Po bardzo udanym i dobrze przyjętym albumie "The Thrill of It All" na kolejne wydawnictwo Sama Smitha trzeba było poczekać trzy lata. W życiu artysty zaszło sporo zmian - w zeszłym roku świat dowiedział się, że Smith identyfikuje się jako osoba niebinarna. To wyznanie w połączeniu z długim procesem odkrywania swojej queerowej tożsamości otworzyło Smithowi nową drogę - i artystyczną, i życiową. Wypadkową doświadczeń z tej drogi (a przy tym wyrywkami z pamiętnika po rozstaniu z pierwszym poważnym partnerem) jest płyta "Love Goes", której premierze towarzyszył intymny koncert prosto z legendarnego Abbey Road Studios.
Początkowo "Love Goes" miała się ukazać w czerwcu tego roku pod tytułem "To Die For". Decyzją Smitha nazwę krążka zmieniono jednak na tę, którą znamy teraz - zdaniem artysty wydanie w okresie globalnej pandemii albumu ze słowem "umierać" w tytule byłoby zwyczajnie niewrażliwe. A ponieważ fani uwielbiają Smitha przede wszystkim za niezwykłą wrażliwość, taki wybór jest jak najbardziej zrozumiały. Wydanie "Love Goes" poprzedził szereg udanych radiowych singli, które trafiły na tracklistę jako bonusy - mowa tu o wielkim hicie "Promises" w duecie z Calvinem Harrisem, a także "Dancing with a Stranger" z Normani i "How Do You Sleep?".
Singlami "właściwymi" były natomiast kawałki "My Oasis", gdzie udzielił się Burna Boy, nigeryjski gwiazdor reggae i dancehallu, oraz "Diamonds". Taneczne numery rzeczywiście zwiastowały nowy kierunek w solowej twórczości Sama Smitha, specjalisty od wspomnianych już przecież fortepianowych ballad o nieszczęśliwej miłości, zdobionych wokalnymi ornamentami. Jeżeli weźmiemy pod uwagę całość "Love Goes", co najmniej jedno się nie zmieniło - o tej nieszczęśliwej miłości Smith nie daje słuchaczom zapomnieć. Za bardzo nie zmieniły się ballady, które na płycie oczywiście są (m.in. w postaci "For The Lover That I Lost" i "Forgive Myself"). Muszę powiedzieć, że część "taneczna" nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jak się spodziewałam, ale przyznaję twórcom sporo punktów za "Dance ('Til You Love Someone Else)", wyraźnie inspirowane numerami Robyn.
Ujął mnie za to ogrom szczerych, intymnych emocji i przemyśleń zawarty na "Love Goes". Sam Smith obnaża się tu po pierwsze ze wspomnień i odczuć związanych ze swoją pierwszą poważną relacją, a po drugie - z wytężonych poszukiwań własnego "ja", czy to w miłości, czy w życiu w ogóle. "W momencie, kiedy tylko jestem szczęśliwy i jest dobrze, nagle grają mi skrzypce i jestem w scenie filmowej, a dookoła rzewnie płaczą rzeki/Boże, nie wiem, dlaczego czasami robię się taki poważny" - śpiewa w "So Serious", prawdopodobnie najbardziej autorefleksyjnym kawałku z płyty, na którego początku zachęca słuchaczy: "Dawajcie łapy w górę, jeśli wam czasem też jest tak smutno jak mi".
Na specjalnym koncercie, podczas którego Sam Smith i ekipa nadawali z londyńskiego Abbey Road Studios, wyraźnie wybrzmiał też śpiewany acapella numer otwierający "Love Goes", czyli "Young". Smith wyznaje, że marzy o szaleństwach, niezobowiązujących pocałunkach, chwilach zapomnienia, ale wie, że nie może sobie na to pozwolić, bo nieustannie jest pod czyjąś lupą. W trakcie występu można było usłyszeć klamrę kompozycyjną do "Young", tj. "Kids Again", który zupełnie odstaje od reszty utworów na albumie wraz ze swoim prostym, gitarowym brzmieniem, przywodzącym na myśl wiosnę. Takich piosenek w wykonaniu Sama chętnie słuchałabym więcej.
Warto wspomnieć, że w trakcie kameralnego show pojawił się sympatyczny cover "Time After Time" Cyndi Laupe. Oprócz piosenek z "Love Goes" nie zabrakło nieodłącznych "Stay With Me" i "Lay Me Down". Gdzieniegdzie piosenki przeplatały krótkie komentarze Sama - dzięki nim przypomnieliśmy sobie np., że "For the Lover That I Lost", balladę współautorstwa artysty, przejęła Celine Dion na potrzeby płyty "Courage". - Pamiętam, że mój pierwszy odsłuch jej wersji był na jakiejś górze w Szkocji, podczas spaceru. Po odpaleniu nagrania z WhatsAppa potwierdziły się moje wyobrażenia - ta piosenka zwyczajnie została stworzona dla Celine. To, co ja pokazuję u siebie, to już zwyczajnie cover - żartuje Smith.
Dużym niedopatrzeniem z mojej strony byłoby, gdybym nie nadmieniła, że transmisję otworzył krótki występ Zoe Wees, 18-letniej wokalistki z Hamburga, która może się pochwalić niebanalnym głosem. Młoda artystka z wielką werwą zaśpiewała "Fire and Fire", bonus track z "Love Goes" Sama Smitha, oraz dwa własne utwory, w tym "Control", który trafił na pierwsze miejsca list przebojów w kilku europejskich krajach. Gościem specjalnym podczas występu na Abbey Road był Labrinth, który w zeszłym roku zrobił absolutną furorę jako twórca soundtracku do serialu HBO “Euphoria”. Nagrana z Samem Smithem piosenka "Love Goes" stanowi zgrabne połączenie ich estetyk - to iście Smithowska ballada podszyta subtelnym beatem i przejściem w mostku do monumentalnego spotkania instrumentów dętych, chóralnych harmonii i współgrających głównych wokali, czyli coś zdecydowanie w stylu Labrintha.
Gdybym miała jednym zdaniem podsumować "Love Goes", powiedziałabym - zupełnie niepowalająco - że ta płyta jest naprawdę w porządku. Z jednej strony nie padłam na kolana w trakcie odsłuchu, ale z drugiej czuję, że jeszcze do niej wrócę. Szczególnie teraz, w chłodne i nieprzyjemne jesienne dni, bo Sam jak zwykle ma nam do zaoferowania parę nut do popłakania, ale tym razem z miłym dodatkiem czegoś na pocieszenie. Napawa się wytęsknioną wolnością - i niech to robi, ile tylko chce.