Norah Jones: Metki gatunkowe zupełnie mnie nie interesują. Robię, co mi się podoba [WYWIAD]

Być może trudno w to uwierzyć, ale Norah Jones zdecydowała się wydać swój pierwszy album koncertowy, "'Til We Meet Again", dopiero wiosną 2021 roku, po blisko 20 latach na scenie. - Nie chciałam, żeby to była posiekana kompilacja "the best of". Ta płyta zrodziła się z potrzeby serca i mojej chęci uchwycenia niezwykłej energii publiczności - mówi artystka w rozmowie z Gazeta.pl. Na krążku znalazł się m.in. cover utworu Soundgarden "Black Hole Sun", którego Jones już nigdy więcej nie zaśpiewa na żywo.

Po wydaniu kilku solowych płyt i całej masy muzycznych współprac słychać, jak Norah Jones na koncertach przybywa do swojego brzmieniowego domu. Świetnie się odnajduje w wielogatunkowym świecie, który stworzyła. W trakcie pandemii wokalistka i kompozytorka nie dała sobie za wiele czasu na odpoczynek - przez dłuższy okres dzielnie grała raz w tygodniu krótkie koncerty online, zaś latem ubiegłego roku wypuściła krążek "Pick Me Up Off the Floor". Na najnowsze wydawnictwo Jones, "'Til We Meet Again", złożyło się 14 wykonań na żywo, które w dobie pandemicznej posuchy koncertowej pocieszą serca stęsknionych słuchaczy. W pewien poranek w środku tygodnia, chowając się na moment przed buzującymi energią dzieciakami, Norah Jones połączyła się z Gazeta.pl prosto ze swojego nowojorskiego domu, żeby opowiedzieć co nieco o tym, jak powstał koncertowy album - i nie tylko.

Zobacz wideo Popkultura odc. 74. Kiedy Norah Jones tylko zechce, umie pokazać wokalnego pazura

Norah Jones: Kiedyś postrzegałam jazz bardzo książkowo. Groziłam pięścią tym, którzy go "brudzili"

Maja Piskadło: Zanim porozmawiamy o nowym albumie, chciałam cię spytać o dwie konkretne rzeczy. Po pierwsze - bodajże dziesięć lat temu w wywiadach mówiłaś, że chciałabyś zmienić swój głos, żeby był ostrzejszy. Nadal tak myślisz? 

Norah Jones: (śmiech) Wreszcie się starzeję i to marzenie się spełnia! Cieszę się, że z wiekiem mogę odkrywać nowe odcienie mojego głosu. Oczywiste jest, że pewnie nigdy nie osiągnę jakiejś wyjątkowo mocnej chrypy, ale nawet i bez takich spektakularnych efektów odczuwam to, jak wokal przez lata się zmienia - i bardzo mi się to podoba. W tym procesie zmienia się też sposób, w jaki ten głos kontroluję. Pozwalam mu na więcej, na wychodzenie poza jakieś wyimaginowane ramy. 

Dobrze, że wspominasz o kontroli - idealnie pasuje ona do mojego pytania numer dwa. W jednej z niedawnych rozmów wspomniałaś, że u swoich muzycznych początków byłaś częścią "jazzowej policji". Co to w tamtej chwili dla ciebie oznaczało?

Wiesz, jako dzieciak i młoda dziewczyna miałam na punkcie jazzu prawdziwą obsesję. Żyłam i oddychałam jazzem, który postrzegałam bardzo książkowo - jazz miał swoje zasady, których trzeba było przestrzegać. Na uniwersytecie, gdzie studiowałam pianistykę jazzową, spotkałam ludzi, którzy myśleli tak samo jak ja. Groziliśmy pięścią tym, którzy śmieli brudzić w jakiś sposób tę naszą piękną, idealną w swoim szaleństwie muzykę. Mój pierwszy album wydała Blue Note, wytwórnia jazzowa, więc teoretycznie płyta też mogłaby być w stu procentach jazzowa - tymczasem w praniu okazało się, że nie jest. Po drodze wytrąciło się wiele dźwięków z różnych gatunków, które nauczyłam się doceniać. Dziś te metki gatunkowe zupełnie mnie nie interesują, robię, co mi się podoba. Nadal kocham jazz całym sercem, ale mogę też z ręką na tym sercu powiedzieć, że po prostu kocham muzykę jako ogół.  

