Artur Gadowski: To nie jest nawet nadzieja dla słuchaczy, tylko tak naprawdę dla nas. Mamy nadzieję, że jutro przyniesie coś dobrego i zmieni to, co jest od tych kilkunastu miesięcy, to, że jesteśmy zamknięci, pozbawieni możliwości normalnego funkcjonowania, pracowania i zarabiania na życie. Natomiast sama płyta jest taka, bo opisujemy rzeczywistość, która nas otacza i oddaje nastrój, w jakim jesteśmy teraz jako artyści, jako ludzie.
To są nasze spostrzeżenia, to, jak widzimy ten kraj dzisiaj. Śpiewam i piszę piosenki od 33 lat w zespole IRA. Robię to dłużej, niż niektórzy nasi odbiorcy żyją na świecie i może - mam nadzieję - dzięki temu więcej widzę. Wiele osób w moim wieku zapomina, jak to jest, gdy się było młodym. Ja pamiętam, bo ciągle śpiewam piosenki, które napisałem, gdy miałem 20 lat. Dzisiaj mam 54 i wiem, jak się zmieniłem. Wtedy było więcej naiwności w moim spojrzeniu, dziś krytycznie patrzę na świat...
Mógłbym powiedzieć, że jestem z siebie zadowolony, z decyzji, jakie jako młody człowiek podejmowałem. Może potem było z tym różnie, ale wydaje mi się, że w ogóle rozpamiętywanie pewnych rzeczy nie ma sensu - nie wiemy, czy wtedy podejmowana decyzja była na pewno zła, czy inna nie narobiłaby więcej szkód. Żyjmy tu i teraz.
Było kilka śmierci z powodu COVID-u w moim otoczeniu. Jestem świadomy zagrożenia, nie lekceważę go. Noszenie maseczek to nie temat do zastanawiania się, czy to nosić, czy nie nosić, czy to zgodne, czy niezgodne z Konstytucją. Powinniśmy to robić. Mam duży problem z tym, że ludzie nie chcą się szczepić. Tego się najbardziej boję, że uważają, że to tylko ich decyzja i wpływa tylko na ich życie. Nie, to wpływa też na moje życie i wszystkich moich bliskich, innych ludzi. Oni nie są sami w społeczeństwie. Tutaj edukacja się kłania. Wychowujemy tak egoistyczne społeczeństwo, że to jest przerażające.
Cała branża artystyczna jest w bardzo trudnej sytuacji. Od jesieni zeszłego roku wszyscy o niej zapomnieli i nikt się nami nie przejmuje. Piękny PR-owy ruch ministerstwa kultury, które poinformowało o tym, jakie to dotacje podostawali artyści... To było z góry nieuczciwe i nieprawdziwe. Przecież dostały je podmioty gospodarcze - a że akurat niektórzy mają porejestrowane firmy jako swoje nazwisko, to odbiło się echem: "wszyscy artyści dostali pieniądze od państwa". To największe kłamstwo tej pandemii.
Granty, konkursy powygrywali jacyś losowi ludzie. Te youtube’owe kursy, wydarzenia artystyczne - jakość niektórych jest po prostu żenująca. Przy tym wysokość tych kwot... Jeśli ktoś dostanie pięć tysięcy, jak wyprodukuje za to np. film i utrzyma firmę przez 14 miesięcy? Od 30 lat pracuję na śmieciówkach, jak większość moich znajomych artystów. Przez trzy miesiące dostaliśmy 2080 złotych, co miesiąc musieliśmy pisać błagalne pisma. To rząd nie wie, że nam zabronił pracować, że co miesiąc musimy prosić?
Te wszystkie działania pokazują, jak funkcjonuje nasze państwo. Choć przez 30 lat karnie płaciłem podatki, gdy przyszła pandemia, rząd mówi, że ma mnie tam, gdzie słońce nie dochodzi, bo "powinienem sobie uzbierać". No tak, tylko zostają zobowiązania wobec banku, rodzina. Miałem konkretne zarobki, po czym nagle tracę zdolność zarabiania. Owszem, coś odłożyłem, ale żyłem z oszczędności przez jakiś czas. Nawet ci najbardziej znani nie mogą liczyć na takie zarobki jak gwiazdy na świecie. Nie dostajemy ze swoich praw autorskich milionów. Ja, który tyle lat śpiewam i mam znane piosenki, w zeszłe wakacje byłem zmuszony sprzedać 30 proc. swoich praw autorskich, żeby uzyskać gotówkę, która pozwoli mi przeżyć kolejne miesiące.
