O ile zaczynam mieć wątpliwości w przypadku Audioriver czy Tauron Nowa Muzyka, o tyle po tegorocznej edycji Open'era mogę mu odpowiedzieć: “Przecież to festiwal właśnie dla nas!”
Dla ludzi, którym 2001 pierwszy rok kojarzy się nie tylko z dramatycznymi wydarzeniami 9/11, ale i z euforią i wypiekami na twarzy przy słuchaniu pierwszej płyty The Strokes, czy pierwszymi koncertami Cool Kids of Death. Dla współczesnych 30- i 40-latkow, których idole sprzed lat przeżywają właśnie czas "reaktywacji" i drugiej młodości na fali nostalgii za latami 90. i przełomem wieków.
Od tego czasu minęło 18 lat, tyle, ile ma sam Opener. Dobrze i pocieszająco jest stwierdzić, że choć sam festiwal według niektórych zdążył się już zestarzeć, o tyle starzy wyjadacze gitarowego brzmienia z początku wieku dali radę i nie odstawali w niczym od gwiazd młodego pokolenia. I pisze to osoba, która uważa, ze najjaśniej na tym festiwalu zaświecił Stormzy, wielkim odkryciem była Rosalia, a superenergię mieli Flatbush Zombies.
Generacja Nic?
Od pierwszego dźwięku “Heart in a Cage” - kawałka, którym The Strokes zaczęli swój czwartkowy występ - wiedziałam, że to będzie lepszy koncert niż ten sprzed 8 lat, rónież na Open’erze. Strokesi nie stracili nic ze swojej nowojorskiej swady i blazy, zyskali tylko lepsze, bardziej wirtuozerskie i dojrzalsze brzmienie i dodatkową porcję ironii w konferansjerce lidera Juliana Casablancasa. Zagrali swoje największe hity, które wciąż brzmiały świeżo i niepokornie, mimo że dziś po latach wiemy, ze zapoczątkowały ogromną falę indierocka, która zmieniła ówczesne oblicze muzyki gitarowej. Mimo deszczu pod scena bawili się zarówno młodzi ludzie, jak i pokolenie 30 i 40+.
Jeszcze bardziej niepokornie brzmiał piątkowy koncert Cool Kids of Death, zespołu który w 2001 roku wdarł się na rodzimą scenę dziką mieszanką muzyki i performance'u, stał się symbolem buntu i wyjałowienia “generacji nic”, która wchodziła wtedy w dorosłe życie, a ich pierwsza płyta zyskała od razu miano kultowej.
I właśnie tę płytę oryginalny skład CKOD zagrał w całości w wypełnionej po brzegi Tent Stage na Openerze. Obawiałam się tego koncertu, zastanawiając się, czy po 18 latach “kulki” wciąż mogą z siebie wykrzesać energię i pazur, czy ich teksty i surowe granie mogą wybrzmieć w dzisiejszej rzeczywistości i nie stały się już tylko reliktem minionych lat.
Obawiałam się zupełnie niepotrzebnie. – Jesteśmy tu czwarty raz. Pierwszy raz było świetnie, dwa następne były strasznie ch****e. Więc dziś gramy o remis – zaczął koncert wokalista Krzysiek Ostrowski. I począwszy od tytułowego kawałka zagrali koncerty dynamiczny i zadziorny, z biegiem lat zyskali nie tylko muzycznie i technicznie, ale i teksty nabrały nowego, wciąż bardzo aktualnego znaczenia.
Chwilę wcześniej na scenie głównej zakończył się koncert The Smashing Pumpkins. Opinie o samym występie były podzielone, bo - jak napisał Przemek Gulda w swojej relacji - to nie był koncert życzeń dla szerokiej publiczności, raczej pokaz bezkompromisowości i oryginalności kompozycji zespołu z Chicago, kultywowanych już od 30 lat. Gdy zabrzmiały jednak kawałki z kultowych dla mojego pokolenia albumów "Siamese Dream" i "Mellon Collie and the Infinite Sadness", takie jak "Disarm", "Tonight, Tonight" czy "1979", to miałam wrażenie, że magicznie przeniosłam się do czasów licealnych rozterek.
Po koncercie CKOD wróciłam do strefy SEATA, pierwszego w historii motoryzacyjnego partnera festiwalu, gdzie przez dwa dni działał TUSE. Grafficiarz znany na gdańskiej scenie od połowy lat 90. kończył tam właśnie tworzenie wielkiego muralu. Zrobił to w swoim charakterystycznym stylu, kojarzącym się z estetyką przełomu wieków, gdy wsłuchiwałam się płyty Kalibra 44, który zresztą wystąpił tutaj z podobną jak CKOD “rekonstrukcją” kilka lat wcześniej.
Graffiti autorstwa Tuse na festiwalu Open'er Fot. mat. prasowe
Tuse na festiwalu Open'er Fot. mat. prasowe
Kolejnym przystankiem było kilka godzin tańca z 2manydjs, którzy są świetnym pomostem międzypokoleniowym - swoją pierwszą płytę w tym projekcie wydali w 2003 roku, ale pod DJką świetnie bawili się zarówno 30-40 latkowie, jak i osoby, które “As Heard on Radio Soulwax Pt. 2” mogły usłyszeć jeszcze w kołysce. I zarówno jedni, jak i drudzy mogli czuć się równie usatysfakcjonowani lineupem osiemnastej edycji festiwalu, który właśnie wkroczył w "dorosłość".