Zadałam ci te dwa poprzednie pytania, bo mam poczucie, że "'Til We Meet Again" jest świetnym odbiciem tego, jak muzyka i sposoby jej wykonywania przez jednego artystę mogą się zmieniać. Słychać i tę ostrość w twoim głosie (np. w utworze "Flipside"), i to, że kontrolowanie gatunkowych metek jest zupełnie zbędne, bo feeria muzycznych barw zgrywa się u ciebie w jedność. Zastanawiałam się, czy ten proces zmiany jest czymś, co chciałaś uchwycić w esencji tej płyty - i co w ogóle postrzegasz jako tę esencję? 

"'Til We Meet Again" to zaledwie wycinek z wielu lat moich twórczych działań i przemian. Rzeczywiście, jako artystka nieustannie przechodzę przez mniejsze i większe metamorfozy - i cieszę się, że widzą to zarówno odbiorcy, jak i ja sama. Zdecydowaną różnicę, którą dostrzegam w porównaniu z moimi początkami, stanowi np. fakt, że podstawowym, wręcz koniecznym elementem wykonań na żywo stało się pianino. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że zawsze tak było, ale to nie do końca prawda. Wydaje mi się, że ta perspektywa wypada szczególnie fajnie w chwili obecnej, bo czuję, że te piosenki zyskały takie aranżacje nie na siłę, ale organicznie, naturalną drogą. Weźmy pod uwagę też np. to, że na ścieżce z albumu gra ze mną konkretny skład muzyków, ale w trakcie mojej kariery przewinęło się tych składów całe mnóstwo.

Sam pomysł na płytę wyszedł od jednego koncertu, który zagraliśmy w Rio de Janeiro w 2019 roku. Jakiś czas temu wybierałam utwory do zagrania w ramach pewnej audycji w radiu. Sięgnęłam po nagranie z tego występu i pomyślałam, że to jest tak dobre, że musimy coś z tym zrobić. Wcześniej wydawałam już koncertowe DVD, ale dlatego, że musiałam - to było ustalone z góry. Nie chciałam, żeby teraz to była posiekana kompilacja "the best of". "'Til We Meet Again" zrodziła się z potrzeby serca i z mojej chęci uchwycenia niezwykłej energii z tamtego wieczoru. 

 

Wykonania, które trafiły na płytę, były rejestrowane w różnych miejscach, z różną akustyką i z towarzyszeniem różnej publiczności. Jakim kluczem kierowałaś się, wybierając te konkretne tytuły i układając je w kolejności ukazanej na krążku? 

Przede wszystkim chciałam, żeby ta płyta brzmiała jak mój zwyczajowy koncert. Oddałam to zarówno poprzez wybór utworów, jak i ich kolejność. Jeżeli chodzi o nagrywanie w różnych miejscach, to tak jak wspomniałam, prawie całość albumu stanowi koncert z Rio, ale ponieważ nie wszystkie numery wyszły tam idealnie pod płytę, wiedziałam, że jestem w stanie znaleźć lepsze opcje.

Przez ostatnich osiem lat mój inżynier dźwięku nagrywał każdy nasz koncert, przez co udało mu się zawęzić wybór konkretnych utworów z całego mnóstwa wersji do dwóch czy trzech. Zawsze wygrywała ta z najlepszą energią. To było dla nas najważniejsze - znaleźć takie nagrania, na których udało się złapać energię publiczności, zespołu, tę muzyczną wspólnotę, którą uwielbiam. Na części nagrań mamy spokojniejszą widownię, która oczywiście była cudowna, ale jeszcze więcej frajdy dostarczali ci krzyczący, żywiołowi słuchacze. Bardzo za nimi wszystkimi tęsknię.

Wracając do listy utworów, moją (i nie tylko moją) uwagę zwrócił fakt, że album otwierają i zamykają covery. Zaczynasz od "Cold, Cold Heart" Hanka Williamsa, a kończysz pięknym wykonaniem "Black Hole Sun" Soundgarden. Za tym drugim, wyjątkowym występem stoi poruszająca historia, prawda?

Tak. W maju 2017 roku Chris Cornell zagrał ostatni koncert w Fox Theatre w Detroit - zaraz po tym koncercie zmarł. Ja i mój zespół graliśmy w tym samym miejscu zaledwie kilka dni później; wydaje mi się, że byliśmy w ogóle pierwszymi muzykami, którzy weszli na tamtą scenę po występie Chrisa. Nie miałam pojęcia, że to było akurat to miejsce, dopóki tam nie dotarliśmy i mój gitarzysta o tym nie wspomniał. Fox Theatre to przepiękne miejsce, w klasycznym stylu, ale w dniu koncertu totalnie nie mogłam się tam odnaleźć.

