Fragment czwartkowego występu duetu Łona i Webber oraz zespołu The Pimps obiegł media społecznościowe. - Lewa strona mówi "je*ać, a prawa odpowiada "PiS" - zachęcał Łona uczestników koncertów. Widzowie stojący z tyłu mieli za to krzyczeć: "mocno".
- Doskonale, państwo są bardzo utalentowani muzycznie - stwierdził raper.
"Przyznaję, że forma tych pokrzykiwań była mało wyrafinowana — nie jestem dumny z miotania ze sceny wulgaryzmów tego rodzaju i wszystkie uwagi dotyczące języka przyjmuję z pokorą" - napisał Łona w sobotnim oświadczeniu.
Ale już emocja, która za tym stoi jest zupełnie szczera i wynika z autentycznego gniewu. Gniewu człowieka, który ma dość słuchania o tym, że geje i lesbijki nie są równi normalnym ludziom; dość dewastowania wymiaru sprawiedliwości i podsycania chaosu prawnego; dość rozwalenia publicznych mediów; dość brutalnego rozpędzanie pokojowych protestów; wreszcie dość tej niespotykanej arogancji i pychy, których twarzą stali się Krystyna Pawłowicz i Stanisław Piotrowicz (choć nie jestem może akurat w dogodnej pozycji do pouczania innych w sprawie dobrych obyczajów)
- stwierdził artysta.
Łona podkreślił, że "z dużą przykrością obserwuje, jak cała ta sytuacja uderza w jego Bogu ducha winnych przyjaciół z zespołu, w Jurka Owsiaka czy w jeden z najfajniejszych festiwali, jakie zna - Pol'and'Rock Festival".
"Używanie mojego zachowania do ataku na Woodstock czy WOŚP jest chwytem poniżej pasa — okrzyki wznosiłem ja i to ja za nie odpowiadam" - podsumował.
Łona doprecyzował także, że jego wypowiedzi na temat rzekomych grantów uzyskanych z Ministerstwa Kultury nie powinny być brane na poważnie.
"Duet Łona i Webber nie dostał 900 tys. zł od ministra Glińskiego. Ani nawet 1 zł. To był żart. I doprawdy trudno uwierzyć, że ktoś wziął na poważnie moje bajdurzenie o tym rzekomym grancie, przy którego okazji mówiłem np. o tym, że znamy się z ministrem jeszcze z czasów hip-hopowych jamów w latach 90." - zaznaczył.