O tym albumie mówi się od miesięcy, a wydawnictwo od kilku tygodni okupuje czołówkę zestawienia Bestsellerów Empiku. To największa artystyczna produkcja na naszym rynku fonograficznym, jak również wydarzenie bez precedensu na świecie. Wybrane dzieła Fryderyka Chopina po raz pierwszy zostały opracowane w formie utworów symfonicznych, do których powstały teksty. Dostały one nową, wielowarstwową oprawę od pięciu wybitnych polskich kompozytorów i aranżerów. Pod ich batutą zabrzmiała nasza najwybitniejsza orkiestra - Sinfonia Varsovia. To wszystko dzięki temu, że 10 lat temu Natalia Kukulska zamarzyła o płycie z kompozycjami Chopina, jakiej jeszcze nie było. Mieliśmy okazję porozmawiać z artystką tuż przed premierą płyty.
Natalia Kukulska: Wydaje mi się, że leitmotivem mogłaby być tytułowa czułość, która stała się dla mnie inspiracją poprzez wspaniałą przemowę noblowską Olgi Tokarczuk. Zainspirowana tą przemową napisałam tekst pod tytułem "Znieczulenie" do Preludium c-moll, które jest niezwykle refleksyjne. Czułości zresztą nie brakuje w muzyce Chopina, a ponieważ powstały aranżacje symfoniczne, to płyta ma wiele kolorów i przestrzeni. Zapewne to wpłynęło na jej na wielowymiarowość i utwory mają ten wspomniany filmowy, a czasem musicalowy charakter.
Szczerze mówiąc, spotkałam się już z pytaniami, czy może nie jest to dobry pomysł, żeby w przyszłości powstał na bazie tej płyty musical, ale tak daleko jeszcze nie myślałam. Na razie jestem po prostu oszołomiona, czasami aż muszę się uszczypnąć, żeby uwierzyć, że moje wielkie muzyczne marzenie naprawdę się ziszcza, że płyta za chwilę będzie miała premierę, że okazuje się, że jest oczekiwana przez słuchaczy, co jest dla mnie ogromną radością. Spełniłam nią swoje wielkie marzenie.
Natalia Kukulska 'Czułe struny' - behind the scenes fot. Michał Klusek
To jest piękny, idealny cytat, bo myślę, że ta płyta jest szukaniem podobieństw, które łączą nas współczesnych, żyjących tu i teraz, chociażby z mistrzem Fryderykiem Chopinem. Do pewnego etapu to było przecież niewyobrażalne, bo Fryderyk Chopin urósł do takiego pomnika, do którego podchodzi się na klęczkach. To oczywiste, że jego muzyka jest genialna, kunsztowna, niezwykle ceniona na całym świecie, niemniej niewielu twórców - z wyjątkiem muzyków jazzowych, brało ją na warsztat swoich interpretacji. Dodatkowo wkracza tu jeszcze to słowo, które nazywa i definiuje te muzyczne emocje. Chopin mógłby się wydawać niedzisiejszy i niedostępny, choćby poprzez pewnego rodzaju patos, z którym się również kojarzy, ale w jego muzyce jest tak wiele kolorów - od melancholii do wzniosłych emocji, których przecież nie brakuje w świecie każdego z nas - wręcz jest ich coraz więcej. To wszystko gdzieś się zespala i stanowi całość, dlatego z pewnością mogę powiedzieć, że właśnie na płaszczyźnie czułości odbyło się szukanie tych podobieństw.
Nie wiem, czy jest trudniej, bo jak czegoś brakuje, to paradoksalnie jakaś siła aż nas do tego przyciąga w życiu codziennym. Kiedy stajemy się znużeni tym pędem oraz internetem, który na naszą percepcję oddziałuje bardzo intensywnie poprzez coraz większą liczbę różnych bodźców, to nagle, kiedy dostajemy taką chwilę wytchnienia z naturą, wręcz głupiejemy i nie wiemy, co z tym zrobić. To taka wartość niby najprostsza, najbliższa, a jednak okazuje się, że obca przez to, że nie mamy z nią kontaktu.