Cały czas czułam na sobie dziwny ciężar, aż w pewnej chwili pomyślałam: "Może spróbuję dziś zagrać ‘Black Hole Sun’? Znam i uwielbiam tę piosenkę od lat, to może być dobry sposób, żeby złożyć Chrisowi hołd". I wyobraź sobie, że kiedy zaczęłam ją grać, wydawało mi się wręcz, jakbym opuściła własne ciało i stała się jednością z publicznością. To było przepiękne. Sposób, w który widownia reagowała na ten numer, dał mi ciarki. Czuć było wielką miłość, którą wszyscy darzyli Chrisa. Po tym wszystkim aż mnie roztrzęsło, czułam się jakby na haju. Może nawet Chris był tam z nami i mi pomagał? Pewnie tylko dzięki temu nie zmaściłam tego wykonania, bo to emocjonalnie ciężka i skomplikowana kompozycyjnie piosenka.

Przeczytałam gdzieś komentarz, że grałaś ją z takim wczuciem, jakbyś chciała jak najdłużej zatrzymać Chrisa przy was. 

Rzeczywiście, grałam ją i grałam, nie mogłam się wyrwać z tego transu. Po koncercie na YouTube'a trafiło wideo z tym wykonaniem, no i zażarło. Od tamtej pory dostaję więcej próśb o wykonanie tej piosenki niż o swoje własne tytuły, ale nigdy więcej już jej nie zaśpiewałam i nie mam tego w planach. Gdybym zrobiła to ponownie, nie miałoby to takiej głębi i wagi, jak tamtego wieczoru. Pomyślałam jednak, że miłym akcentem będzie umieszczenie wykonania z Detroit na płycie, bo tutaj też udało się uchwycić wyjątkową energię, o którą chodziło na całym albumie. 

 

Tak sobie myślę, że nawet wykonując covery, artysta współpracuje z oryginalnym wykonawcą - to nie spotkanie osobiste, ale jednak z czyjąś wizją, z kawałkiem drugiego człowieka. Ty masz w tej materii niezwykle rozległe doświadczenie. A gdybyś mogła zaprosić dowolnego artystę w historii do nagrania wspólnego numeru, kto pierwszy przychodzi ci na myśl?

Oj, nie wiem. Może Johnny Cash? Nigdy nie miałam okazji zaśpiewać z wokalistą o tak głębokim barytonie. Pewnie tylko dośpiewywałabym do niego harmonie, ale jednak to byłoby coś. 

Zabawne, że powiedziałaś o barytonie, bo chciałam cię też zapytać o Ninę Simone, której głos często porównywano przecież do barytonu. Ona w jednym z wywiadów powiedziała kiedyś à propos swoich politycznych piosenek, że "każdy artysta musi reagować na czasy, w których żyje". Do jakiego stopnia ty sama identyfikujesz się z tą myślą? 

Osobiście uważam, że żaden artysta nie ma przymusu robienia czegokolwiek. Ale jeżeli zwracasz uwagę na to, co się dzieje dookoła, to samo z ciebie wychodzi. No, chyba że sama siebie cenzurujesz.

Rozumiem, że ty tego nie robisz.

Nie. Napisałam sporo piosenek o tym, co się dzieje na świecie. Czy stały się hymnami? Czy ludzie zwracają na nie aż taką uwagę? Nie, ale sama wiem, że takie utwory wypuściłam i dobrze mi z tym. Są słuchacze, którzy doskonale wiedzą, o czym śpiewam, są i tacy, którym gdzieś to ulatuje. Niemniej myślę, że o ile nie dopuszczasz do autocenzury i przeżywasz rzeczywistość, która cię otacza, w muzyce będzie to słychać. Żeby nie było - kocham Ninę Simone i wszystko, co mówiła, to prawda, ale sama nie lubię myśleć o sztuce w tak zasadniczy sposób. Artyści robią, co chcą - i to w byciu artystą jest najlepsze. 

Celeste Celeste: Musiałam skończyć pewne znajomości, aby odnaleźć siebie w życiu z muzyką

Zanim mi uciekniesz, ostatnie pytanie z innej beczki. Mały syn mojej koleżanki przed snem domaga się, żeby włączać mu "panią z pieskiem" - ma na myśli ciebie na okładce "The Fall". Jak wygląda ta sytuacja w twoim domu? Śpiewasz jeszcze swoim dzieciakom do snu? 

Jak pewnie słyszysz, dzieci właśnie szaleją za ścianą, więc muszę je zaraz uratować przed szponami nudy. Tak, przed snem zawsze mamy określony program - najpierw czytam im ich ulubioną bajkę, a później śpiewam. W repertuarze mam "Twinkle Twinkle Little Star" i kilka innych… ale o tym innym razem, muszę już lecieć! Aha - pies na okładce "The Fall" niestety nie jest mój, ale możesz napisać, że był pięknym modelem.

Więcej o: