- W pewnym momencie ktoś wpadł na pomysł, żeby może wziąć [do ścieżki dźwiękowej filmu - red.] "Kobiety są gorące". Zadzwoniliśmy do Norbiego. Krzyknął nam 80 tysięcy - mówiła Doda na Instagramie, komentując to słowami "pazerność gubi" i dodając, że nie zdecydowała się na wykorzystanie piosenki, bo choćby za utwór 50 Centa zapłaciła 15 tys. dolarów.
Norbi, który płytą "Samertajm", z której pochodzi piosenka "Kobiety są gorące", wyśpiewał nawet Fryderyka, skomentował słowa Dody. Na swoim profilu w Instagramie powiedział:
Kochani, my żądamy za licencję zawsze tyle samo, czyli 20 tys. zł. Pośrednik, który zaoferował nam tę produkcję, poszedł do producentów filmu i zażądał 80 tys. zł, czyli czterokrotnie więcej. Wyśmiali go, a mnie jak zwykle się dostało. Tyle w temacie.
Okazuje się więc, że doszło do nieporozumienia - to nie sam Norbi żądał tak dużych pieniędzy. Czy jest jeszcze szansa, że w "Dziewczynach z Dubaju" usłyszymy jego głos? Na razie nie wiadomo.
"Dziewczyny z Dubaju" to filmowa adaptacja reportażu Piotra Krysiaka o Polkach wykorzystywanych seksualnie przez bliskowschodnich szejków. Reżyserką filmu jest Maria Sadowska ("Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej"), a Doda i jej mąż Emil Stępień są jego producentami. Współautorem scenariusza został odpowiedzialny za takie kasowe przeboje jak "Planeta Singli" czy "Listy do M" Mitja Okorn.
"Dziewczyny z Dubaju". Doda zapowiada: W filmie uwzględnimy wątek Jeffreya Epsteina >>
Jak wynika z wcześniejszych informacji, historia filmu skupi się na Emi - młodej i ambitnej dziewczynie, która marzy o "wielkim świecie". Kiedy nadarza jej się okazja, bez wahania decyduje się, by zostać ekskluzywną damą do towarzystwa. Sprawy nabierają tempa i na prośbę arabskich szejków zaczyna werbować polskie miss, celebrytki, gwiazdy ekranu i modelki. Wszystkie zostają częścią niedostępnego i opływającego w luksusy świata, który ma też swoją bardzo mroczną stronę, o czym wszystkie przekonają się boleśnie.