To, o co pani pyta, doskonale opisuje utwór "Z wyjątkiem nas", czyli Etiuda E-dur, do której tekst napisała Mela Koteluk. Ona z kolei zaczerpnęła od Słowackiego i sparafrazowała jego słowa: "Nie szkoda róż, gdy płoną lasy". Ta piosenka mówi o tym, że staliśmy się trochę tacy uniewrażliwieni, zdewaluowała się wrażliwość na piękno. Utwór sam w sobie ma tyle piękna w brzmieniu orkiestry i harmoniach, które stworzył Krzysztof Herdzin, że tworzy trochę sielankowy klimat. Jednak melodia prowadzi do pewnego dramatu. Staje się nim osamotnienie w odczuwaniu piękna w tym pędzącym świecie. Pięknie to zobrazowała reżyserka Olga Czyżykiewicz w teledysku nawiązującym od obrazu Józefa Mehoffera "Dziwny ogród".
Tak, dokładnie, ale uważam, że słowo "pop" jest pewną nadinterpretacją tego, co się tam wydarzyło. Byłam zaskoczona, że zostałam zaproszona do takiego projektu, bo nie miałabym artystycznej śmiałości, żeby zestawić się z Fryderykiem Chopinem. Zawsze mi się to wydawało niemożliwe. Zaśpiewałam na tym koncercie pieśni Chopina, bo jest i "Piosnka litewska", i "Życzenie", ale powstały też specjalne aranżacje - dwie z nich zrobił Adam Sztaba, kolejne, muzycy z Classic Jazz Quartet z Poznania - i do tego powstały teksty. Mieliśmy wtedy rok Chopinowski, cały projekt był stworzony tylko na tę okoliczność. Ku mojemu zaskoczeniu okazał się też niezwykle zgrabny, publiczność bardzo ciepło go przyjęła. Chyba jeszcze tylko raz zagraliśmy go na festiwalu w Międzyzdrojach - występował z nami również świetny, nieżyjący już niestety gitarzysta jazzowy Jarosław Śmietana. To wszystko było jednak parajazzowe, z miejscem na improwizacje, więc z popem niewiele było wspólnego.
Jak się skończył koncert, miałam poczucie niedosytu, ponieważ nie było żadnej rejestracji i zaczęłam się zastanawiać, czy ktoś w ogóle już coś podobnego zrobił?! Potem przeglądałam literaturę i wyszło na to, że oprócz interpretacji jazzowych, których jest bardzo dużo, to oprócz Lory Szafran, która pod koniec lat 80. zrobiła płytę z Bernardem Maselim i tekstami Justyny Holm, a jeszcze wcześniej oprócz scatujących Novi Singers, takich płyt nie było. Zdarzały się pojedyncze utwory, ale nie powstał żaden album, a zwłaszcza taki z aranżacjami symfonicznymi. Kiedy więc przy tym poznańskim projekcie zapaliła mi się lampka, że może warto się odważyć, musiałam trochę pomyśleć, że jeżeli chcę ten temat rozwinąć, to poszukam dla siebie poczucia bezpieczeństwa artystycznego. Potrzebowałam znakomitych twórców, aranżacji i dobrego słowa. Zależało mi, by móc przypomnieć o wielkości pierwowzoru, z którego czerpiemy, nie wypaczając wartości tych wybitnych dzieł. Głęboko wierzę, że tak się stało.
Nuta strachu była, bo stąpaliśmy po kruchym lodzie. Jak dotknąć tej muzyki z czułością by również nie pokazać jej w krzywym zwierciadle? Dla purystów chopinowskich to są rzeczy być może nie do ruszenia, natomiast w dzisiejszej muzyce, kiedy wychodzenie poza rozmaite schematy myślowe tworzy nową wartość, to, co zrobiliśmy wydaje mi się czymś bez przesady. Przecież muzyka to są tylko połączenia dźwięków, a z drugiej strony to język emocji, do którego każdy z nas ma prawo… Nie każdemu to się musi podobać, niemniej Fryderyk Chopin swoje dzieła stworzył dawno temu i nadal w formie, którą im nadał, istnieją.
