Gdański koncert Guns N' Roses był świetny. Ale organizacyjnie - "chaos to mało powiedziane"

Gdański koncert amerykańskiej grupy rockowej Guns N' Roses, który odbył się na stadionie Energa Gdańsk, wzbudził zachwyty fanów swoją warstwą muzyczną. Spowodował też lawinę negatywnych komentarzy, dotyczących jego strony organizacyjnej. Co było nie tak?

Pukając do nieba bram

Po pierwsze: fatalne oznaczenie podejścia do stadionu, bram, wejść i sektorów. Widzowie, którzy mieli bilety upoważniające do wejścia na płytę stadionu, nie mieli żadnego problemu: wystarczyło, że przeszli przez główną bramę i już byli dokładnie tam, skąd mogli oglądać koncert.

Gorzej mieli ci wszyscy, którzy mieli miejsca na koronie stadionu. Oznaczenia na ich biletach nie zgadzały się z tymi, które można było znaleźć na tablicach informacyjnych, a system informacji wizualnej na stadionie okazał się niewystarczająco jasny. Co najgorsze: sporą dezinformację wprowadzali też grzeczni, ale kompletnie niekompetentni pracownicy ochrony, którzy udzielali sprzecznych, albo całkowicie niezgodnych z prawdą informacji.

Efekt był taki, że wokół stadionu bezradnie krążyło całkiem spore grono osób rozpaczliwie i bezskutecznie pukających do kolejnych bram.

Wejście na stadionWejście na stadion Fot. Renata Dąbrowska / Agencja Wyborcza.pl

Witajcie w dżungli


Po drugie: zamieszanie z biletami na numerowane miejsca. Część osób miała wykupione bilety na konkretne miejsca, na pozostałych zaś, tańszych biletach, było tylko dość enigmatyczne określenie, że chodzi o trybunę. Ochroniarze początkowo omyłkowo kierowali tych ostatnich do stref z numerowanymi miejscami, informując że można zajmować dowolne siedzenie.


Bałagan na dobre zaczął się tuż przed występem gwiazdy wieczoru, kiedy na stadionie zaczęło się pojawiać coraz więcej osób z biletami na numerowane siedzenia. Domagały się one ustąpienia im miejsca, a siedzące na nich osoby broniły się argumentem, że zajęły miejsca wskazane przez ochronę.

Wejście na stadionFot. Renata Dąbrowska / Agencja Wyborcza.pl

 Tłumaczyły też, że teraz, na kilka minut przed koncertem, nie zdążą dotrzeć na czas do właściwego sektora, a już na pewno - zająć dogodnego miejsca, na które miałyby szanse wtedy, kiedy przyszły na stadion, trzy godziny wcześniej. Dyskusje na ten temat były bardzo gorące, w wielu sytuacjach przeradzały się w pyskówki, a nawet rękoczyny. 

Pracownicy ochrony, całkowicie zdezorientowani i świadomi tego, że sami wywołali ten bałagan, wyraźnie nie mieli pomysłów, jak go uporządkować. Skończyło się tak, że wiele osób - zapewne wbrew przepisom bezpieczeństwa - stało albo siedziało na schodach i w przejściach.

Wejście na stadionFot. Renata Dąbrowska / Agencja Wyborcza.pl

Rajskie miasto


Po trzecie: rozmiar strefy Golden Circle. Przyjęło się, że na dużych, halowych i stadionowych koncertach, to wydzielony fragment przestrzeni dla widzów, znajdujący się najbliżej sceny. Bilet upoważniający do oglądania występu właśnie stamtąd z reguły kosztuje z reguły znacznie więcej niż zwykły, ale zakłada się, że daje możliwość bliskiego kontaktu wzrokowego z wykonawcą.

Organizująca gdański koncert firma Live Nation założyła, że strefa Golden Circle była znacznie większa niż oczekiwaliby tego kupujący droższe bilety - obejmowała dużą część płyty stadionu i w żaden sposób nie gwarantowała większości osób możliwości oglądania koncertu "spod barierek".

To wszystko spowodowało niezadowolenie sporej części widzów, którzy dawali mu wyraz licznymi komentarzami w internecie.

A TERAZ ZOBACZ:

Gra o tron sezon 7 - zwiastun