I muzycy, i aktorzy stracili 90 proc. swoich rocznych dochodów, a z drugiej strony medialnie dostajemy przekaz, że najbardziej poszkodowane branże to fryzjerska, fitness i hotelarska. Zaczynamy się wtedy zastanawiać, jakimi jesteśmy durniami. Przecież mogliśmy, jak fryzjerzy, chodzić po domach i grać! Przecież to nieprawda, że nie strzygli, hotele, restauracje czy branża fitness nie działały w czasie zamrożenia. I ja się im nie dziwię, bo pomoc dla nich też była bardzo "kontrowersyjna". Ale my nie możemy uznać, że nasz koncert ma działanie terapeutyczne czy zagrać koncert tylko dla sportowców, którym jest on "niezbędny" do osiągania wyników. Artyści zostali na samym końcu, a wrócić nie jest łatwo. Od momentu ogłoszenia decyzji do pierwszego koncertu minie co najmniej miesiąc - a w tym momencie zawsze może znowu być wzrost zagrożeń i znów mamy zakaz.
To mój pomysł. Skorzystałem z klucza, który przyświeca mi zawsze przy układaniu playlisty na platformie streamingowej. Pomyślałem: "No tak, przecież płyta w dzisiejszych czasach też powinna być tak ułożona". Koledzy na szczęście poparli ten pomysł.
Ta płyta w ogóle powinna być dwuczęściowa. Połowa to utwory przedpandemiczne, a pięć napisaliśmy jesienią zeszłego roku. Myśmy mieli płytę gotową i miała się ukazać w zeszłym roku, ale pandemia pokrzyżowała plany. Gdy dyskutowaliśmy jesienią, okazało się, że mamy pięć nowych piosenek, które świetnie pasują, uzupełniają album. Tamte usunięte nie były złe, ale były inne - siłą rzeczy opowiadały trochę inne historie, bo powstały przed pandemią. Powiem szczerze, że już w czerwcu zeszłego roku rozmawiałem z wieloma kolegami, którzy optymistycznie mówili, że koniec pandemii będzie jesienią, a ja dodawałem: "może przyszłego roku". Dlatego uznaliśmy, że skoro będziemy zmuszeni do wydania płyty w pandemii, to niech ona będzie aktualna.
Nie jest to kolorowy obrazek, radosne zdjęcie. Przestały obowiązywać zasady sprzed pandemii; cofnęliśmy się w Polsce, jeśli chodzi o koncerty, organizowanie wydarzeń kulturalnych, do lat 1991-92. To będzie taki Dziki Zachód, zabawa w Indian i kowboi.
Jest taka historia, która mi się przytrafiła przy nagrywaniu "Szczęśliwego Nowego Jorku", akurat solowego utworu. Nie sądziłem, gdy ją nagrywałem, że będę ją śpiewał przez 23 lata na każdym koncercie, że to będzie taki hit. A nagrywałem ją w ciekawych okolicznościach. Zadzwonił do mnie Marek Kościkiewicz i powiedział, że napisał piosenkę do filmu i pomyślał, że jedynym głosem, który może ją zaśpiewać, jest mój. Odpowiedziałem: "Bardzo mi miło, to kiedy to nagranie?" i usłyszałem "Jutro". Aha...
W studio następnego dnia spotkałem się z producentem, który powiedział, że Marek dojedzie, bo wraca z koncertu z De Mono, ale nagrywajmy. A ja nie wiedziałem, co nagrywać, przecież nie znam tej piosenki! Powiedział: "To ja ci tu puszczę, mam już nagraną perkusję, gitarę basową i klawisz, a tutaj mam gdzieś melodię zapisaną". Po tekst musieliśmy zadzwonić do Marka, a ten podyktował nam pierwszą zwrotkę i refren. Okazało się, że drugiej zwrotki jeszcze nie ma, a on będzie za godzinę czy dwie. Nagranie było więc poszatkowane, w międzyczasie dopisał, co trzeba.
Nagrywałem bez podkładu i nie wiedziałem, co się pod spodem w melodii dzieje. Musiałem sobie wyobrażać, że "tam, wiesz, będą grały takie rockowe gitary". I potem w aucie usłyszałem w radiu piosenkę. Najpierw były charakterystyczne bębny z początku i pomyślałam "O, coś fajnego". Zagrały gitary, myślę: "Fajny motyw, jak U2, co to jest?". Zaintrygowało mnie. I nagle wchodzi mój wokal. Taka to była historia.
Na razie nas na to nie stać, szukamy mecenasa, inwestora, który bezpowrotnie utopi pieniądze w realizacji klipu (śmiech). Kogoś, kto z miłości do sztuki chciałby się w to zaangażować finansowo. Gdyby się udało, byłby to teledysk do "Planet".
IRA mat. prasowe