Dla miłośników talentu Adele najnowszy odcinek "Saturday Night Live" to nie lada gratka. Brytyjska wokalistka od dawna nie pokazywała się w telewizji, ostatnie koncerty dała trzy lata temu, zaś od wydania jej ostatniej płyty minęło już pół dekady. Od prawie roku na językach jest spektakularna metamorfoza artystki, która zrzuciła ponad 40 kg. - Wiem, że wyglądam inaczej niż wtedy, kiedy widzieliście mnie ostatnio. Przez restrykcje związane z koronawirusem i ograniczenia w podróży musiałam wziąć lekki bagaż, więc wzięłam tylko połowę siebie - żartowała Adele. Chociaż gościem muzycznym wieczoru była H.E.R., Adele nie zawiodła swoich wielbicieli.
W otwierającym "SNL" monologu wokalistka zaznaczyła, że zdaje sobie sprawę, jak wiele osób zastanawiało się, dlaczego jedynie prowadzi odcinek. Szybko pojawiły się bowiem pogłoski, iż w programie usłyszymy piosenki z nadchodzącej płyty. - Powodów, dla których nie jestem gościem muzycznym, jest kilka. Jeszcze nie skończyłam pracować nad albumem, a do tego za bardzo się boję robić dwie rzeczy naraz. Wolę założyć kilka peruk, wypić kieliszek wina - albo sześć - i zobaczyć, co się wydarzy - wyjaśniła Adele.
Wino chyba pomogło, bo w skeczu parodiującym reality show "The Bachelor" prowadząca dała prawdziwy popis. Adele wcieliła się w samą siebie jako jedną z dziewczyn zabiegających o serce przystojnego kawalera. Osią parodii było to, że Adele co rusz wprawiała wszystkich w zakłopotanie, bo ni stąd, ni zowąd zaczynała śpiewać. Niemalże jak w musicalu wykonała fragmenty utworów "Someone Like You", "When We Were Young", "Rolling in the Deep" oraz niezapomnianego "Hello". Nie ma wątpliwości, że pomimo dłuższej muzycznej przerwy wciąż jest w świetnej formie - wydłużające się oczekiwanie na nowości chyba można jej wybaczyć. Zobaczcie sami:
Dotychczasową dyskografię Adele zamyka album "25" z 2015 roku. Okazał się on jednym z najlepiej sprzedających się krążków wszech czasów - tylko w roku wydania kupiono ponad 17 mln kopii.