Marilyn Manson zarzucanych czynów miał się dopuścić podczas koncertu, który odbył się w 2019 roku w amfiteatrze Bank of New Hampshire Pavilion. Policja w Gilford podaje na Facebooku, że "gdy doszło do rzekomej napaści", kamerzysta znajdował się pod sceną.
"Domniemane napaści nie mają charakteru seksualnego" - podkreślili funkcjonariusze. Jak czytamy w komunikacie, Manson oraz jego adwokat mieli wiedzieć o nakazie aresztowania od dłuższego czasu, ale nie stawili się na policji w New Hampshire, by odpowiedzieć na zarzuty. "Wydanie nakazu aresztowania nie oznacza domniemania winy" - napisano w komunikacie.
Policja nie wyjaśnia, na czym dokładnie miała polegać napaść ze strony muzyka. Zdarzenia w szczegółach nie opisują również amerykańskie media.
Sprawę skomentował w NBC News Howard King, adwokat Marilyna Mansona. Jak stwierdził, zarzuty są "niedorzeczne".
- Dla nikogo, kto był na koncercie Marilyna Mansona, nie jest tajemnicą, że lubi prowokować na scenie, zwłaszcza przed kamerą - powiedział prawnik. King twierdzi, że operator kamery wcześniej żądał od muzyka 35 tys. dolarów. Powodem, według relacji adwokata, było to, że podczas koncertu "niewielka ilość śliny miała kontakt z jego ramieniem". - Gdy poprosiliśmy o jakiekolwiek dowody na rzekome szkody, nie otrzymaliśmy odpowiedzi - powiedział.