Woodstock, Love Parade, Opole 2017... Festiwale, którym nie było dane powodzenie. "Rzućmy w tłum banknoty"
Chociaż co rusz mówi się o ich zmierzchu, festiwale muzyczne wpisały się w popkulturę jako jej stały element i mają się całkiem dobrze. W miarę powolnego zanikania tradycyjnych formatów pojawiają się coraz nowsze pomysły na letnie podrygi. Takie imprezy to z reguły wydarzenia na tak dużą skalę, że uniknięcie jakichkolwiek problemów jest zwyczajnie niewykonalne. Sztuką jest skutecznie opanować sytuację, a to nie zawsze udaje się organizatorom.
Wielka klapa festiwalu Woodstock 50. Zamiast jubileuszu góra problemów i odwołane wydarzenie >>
Festiwal miłości i pokoju wśród chaosu i płomieni
Zorganizowanie rocznicy Woodstocku okazało się problematyczną sprawą nie tylko w 2019 roku. Głośnym echem odbiły się 30. urodziny kultowego festiwalu. Miasteczko Rome w stanie Nowy Jork na kilka upalnych dni w lipcu 1999 roku ugościło setki tysięcy osób, które chciały poczuć magię Woodstocku. Na próżno jednak było tam szukać "miłości i pokoju". Do najbardziej pamiętnych momentów kilkudniowej imprezy należy zaliczyć np. rzucanie w rozszalały tłum studolarowych banknotów przez zespół Insane Clown Posse czy apel Kida Rocka o zasypanie sceny plastikowymi butelkami z wodą (co publiczność zrobiła bez zająknięcia i tym samym zmusiła muzyków do ucieczki). Szalony koncert dała grupa Limp Bizkit - fani m.in. podawali sobie oderwane od sceny deski i wspinali się po metalowych rusztowaniach.
Z kolei podczas występu Red Hot Chili Peppers jako znak pokoju rozprowadzano świeczki, co bynajmniej nie zakończyło się zgodnie z intencją pomysłodawców z organizacji działającej przeciwko powszechnemu używaniu broni palnej. Na festiwalowym polu zapłonęły ogniska, podpalono jedną z wież technicznych, dookoła przewracano samochody, a RHCP grali w tym czasie na bis cover utworu Jimiego Hendrixa pod tytułem… "Fire". Po całym wydarzeniu stało się jasne, że atmosfery Woodstocku z 1969 roku po prostu nie da się już powtórzyć. Dziennikarze szybko okrzyknęli końcówkę Woodstocku ‘99 "dniem, w którym umarły lata 90.".
Najlepsza impreza, która nigdy się nie zdarzyła. Zamiast luksusów obóz z kanapkami
Jako jeden z najgorszych "festiwali" na świecie na długie lata zostanie zapamiętany Fyre Festival z 2017 roku. Organizatorzy kusili obrazkami rodem z teledysków: rajskie wyspy, prywatne jachty, szampan lejący się strumieniami... Do współpracy zostały zaangażowane znane modelki i influencerki, m.in. Kendall Jenner, Bella Hadid czy Emily Ratajkowski. Szeroko zakrojona promocja w mediach społecznościowych zrobiła robotę, bo wejściówki na Fyre wyprzedały się błyskawicznie. Oferta zwalała z nóg - najtańsze bilety zaczynały się od 1000 dol., a najdroższe sięgały nawet 100 tys. dol. Obiecywano luksusowe domki i wille, koncerty wielkich gwiazd, przeloty prywatnymi boeingami… Wszystko wydawało się zbyt piękne, żeby było prawdziwe - i słusznie.
Kiedy uczestnicy festiwalu zostali przetransportowani na miejsce awionetkami, okazało się, że zamiast luksusowych domków są nieszczelne namioty z przemoczonymi materacami, zamiast wykwintnej kuchni - kanapki z żółtym serem i sałatą, zamiast koncertów - głucha cisza, bo żadni artyści nawet nie zostali zabukowani. W całym procederze zostały oszukane nie tylko setki przybyłych gości, ale też lokalni przedsiębiorcy i osoby pracujące dzień i noc nad ratowaniem festiwalowego Titanica.
Współrganizator Fyre Festivalu, Billy McFarland, odsiaduje obecnie karę sześciu lat pozbawienia wolności za rozmaite finansowe machlojki (mężczyzna był np. zaangażowany w sprzedaż podrabianych biletów na inne wielkie imprezy i koncerty). Co ciekawe, jego ówczesny partner biznesowy - amerykański raper Ja Rule - wcale nie zraził się wielkim niepowodzeniem Fyre, a wręcz uważa, że był to "fantastyczny pomysł". Na dokładkę nie wyklucza, że zabierze się za organizację kolejnej imprezy.
O Fyre powstały dwa filmy dokumentalne, które w detalach opisują niesamowity bałagan zza kulis. Platforma Hulu nakręciła "Fyre Fraud", gdzie udział wziął sam McFarland. Netflix zawtórował Hulu głośną produkcją "Fyre: Najlepsza impreza, która nigdy się nie zdarzyła":
Zakaz organizowania festiwali w Buenos Aires i największy proces sądowy w powojennej historii Niemiec
Na świecie nie brakuje przykładów festiwali, gdzie organizatorzy nie poradzili sobie z odpowiednim rozplanowaniem imprezy na tyle, że publiczność przypłaciła to zdrowiem i życiem. W 2016 roku w Buenos Aires w Argentynie odbył się festiwal muzyki elektronicznej Time Warp. Na wydarzenie przybyło o wiele więcej osób, niż się spodziewano. Bardzo wysoka temperatura nie ułatwiała funkcjonowania nikomu - w okamgnieniu rozpętał się chaos. Ludzie zaczęli mdleć dziesiątkami, karetki nie były w stanie przedostać się na teren imprezy. Na domiar złego podczas wydarzenia rozprowadzano wyjątkowo wadliwą odmianę ecstasy, która zabiła pięć osób. Impreza była przyczynkiem do tego, że w Buenos Aires oficjalnie zakazano organizowania festiwali muzyki elektronicznej.