Czytałam niedawno książkę Piotra Wierzbickiego, w której opisowo przechodzi on przez każdą warstwę kompozycji Chopina - jestem ciekawa, co główny zainteresowany pomyślałby o tym, że ktoś tak wchodzi w jego głowę; czy to rzeczywiście miałoby odzwierciedlenie w tym, co tak naprawdę czuł? Krytycy dorabiają sporo rozmaitych teorii, a muzyk czasem po prostu podchodzi do instrumentu, gra coś od serca i to mu wystarczy.
Kończąc temat strachu: nieśliśmy tego Chopina na tacy bardzo ostrożnie, żeby nie było skuch. Moi goście zaproszeni do zrobienia aranżacji, czyli Krzysztof Herdzin, Adam Sztaba, Nikola Kołodziejczyk, Jan Smoczyński i Paweł Tomaszewski, to są mistrzowie, którzy mają background w muzyce i klasycznej, i jazzowej, a do tego wielki szacunek do twórczości Fryderyka Chopina. Wyobrażenie sobie go w wersji symfonicznej kosztowało ich sporo główkowania. Z zaproszenia takich aranżerów, którzy musieli stanąć przed tą orkiestrą jeden po drugim i nią zadyrygować, zrobił się nam swoisty festiwal. Dla mnie obserwowanie tego było fantastycznym doświadczeniem.
Natalia Kukulska 'Czułe struny' - behind the scenes fot. Ada Skutyńska
Powiem tak - gdybym miała myśleć w ten sposób, że to jest melodia, którą napisał Fryderyk Chopin, to prawdopodobnie musiałabym stać na baczność, ubrana w galowy strój [śmiech]. Tego zdecydowanie nie chciałam, niemniej każda autorka, której złożyłam propozycję stworzenia tekstu, mówiła mi, że ma obawy - z tym że to nie były wyłącznie obawy o to, że pisze do Chopina i mierzymy się z niemałą odpowiedzialnością. One miały obawy, czy sprostają względem moich oczekiwań, bo tekst jest czymś niezwykle intymnym. Usłyszałam: wiesz, ja spróbuję, ale jakby ci się nie podobało, to mów i ja się wcale nie obrażę. Każda z autorek oczekiwała też jakiegoś klucza tematycznego. A dla mnie jedynym kluczem były emocje, tj. chciałam, żeby każda z nich nazwała te emocje po swojemu. Byłam bardzo ciekawa, czy te historie złożą się w sensowną całość jako płyta, i okazuje się, że tak. Te teksty nie są, mówiąc kolokwialnie, od Sasa od Lasa, bo mają wspólny mianownik - czułość.
Gaba Kulka napisała tekst, w którym prawie nic nie poprawiałyśmy. To utwór "Ktoś całkiem nowy", czyli etiuda As-dur, opowiadający o relacji matki i dorastającej córki w pięknej, wręcz musicalowej oprawie. Trudno mi się przy nim nie wzruszać, zwłaszcza że sama mam dorastającą córkę. Kayah napisała o pewnym zawodzie sercowym, o gorzkiej samotności. Wdzięczna jej jestem, że odważyła się na podzielenie takimi osobistymi przeżyciami. Bovska na przykład swoje słowa w bardzo ciekawy sposób osadziła w relacji Fryderyka Chopina i George Sand, choć spokojnie mogłyby nawiązywać do współczesności. Z kolei Natalia Grosiak napisała refleksyjny tekst o docenianiu chwil, o tym, żebyśmy nie bali się trudnych wspomnień, bo one również nas tworzą. No i wspomniana Mela Koteluk, o której już opowiadałam, i jej tekst o dewaluacji wartości piękna, o tym, że w obliczu goniących nas wielkich spraw zapominamy o tym, co również ważne i piękne, choć delikatne.
O moich tekstach trudno po takiej prezentacji opowiadać, ale na pewno też są bardzo emocjonalne. Wyróżniłabym jeden, który kończy płytę i jest zupełnie inny od reszty. Adam Sztaba napisał tak figlarny aranż do Mazurka F-dur, że zainspirował mnie do stworzenia "Zezowatego szczęścia". Jest tam trochę autoironii, ale zabawiłam się przy okazji specyficzną formą muzyczną i odniosłam się do użytych środków aranżacyjnych. Nie umiem tego nawet opisać, ale zdecydowałam się na coś z przymrużeniem oka i myślę, że nadało to płycie lirycznej lekkości.
