Lada dzień jego zespół wydaje swoją najnowszą, trzecią płytę. Harris opowiada w rozmowie z Gazeta.pl o tym, czemu lubi "Grę o tron", czemu warto wiedzieć, jak rozpalić ogień i czemu muzycy nie powinni się nawzajem atakować.
Sam Harris: Zacznę od tego, że to w gruncie rzeczy bardzo optymistyczna płyta. Jasne, jest na niej sporo bólu, ale tak naprawdę jej najgłębszym przesłaniem jest towarzysząca mi w najtrudniejszych chwilach myśl, że życie jest wspaniałe i że wcześniej czy później wszystko się jakoś ułoży. Wydawało nam się, że to "Joyful" będzie naszym nowym albumem. Okazało się jednak, że to był tylko moment, na którym nie da się zbudować niczego wystarczająco mocnego.
Po tym, kiedy ukazała się nasza druga płyta, a zwłaszcza w obliczu tego, że okazała się dużym sukcesem, chcieliśmy zaproponować naszym wielbicielkom i wielbicielom coś, co w najlepszy sposób pokazywałoby, na co nas stać. Powstała wtedy seria piosenek, w których staraliśmy się przekroczyć granice naszych talentów. Część z nich była wspaniała, ale inne stanowiły niestety dowód na to, że chcemy przedobrzyć. I to nie prowadziło do dobrych rezultatów. Dlatego w pewnym momencie zatrzymaliśmy się i stwierdziliśmy, że musimy cofnąć się o krok, poszukać gdzie indziej.
No właśnie. W rezultacie powstał materiał o wiele bardziej osobisty. I chyba bardziej dojrzały, zwłaszcza jeśli chodzi o teksty. Mam wrażenie, że to w nich najwyraźniej widać emocjonalną ewolucję, którą przeszliśmy. W tej sferze "Joyful" byłaby na pewno albumem dużo bardziej monotonnym, "Orion" natomiast jest w o wiele większym stopniu zniuansowany. Pod względem muzycznym poruszamy się z reguły w granicach stylistyki, z której jesteśmy dobrze znani, ale czasem wybieramy się na wycieczki w mocno zaskakujące strony.
Kiedy zaczęliśmy pracować z Rickym Reedem, który został producentem nowego albumu, zaprezentowaliśmy mu wszystkie piosenki, które zrobiliśmy od czasu wydania poprzedniej płyty. A było ich ze 40. Większość z tych, które wskazał jako najciekawsze to utwory, nad którymi najszybciej porzuciliśmy pracę, więc i tak nie trafiłyby na "Joyful". Koniec końców na płycie "Orion" znalazły się w sumie może ze dwie piosenki oparte na starszych pomysłach, cała reszta to zupełne nowości.
X Ambassadors materiały prasowe
Nie, zupełnie nie. Gdyby tak się stało, bylibyśmy dziś na zupełnie innej pozycji. Nie bylibyśmy tak zadowoleni, jak jesteśmy dziś. To była trudna decyzja, bo wiedziałem, że "Joyful" to byłby dobry i odważny krok do przodu, ale dziś wiem, że nie byłby jednak naszym najlepszym krokiem do przodu, a "Orion" jest właśnie czymś takim.
Na naszą korzyść zadziałał też fakt, że nie mieliśmy wielkiego ciśnienia czasowego: przestaliśmy grać długie trasy koncertowe, podczas których nie byliśmy w stanie pracować nas nowym materiałem, wydawaliśmy single, pojawialiśmy się na wydawnictwach innych artystów, ciągle byliśmy więc obecni, a jednocześnie mogliśmy spokojnie pracować nad nową płytą. Była oczywiście bardzo duża presja artystyczna - żeby dać z siebie wszystko, ale nie było presji czasowej.
