Przypominamy tekst, który pierwotnie ukazał się w sierpniu 2021 roku.
Elvis Presley zmarł bardzo młodo — miał niewiele ponad 42 lata. Przez lata uważano, że bezpośrednią przyczyną jego złego stanu zdrowia było uzależnienie od narkotyków i barbituranów. Ta narracja zdaniem Sally Hoedel, autorki książki "Elvis: Destined to Die Young" ("Elvis: Skazany, by umrzeć młodo") jest skrajnie niesprawiedliwa. W rozmowie z "Observerem" mówi - "Elvis bardziej niż jako człowiek postrzegany jest jako obraz, zredukowany do postaci rozpasanego rock'n'rollowca, który umarł w swojej łazience, bo wziął za dużo tabletek". Jej zdaniem artysta, który tak znacząco wpłynął na popkulturę XX wieku, zasługuje na coś lepszego.
16 sierpnia 1977 roku ówczesna dziewczyna Elvisa znalazła go na podłodze w łazience ze spodniami od piżamy wokół kostek. W tym czasie wysportowany niegdyś muzyk, który pod koniec lat 50. bez trudu odbył służbę w amerykańskim wojsku, grał w football, ćwiczył sztuki walki, a potem przez lata szalał na swoich koncertach, ważył już blisko 160 kg. Od 10 lat media obserwowały, jak jego kondycja i stan zdrowia się pogarszają — miał coraz większe problemy z poruszaniem się, nie mógł też wyraźnie mówić.
Zdarzały się miesiące, kiedy wymagał stałej opieki pielęgniarskiej i nie był w stanie opuścić swojej sypialni. Media donosiły, że lekarze przypisują mu coraz więcej niebezpiecznych i uzależniających leków. "Mirror" podaje, że w ciągu ostatnich siedmiu miesięcy swojego życia Elvis przyjął ponad dziewięć tysięcy pigułek, fiołek i zastrzyków z różnych substancji.
Elvis rozdaje autografy w Minneapolis, rok 1956 fot. Powell F. Krueg/ The Minneapolis Tribune - eBayfrontback, Public Domain,
Mimo młodego wieku Elvisa nie dało się odratować. Niedługo po jego zgonie przeprowadzono sekcję zwłok, ale raport z jej przebiegu został utajniony przez rodzinę na 50 lat. To oczywiście sprawiło, że wokół niespodziewanej śmierci idola narosło mnóstwo teorii spiskowych. W mediach podano, że śmierć nastąpiła przez zatrzymanie akcji serca. Z braku dalszych wyjaśnień wielu przyjęło, że do ataku serca doszło z powodu nadużywania narkotyków i barbituranów — sekcja miała wykazać obecność kodeiny, leków przeciwhistaminowych, środków uspokajających, kokainy i demerolu.
Więcej ciekawych tekstów znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Dodajmy, że wielu o zły stan zdrowia oskarżało jego lekarza, doktora George'a Constantine Nichopoulosa, który przez lata podawał mu kolejne silne środki. Doszło nawet do procesu, w którym oskarżono go o działanie na szkodę pacjenta — sąd medyka uniewinnił. Przy okazji rozprawy jednak wgląd w akta medyczne Presleya dostał doktor Forest Tennant. Po przejrzeniu dokumentów potwierdził, że organizm Elvisa naprawdę był spustoszony przez chorobę.
Niemal każdy z jego organów wewnętrznych był w jakiś sposób uszkodzony. W ostatnich latach życia zmagał się m.in. z jaskrą, nadciśnieniem, bezsennością, migrenami, bólami pleców, wrzodami, wirusowym zapaleniem wątroby, ciężką niewydolnością oddechową spowodowaną przez rozedmę płuc (nigdy nie palił papierosów). Miał też nadciśnienie, zbyt wysoki cholesterol oraz ostre rozdęcie okrężnicy. To ostatnie schorzenie powoduje, że jelito grube nie może samoistnie usuwać gazu ani stolca z organizmu. W ciężkich przypadkach jelito może pęknąć — jedną z przyczyn takiego stanu może być zażywanie opioidów. Ponoć także serce Elvisa było dwa razy większe niż normalnie — relacjonuje w swoim tekście Frances Kindon.
