciąży musiała zrezygnować w występu. Organizatorzy zaproponowali więc, żeby na jej miejsce weszła Lady Gaga. I bardzo szybko okazało się, że to była znakomita decyzja.
Wystarczyło pierwszych kilka minut koncertu, żeby się przekonać, że po pierwsze, mimo krótkiego czasu zdołała przygotować niezwykle widowisko, a po drugie - że to artystka naprawdę wielkiego formatu.
Już tylko w samym otwierającym koncert wstępie zdołała: przypomnieć złotą erę disco i najlepsze czasy Nowego Jorku, z którego pochodzi, zrobić aluzję do słynnego filmu "Metropolis" i zwrócić uwagę na wszechobecność i dwuznaczną rolę technologii. A potem wyszła na scenę w długim, czarnym, skórzanym płaszczu i oficerskiej czapce, które natychmiast budziły skojarzenia z estetyką systemów totalitarnych. Ale, że była jednocześnie postacią brylującą na parkiecie stworzonego na scenie klubu, można było odnieść wrażenie, że to bardziej współczesna wersja filmu "Kabaret".
Lady Gaga ERIK VOAKE /Coachella 2017
Ta cała gonitwa skojarzeń, nawiązań i aluzji wydarzyła się w ciągu zaledwie kilku minut koncertu i z miejsca nadała mu kontekst i przesłanie: to było z jednej strony święto hedonizmu, ale z drugiej - podszyte było bardzo mocno niepokojem o to, co dzieje się na świecie. To był apel o to, żeby dobrze bawić się w klubie, ale nie zamykać w jego wnętrzu i mieć świadomość tego, co się dzieje poza jego ścianami.
Trwający półtorej godziny występ obfitował oczywiście we wszystko, co powinno się znaleźć w programie takiego wydarzenia: były wielkie przeboje i prawykonanie nowego utworu, były gitarowe solówki i fortepianowe ballady, były wizualizacje i projekcje, był prawdziwy tłum tancerzy, była zmieniająca się scenografia, barwne kostiumy, zapierające dech efekty świetlne i fajerwerki.
Ale najmocniejsze okazały się zupełnie inne momenty. Te, w których Lady Gaga okazywała się nie tylko wszechstronną artystką, ale także zaangażowaną aktywistką, która przypominała o wielu ważnych sprawach. Przypominała na dodatek w specyficzny, nieoczywisty sposób: nie wygłaszała manifestacyjnych przemówień, raczej robiła aluzje, puszczała oko albo traktowała jako zupełnie zwyczajne i naturalne sprawy, których niektórzy chcieliby zakazać.
Jej piosenki okazywały się nie tylko przebojami, przy których znakomicie się tańczy, ale czymś więcej.
Tak było choćby w przypadku "Born This Way", utworu, który zdążył od swej premiery nabrać charakteru międzynarodowego hymnu nieheteronormatywności. Tak było w przypadku "Alejandro": bo nawet ta zwykła piosenka o randce z chłopakiem z Meksyku, nagle nabrała zupełnie nowego znaczenia w kontekście obraźliwych słów, które Meksykanie słyszą ostatnio od amerykańskiego prezydenta. Tak było wtedy, kiedy pokazała na scenie, jak zakładać prezerwatywę, przypominając o tym, jak ważny jest bezpieczny seks - nie po raz pierwszy zresztą: w promujące tę kwestię akcje wokalistka angażuje się od lat.
Downtown Boys JULIAN BAJSEL /Coachella 2017
W sobotę można było na kalifornijskim festiwalu zobaczyć także inne występy wyrazistych i głośno artykułujących swoje poglądy artystek. Zaczęło się od koncertu grupy Downtown Boys, grającej głośny, niemal krzykliwy, punk z saksofonem. Jej członkowie zwracają uwagę wyrazistym kontestowaniem stereotypów dotyczących płci, a wokalistka słynie z radykalnych politycznych i społecznych przemówień między utworami. Nie inaczej było tym razem - ubrana wyjątkowo mało punkowo, nawiązująca stylem do Fridy Kalho, nie mogła nie wykorzystać takiej okazji do promowania swoich przekonań: zaczęła więc koncert od bardzo mocnych słów na temat "białej supremacji".
Pokazem silnej osobowości był też występ Roisin Murphy, podczas którego artystka niezliczoną ilość razy - czasem kilkukrotnie w ciągu jednego utworu - zmieniała kostiumy. Koncert stał się więc swoistym pokazem mody z przesłaniem - artystka za pomocą strojów odgrywała role, które kobiecie narzuca społeczeństwo.
Wieczorem natomiast można było zobaczyć w akcji jeden z najciekawszych na współczesnej scenie czysto kobiecych zespołów: Warpaint. Artystki w pełni potwierdziły wszystkie najlepsze opinie, które zbierają od wielu miesięcy. Ich koncert był mocny, spójny i żywiołowy. Był zarazem porywająca manifestacją ich artystycznej dojrzałości, oryginalności i pewności siebie. A małym, bardzo symbolicznym, choć przewrotnym, dodatkiem do tego pokazu kobiecej siły, był napis na koszulce - a dokładniej: sportowym staniku - gitarzystki grupy.
Warpaint ERIK VOAKE /Coachella 2017
A teraz zobacz: Nowa część "Szybkich i wściekłych" i oscarowy "Klient". Oto najważniejsze premiery kwietnia