Przyznam, że miewam wątpliwości, czy to się uda, ale nadzieję trzeba cały czas mieć i ją pielęgnować, a przy tym wykonywać na tyle, na ile jesteśmy w stanie małe ruchy, które pozostawiają po sobie ślad. Moim mieczem jest piosenka, słowo pisane, które tworzę i śpiewam. Napisałam zresztą kiedyś utwór pt. "Kobieta", gdzie mówię o naszej naturze, o bohaterstwie dnia codziennego. Na pozór kruche, potrafimy bardzo dużo zdziałać, dużo znieść, jesteśmy wielozadaniowe i mamy "panoramiczny wzrok". Patrząc na historię, kobiety mają olbrzymi wpływ na losy świata i potrafią wiele zdziałać, nawet będąc u boku mężczyzn - choć to chyba nie do końca tak powinno wyglądać. Mi jako dziecku wpoił się ten stereotyp, że kobieta powinna być u boku mężczyzny, a tak naprawdę powinniśmy mówić o partnerstwie.
U mnie na płycie jest partnerstwo, parytet w tworzeniu został zachowany [śmiech] - ale rzeczywiście wiele jeszcze czasu musi upłynąć, żeby na szeroką skalę po pierwsze zmienić pewne okropne przyzwyczajenia, a po drugie nauczyć się powszechnego szacunku i tolerancji nie tylko do kobiet, ale w stosunku do inności. Jeszcze trudno zauważyć globalnie w naszym kraju, że coś się w tej kwestii zmienia. Ale jednak na naszych oczach powstają pewne różnice. Pamiętam z dzieciństwa, jak wyglądały wtedy w większości relacje rodziców wychowujących dziecko. Kiedyś ojciec miał pracować, a matka "ogarniać dom" i służyć, a praca domowa, wychowanie dzieci to zadania heroiczne, ogromnej wagi, przez lata niedoceniane. Dopiero teraz czynne uczestnictwo ojców w wychowaniu dzieci, taka bliskość, stają się czymś normalnym i koniecznym w partnerskim związku.
O ironio. Ta piosenka opowiada też o tym, że nie wszystko jest w naszej mocy, a postrzegamy się jako nieomylnych, wszechwiedzących. Internet uwypuklił różnice między nami. Zdarza mi się przeglądać komentarze w internecie i myślę, że na ich podstawie można zobaczyć, jaka jest kondycja nas. Absolutnie nie dzielę tu na lepszych i gorszych - myślę o nas wszystkich, o ludziach, o społeczeństwie. Każdy ma prawo się wypowiadać, więc często obnaża do kości swoją ignorancję, jadem zakleja swoje frustracje. Nie tolerujemy innego zdania, poglądów, wyznań… Inna sprawa, że dziś tak łatwo jest kogoś zmanipulować, podpuścić i nakręcić na radykalne stanowisko. Robią to politycy, ale też media, które czasem służą do indoktrynacji.
Pewnie zauważyła pani tego pana, który pisał mi ostatnio, jakie są moje zadania jako artystki?
Natalia Kukulska - kom screenshot z Instagrama
Jestem dojrzałą kobietą i wiem, że jeszcze się taki nie narodził, który by wszystkim dogodził. Mam świadomość, że moja wrażliwość rezonuje tylko z częścią społeczeństwa. Wybory ostatnio dobitnie pokazały, jak jesteśmy podzieleni właściwie na pół i trudno przed tym wrażeniem uciekać, a w sieci chyba już w ogóle. Ja nie boję się wyrażać myśli, ale i nie jestem w tej materii jakaś agresywna, nie jestem typem wojowniczki. Z drugiej strony czasami muszę, bo się uduszę, ale również dlatego, że mam wrażenie, że niewyrażanie swoich opinii czy milczenie w pewnych kwestiach jest przyzwoleniem.