Elvis Presley, Bill Porter, Paul Anka na backstage'u w Las Vegas Hilton, 5 sierpnia 1972 By Press Department, Capitol Records - Domena publiczna
Biografka Sally Hoedel twierdzi, że winne są tu geny. W swojej książce relacjonuje, że w rodzinie ze strony matki Elvisa niepokojąco często powtarzały się zgony w młodym wieku. W okolicach 40.- 50. roku życia zmarło trzech jego wujków (cierpieli na przypadłości kardiologiczne, mieli też kłopoty z wątrobą i nerkami), podobnie stało się z jego matką, Gladys. Ta zmarła w wieku 46 lat na serce. Hoedel w rozmowie z "Observerem" relacjonuje - "U obydwojga z nich stan zdrowia pogarszał się w bardzo podobny sposób przez cztery lata przed śmiercią. To ciekawe, bo ona nie brała tych samych leków, co on".
Przyczyną licznych schorzeń genetycznych w rodzinie jej zdaniem jest zbyt bliskie pokrewieństwo dziadków Elvisa, którzy byli kuzynami w pierwszej linii. Dlatego też Elvis Presley miał już od urodzenia chorować na choroby pięciu z jedenastu układów wewnętrznych organizmu, następne cztery rozwinęły się w późniejszych latach. Hoedel w swojej książce wskazuje, że Presley mógł zmagać się z niedoborem alfa 1-antytrypsyny, który prowadzić może do: spadku odporności, bezsenności, chorób płuc i wątroby i wywoływać problemy z okrężnicą. Brzmi znajomo?
Z kolei wspomniany już wcześniej doktor Forest Tennant początku wszystkich problemów ze zdrowiem Presleya doszukuje się w wypadku z 1967 roku. Kiedy ten potknął się o kabel i uderzył mocno głową o rant wanny, zdaniem lekarza część tkanki mózgowej miała oddzielić się od reszty organu i dostać do układu krążenia. To miało z kolei doprowadzić do autoimmunologicznego stanu zapalnego — objawy w tym wypadku także pasują: otyłość, chroniczny ból, nieracjonalne zachowanie, powiększenie organów wewnętrznych i ich stany chorobowe.
W 2010 roku Nichopoulos przekazał, że muzyk zmarł nie przez zawał serca, a z powodu chronicznego zatwardzenia. Dojść do niego miało z powodu niedrożności jelit, którą wyleczyć można było jedynie operacyjnie poprzez usunięcie części okrężnicy, na co Elvis miał się nie zgodzić.
Niezależnie od tego, która z tych teorii jest prawdziwa, Sally Hoedel utrzymuje, że im bardziej pogarszał się stan zdrowia Elvisa, tym usilniej starał się go ukrywać przed opinią publiczną i z pomocą swoich lekarzy próbował zaradzić kolejnym przypadłościom, które go nękały. Stąd też brał coraz więcej różnych lekarstw, które na dłuższą metę wywoływały kolejne problemy. "Często brał za dużo prochów, ale robił to, bo szukał sposobu na to, by dalej być Elvisem Presleyem" - czytamy w ustępach jej pracy. W przekonaniu biografki robił to wszystko, bo czuł się odpowiedzialny za swoją rodzinę i współpracowników. Jak czytamy w "The Guardian", w latach 70. Elvis utrzymywał ponad 100 osób. Miał mawiać - "Jestem chory, nie czuję się dobrze, ale nie mogę przestać pracować, bo wszyscy na mnie polegają". Nikt nie mógł robić tego samego, co on. Pod sam koniec życia, nawet on sam nie był w stanie.
Kariera Elvisa była spektakularna i stanowiła niemal archetypiczny przykład "amerykańskiego snu" wcielonego w życie. Pochodził z bardzo biednej rodziny, a rozgłos na początku swojej drogi zyskał dzięki pamiętnej roli w filmie "Love me tender". Dość powiedzieć, że w Księdze rekordów Guinnessa figuruje jako najlepiej sprzedający się solowy artysta wszech czasów. Choć nazywa się go "Królem Rock'n'Rolla", to tworzył muzykę w duchu różnorodnych gatunków takich jak pop, country, R&B czy gospel. Za życia wygrał trzy nagrody Grammy, już w wieku 36 lat otrzymał też Grammy za całokształt swoich osiągnięć. Na jego koncerty sprzedawały się setki tysiące biletów, a ludzie szaleli na jego punkcie. Do dziś pozostaje jednym z artystów z największą liczbą platynowych i złotych albumów, rekordową liczbą płyt na liście Billboard 200 czy największą liczbą piosenek i singli z pierwszym miejscem na brytyjskich listach przebojów. Uznawany jest za jedną z najważniejszych ikon popkultury XX wieku — szacuje się, że nakład jego płyt osiągnął na całym świecie około 600 mln egzemplarzy.