Jeszcze smutniejsze podsumowanie miała niemiecka Love Parade w 2010 roku. Jej format był wyjątkowy - kolorowa parada maszerowała przez ulice miasta, bawiąc się do zwariowanych rytmów. Przez kilka lat domem Love Parade był Berlin, ale w 2006 roku imprezę przeniesiono do Zagłębia Ruhry. Ostatnia edycja miała miejsce w znacznie mniejszym od poprzednich lokalizacji Duisburgu. Jedyne wejście na festiwal prowadziło przez tunel komunikacyjny o długości 400 metrów i szerokości niespełna 18 metrów, po którego przejściu należało wejść na strome schody.
Jak dziewięć lat temu podawał "Der Spiegel", organizację Love Parade w Duisburgu poprzedziła debata na temat bezpieczeństwa jej uczestników. Krytyczne uwagi zignorowano. Nie istniały najmniejsze szanse, że prawie półtora miliona osób przybyłych na imprezę pomyślnie przejdzie trasę. Tysiące osób z jednej strony próbowało się dostać na teren finału Love Parade, a z drugiej - uciec z przepełnionego tunelu. Wybuchła panika, w wyniku której 21 osób zostało stratowanych na śmierć, a ponad 650 zostało rannych. Po tragedii odwołano burmistrza miasta, a proces sądowy w tej sprawie był największym w powojennej historii Niemiec. Love Parade nie odbyła się już nigdy więcej "z szacunku do ofiar”.
Love Parade w Berlinie w 1999 roku, na 11 lat przed ostatnią, tragiczną edycją DAMIAN KRAMSKI/AGENCJA GAZETA
Polski akcent wśród festiwalowych kłopotów - "coraz mniej muzyki i coraz więcej polityki"
W Polsce na próżno szukać aż tak spektakularnych czy tragicznych historii, ale... zgoła inny przypadek spotkał w 2017 roku legendarny Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu. To zdecydowanie różniąca się charakterem od wszystkich opisanych powyżej, ale najstarsza i najsłynniejsza polska impreza muzyczna. W swojej 56-letniej historii festiwal nie odbył się tylko raz - podczas stanu wojennego w 1982 roku. Niewiele brakowało, aby Opole zostało odwołane także dwa lata temu, i to po raz kolejny z powodów okołopolitycznych.
Po tym, jak gruchnęła wieść, że Telewizja Polska - główny organizator festiwalu - podobno umieściła pewnych artystów na dyktowanej ich politycznym zaangażowaniem "czarnej liście" (władze TVP zaprzeczały - red.), swoje występy w Opolu odwołały dziesiątki gwiazd. Dodatkowo z konkursu "Premiery" zdyskwalifikowano utwór "Pismo" zespołu Dr Misio, którego wokalistą jest aktor Arkadiusz Jakubik. W teledysku muzycy są przebrani za księży, a klip pokazuje duchownych jako osoby chciwe i pazerne. Kontrowersyjna decyzja TVP wywołała kolejne protesty środowiska artystycznego. Z udziału w Opolu zrezygnowali prowadzący, a nawet reżyser i producent koncertów.
Niedługo potem prezydent miasta Opola zaproponował, że organizację z rąk TVP przejmie samo miasto jako właściciel marki "Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki - Opole". W maju 2017 roku Opole wypowiedziało jednak zawartą z TVP umowę dotyczącą organizacji festiwalu. Prezes Jacek Kurski nie złożył broni i ogłosił, że KFPP odbędzie się gdzie indziej i w innym terminie - jeszcze pod koniec maja mówiło się o Kielcach.
Festiwal koniec końców miał pomyślny finał, bo odbył się w Opolu we wrześniu zamiast czerwca, ale pod względem atrakcji było dosyć ubogo. Co prawda Maryla Rodowicz dała jubileuszowy koncert, ale w pamięci widzów TVP szczególnie zapisał się recital Jana Pietrzaka, który w opolskim amfiteatrze grał... do pustych ławek.
ROMAN ROGALSKI
Opole 2017 zapisało się w historii. Widzowie uciekali z koncertu Pietrzaka >>
-
Siegfried Fischbacher nie żyje. Był członkiem legendarnego duetu iluzjonistów
-
Trójka straciła połowę słuchaczy. Jest wniosek o dymisję prezeski Polskiego Radia
-
Kamil Durczok chce pozwać Latkowskiego i TVP za "Taśmy Amber Gold". "Kryminalisto, zacznij się bać"
-
Armie Hammer rezygnuje z roli, bo pojawiły się wobec niego oskarżenia o kanibalizm
-
Netflix usuwa wpis i przeprasza. Bardzo niefortunny tweet o serialu "Chilling Adventures of Sabrina"
- Pamiętacie Doogiego Howsera? Powstaje nowa wersja, teraz w szpitalu będzie pracować dziewczyna
- Lisa Kudrow o powrocie "Przyjaciół": Coś tam już nagrałam. Będzie świetnie
- Daria Zawiałow wydała singiel "Kaonashi" z nowej płyty. Teledysk porusza temat przemocy domowej
- W nowym teledysku Fabijańskiego zagrała Natalia Siwiec. "To eksplozja fantazji erotyczno-miłosnych mężczyzny"
- Filmy Netflix 2021 - styczeń zapowiada się naprawdę emocjonująco. Daj się wciągnąć w najlepsze historie