Mam bardzo mało czasu na przebywanie w internecie, szczególnie podczas tych wakacji, gdy udaję się w miejsca odludne, w naturze, z małą możliwością kontaktu ze światem zewnętrznym. Nasz singiel "Z wyjątkiem nas" pojawił się w eterze właśnie wtedy, gdy mnie nie było, więc dopiero po powrocie zobaczyłam wysyp komentarzy. Powiedziałabym, że 90 proc. z nich to takie słowa, które mnie uniosły, dały poczucie spełnienia - przyznam, że obok słuchaczy jeszcze nigdy tylu artystów do mnie nie napisało w prywatnych wiadomościach, także byłam taka połechtana, było mi bardzo mi miło… No ale zawsze, kiedy człowiek się tak rozsiądzie na tych miękkich poduszkach, to z którejś będzie wystawała igła [śmiech].
Tak też się stało, i tak się dzieje cały czas - na komentarze odpowiadam rzadko, ale pełna sił po tych wakacjach napisałam do pana, żeby wyprowadzić go z błędu i że chyba nie do końca prawidłowo interpretuje nasz utwór. Później ta rozmowa zamieniała się już w bełkot, więc machnęłam na to ręką. Ale faktycznie, bywa tak, że napiszę choćby delikatną sugestię na temat głosowania i migiem dostaję informacje: "Od dziś nie jestem pani fanką", "Przestaję pani słuchać". Ja nie pytam mojej publiczności przed koncertem o poglądy i nie wypraszam z sali. Kiedyś zadeklarowałam, że chodzę na zajęcia jogi i zostałam wyklęta wiadomościami: "Pani jest chrześcijanką i pani jogę praktykuje?". Wszystko u nas musi być zero-jedynkowe. Co by nie było - jestem obywatelką tego kraju i mam swoje poglądy, które mam prawo wyrażać. To, że jestem wokalistką, wręcz daje mi większe pole manewru, ale nie ma potrzeby, by tego nadużywać.
Ja uważam, że artysta nie ma żadnych zadań od ludzi, od odbiorcy. Musiałybyśmy bardzo głęboko teraz pójść w definiowanie tego, czym jest sztuka, ale prawem artysty jest wyrażanie siebie poprzez sztukę. W związku z tym jeżeli artysta będzie miał ochotę wyrazić siebie poprzez muzykę taneczną i radość, a tym samym pobudzić publiczność do tańca - to jest okej. Jeżeli będzie chciał ich porwać do buntu - to też jest okej. Mamy znakomite przykłady w historii muzyki, gdzie pojawiały się przełomowe utwory, będące niejako flagami w różnych zrywach. Nawet to, że mieliśmy cenzurę - choć nie wiem, czy ten czas przeszły jest odpowiedni - świadczyło o tym, jaka była i jest siła myśli wyrażanych przez artystę. Mam w głowie bliski mi przykład; znam z mojego domu historię, kiedy moja mama [w 1975 roku - przyp. red.] nagrała kompozycję mojego taty do słów Wojciecha Młynarskiego pt. "Dzień nadziei". Piosenka po tygodniu została zdjęta z anteny, gdyż ze strony władz padło hasło: "Jakiej nadziei? A do czego nadzieja nam potrzebna? Czy jest źle?".
To, że Sinfonia Varsovia zgodziła się uczestniczyć w tym projekcie, to był dla mnie ogromny zaszczyt. Muzycy ze świata klasycznego podeszli do tego z wielką serdecznością. Okazywali mi to podczas nagrań i podkreślali, że nie mogą się doczekać i że to wspaniały pomysł. Teraz jestem bardzo ciekawa opinii odbiorców, które utwory najbardziej się spodobają, jakie wrażenie zrobi cały album. Cieszę się ogromnie, że słuchacze czekają na tę płytę i pozostaje mi mieć tę wspomnianą nadzieję - słowo przewodnie naszej rozmowy - że "Czułe struny" zagoszczą na dłużej w sercu każdego, kto po ten album sięgnie. I że radość, którą mi dało tworzenie go, przeniesie się na publiczność.