Nie mówienie głośno o pewnych sprawach oznacza zgodę na to, żeby miały miejsce. Dlatego nie mogę być cicho wobec różnych rodzajów niesprawiedliwości, których doznają ludzie. Inaczej byłbym po prostu złym człowiekiem. Jest bardzo łatwo znaleźć proste wymówki, tak jest oczywiście bezpieczniej. Do wielu lęków, które ludzie mieli do tej pory w związku z mówieniem głośno swojego zdania, dziś doszedł jeszcze lęk przed publicznym "shamingiem", internetowym ośmieszeniem i zawstydzeniem, które czasem potrafi zupełnie zniszczyć komuś reputację. Ale to nie powinno nas jednak powstrzymywać przed mówieniem jasno i głośno o tym, co nam się nie podoba w świecie.
Zaczęło się od piosenki "Baptize Me", którą nagraliśmy z Jacobem Banksem. Ludzie z wytwórni zachwycili się nią z miejsca. Zaproponowali nam, że wezmą ją na płytę. Na ich prośbę zacząłem pisać kolejne piosenki i pracować nad nimi z Rickym Reedem, z którym tak czy owak pracowałem przecież nad naszą płytą. Koniec końców stworzyliśmy razem aż osiem piosenek, które trafiły na album poświęcony "Grze o tron".
Tak, od dawna byłem w nim zakochany jako widz. A przy pracy nad tymi piosenkami mogłem sobie w pełni uświadomić dlaczego. Chodzi przede wszystkim o bogactwo przedstawionego w tej historii świata. Ani przez moment nie miałem problemu z szukaniem tematu do piosenek. Jest ich tam tak wiele: śmierć, lojalność, wojna, miłość. Jest tam to wszystko i mnóstwo innych spraw, i emocji.
Głównym powodem, który sprawił, że zgodziliśmy się tam zagrać była decyzja władz związku o zmianach w statucie. Chodziło o umożliwienie działania w organizacji instruktorom deklarującym się jako osoby LGBT+. Uznaliśmy, że to znakomity ruch i spora niespodzianka - wcześniej ruch skautowy wywoływał spore kontrowersje w postępowych kręgach, nie pozwalając na to. Kiedy pojawiliśmy się na zlocie, dowiedzieliśmy się, że następnego dnia ma tam występować prezydent Trump. Nie mogłem więc oczywiście nie wykorzystać tego zbiegu okoliczności i powiedziałem głośno ze sceny, co myślę o jego rasistowskich i ksenofobicznych poglądach. Mówiłem też skautom, że nie muszą go słuchać, wystarczy że będą słuchać swojego sumienia. To byli bardzo młodzi ludzie, którzy potrzebują wzorca. Mam nadzieję, że w tej kwestii mogliśmy się nim dla nich stać my.
No cóż, wydaje mi się, że nie ma nic złego w tym, żeby nauczyć się rozpalać ogień i przetrwać w dziczy. Tym bardziej, że kto wie, czy niedługo wszyscy nie będziemy mocno potrzebować tych umiejętności. Sam nigdy nie byłem skautem, ale zaczynam tego coraz bardziej żałować. Umówmy się, kiedy cywilizacja naprawdę zacznie się sypać, będę jednym z tych, którzy szybko pójdą na dno wraz z nią. Nie mam zielonego pojęcia, gdzie szukać w lesie pożywienia i co jest śmiertelną trucizną.
Byłem naprawdę wściekły na to, z jak wielkim negatywnym odbiorem musi się borykać. A kiedy po jego oświadczeniu zrobiło się o tym głośno, uświadomiłem sobie, że wiedziałem tylko o jego małej części. Większość z tych opinii brała się ze zwykłej zazdrości: duża część krytykujących go muzyków nigdy nie odniosła sukcesu na taką skalę, na jaką odniósł on i nie są nawet w części tak popularni jak on.
Można oczywiście mieć własną opinię o artyście, ta branża w jakiejś mierze na tym się opiera. Bardzo często zbiera się cięgi za swoje płyty, piosenki, koncerty, publiczne wypowiedzi od zawodowych krytyczek i krytyków albo zwykłych słuchaczek i słuchaczy. Już samo to jest trudne, ale od tego nie da się uciec, to część bycia artystą. Ale kiedy atakują cię inni muzycy? To już naprawdę przesada i to jest naprawdę bolesne.