Marita Albán Juárez: To zwykle około 20 lat pracy i ten jeden moment. A w tym roku jest jeszcze inaczej

- Konkurs Chopinowski to są emocje całej armii ludzi, która nagle z jakiegoś powodu walczy o Chopina - mówi Marita Albán Juárez*. Mogła te emocje obserwować z bardzo bliska. Pracowała przy trzech Konkursach, przy dwóch ostatnich m.in. przeprowadzała krótkie wywiady z uczestnikami tuż po ich zejściu ze sceny.

Marta Korycka: Od razu przyznam, że ja się za bardzo nie znam, ale to, co pamiętam sprzed sześciu lat, to właśnie to, że ludzie, których nie podejrzewałam, że z napięciem i emocjami śledzą Konkurs Chopinowski, i ja sama, strasznie się nim ekscytowaliśmy. A pani była w środku tych emocji...

Marita Albán Juárez: Właśnie nie trzeba się jakoś znać specjalnie na muzyce, bo muzyka jest nie po to, żebyśmy się na niej wszyscy znali, tylko żeby do nas docierała. A z Chopinem to jest tak, że - może to zabrzmi romantycznie czy górnolotnie - ale przemawia po prostu z serca do serca. To jest bardzo prosta sprawa: jeżeli mamy w sobie nutę, emocję, taką strunę, na której nam to zarezonuje, to po prostu nas to pochłania. Na każdą muzykę, nie tylko klasyczną, trzeba się otworzyć, próbować różnej muzyki. Tak jak mamy różne potrzeby emocjonalne w zależności od dnia, tak samo może być z muzyką. Chopin jest tu i uniwersalny, i jednocześnie intymny w swoich kompozycjach i dlatego chyba do nas dociera.

Ja uwielbiam, jak jest Konkurs Chopinowski, ponieważ nagle się polepsza repertuar w radiu, ludzie się rzeczywiście ekscytują tak dobrą muzyką i to jest jedna z takich warszawskich, w ogóle polskich, tradycji, z której należy być dumnym. To ma być przyjemne! Z muzyką nic na siłę.

Zobacz wideo Długo czekaliśmy, ale wreszcie jest: Bond, James Bond [POPkultura]

Pracowała pani reportersko przy dwóch poprzednich Konkursach... Jak to wygląda za sceną? Nie wiem, czy emocje można porównywać z emocjami olimpijskimi?

Tak, tylko w olimpiadzie mamy jakieś jasne, określone czasy do osiągnięcia, a tutaj ocenie podlega interpretacja dzieła sztuki. Kiedyś przepięknie tłumaczył mi to Kevin Kenner, który jest jurorem: "Wyobraź sobie, że mamy malarzy XX-wiecznych: tu mamy Picassa, tu Matisse'a, tu Kandinsky'ego, a tu mamy kolejnych. I teraz zestawiamy sobie 20 i wybieramy, które z ich dzieł jest najlepsze. No jak? Jak to zrobić?". To jest trudne zadanie.

Konkurs to są emocje bardzo wielu ludzi. Po pierwsze, uczestników, którzy muszą znaleźć w sobie idealny moment - gotowość do interpretacji: techniczną, intelektualną, psychiczną, wszelką. To zwykle około 20 lat pracy i ten jeden moment. A w tym roku jest jeszcze inaczej, bo konkurs został przesunięty. Oni psychicznie przygotowywali się na zeszły rok, a z powodu pandemii dostali jeszcze jeden rok dodatkowo. Niektórzy dostali, a niektórzy zostali odcięci od instrumentów, bo takie zjawiska też były. Nie każdy posiada fortepian w domu.

Po drugie, obserwowałam, jak jurorzy przeżywają konkurs. To jest dla nich tytaniczna praca i ciężki czas. Każdą ocenę po konkursie udostępnia się publicznie, to gigantyczna presja psychiczna na jurorach - a oni słuchają kilka godzin dziennie. Inaczej się pewnie słucha rano, inaczej po południu, inaczej każdego dnia.

To są w ogóle emocje całej armii ludzi, która nagle z jakiegoś powodu walczy o Chopina, w imię sztuki. My się śmiejemy, że konkurs powoduje trwałe zmiany w życiorysie, bo podczas niego są nie tylko olśnienia sztuką, ale też śluby, rozwody, cuda.

Ci uczestnicy są bardzo młodzi - od 17 do 30 lat - co też pewnie wzmaga emocje...

Na pewno. Przed wykonaniem należy im stworzyć komfortowe warunki, nie interferować w żaden sposób. Ja z kolei miałam taką rolę, żeby tuż po zejściu ze sceny, jeszcze w tych emocjach, w ferworze walki, podejść i zacząć im zadawać pytania. To było zadanie dość brutalne w swym założeniu, "rzeź niewiniątek". Człowiek, który właśnie zagrał całe swoje dotychczasowe życie, jest profesjonalnym muzykiem, ale jeszcze takim młodym i świeżym, bo tego wymaga bycie w perfekcyjnym momencie do tej konkursowej interpretacji muzyki Chopina, jest pełen skrajnych emocji i często tak zdenerwowany, przerażony albo szczęśliwy, że czasami wywiady zupełnie nie wychodziły. Raz musiałam cały przeprowadzić wręcz sama ze sobą, bo weszłyśmy na żywo, a pianistkę zjadła trema. W dodatku okazało się, że praktycznie nie mówi po angielsku. Jakoś wybrnęłyśmy.

A co juror musi wziąć pod uwagę w konkursie?

To pytanie do jury. Pewne kryteria są określone i dużo się o nich dyskutuje, ważny jest regulamin. Jest kilkanaście istotnych parametrów, m.in. zgodność z tekstem - nie tyle poprawność, bo nie ma jedynego słusznego wzorca - ale z tekstem muzycznym. Od lat akurat poziom konkursów jest już tak wysoki, że z tym nie ma problemów. Jak wybrać? Tu po prostu trzeba wybrnąć, w zależności od etapu powiedzieć "tak" albo "nie" lub przyznać punktację od 1 do 25. To nie jest tak, że jury jest nieomylne - często mają inne zdanie po czasie - aczkolwiek rzadko, sami posiadają gigantyczne doświadczenie. W 80-90 proc. są przecież byłymi uczestnikami, także pedagogami. Co ważne, nie wolno im oceniać swoich studentów. Nie wolno członkom jury komunikować się między sobą podczas konkursu.

Czy są jakieś cechy oprócz profesjonalizmu i wrażliwości interpretacyjnej, które pani zdaniem łączą zwycięzców?

Według mnie idealną zwyciężczynią była Martha Argerich w 1965 roku. To jest bogini, nadkobieta, a z drugiej strony właśnie jest obłędnie wrażliwa, więc jest tu właśnie ten niesamowity kontrast wrażliwości i determinacji. Kevin Kenner jest z kolei uosobieniem spokoju w tym wszystkim - on zajął drugie miejsce w 1990 roku, bo nie przyznano wtedy I nagrody. Jego Chopin od pierwszej minuty przenosi mnie na inną orbitę i niczego w tym momencie nie analizuję.

Niektórzy zastanawiają się, czy jak siedzisz w filharmonii i słuchasz 40. czy 60. wykonania, to się nie nudzi. Otóż nie. Są takie momenty, w których interpretacja 64. uczestnika nagle wbija cię w krzesło - i tak było dla mnie przy poprzednim konkursie z laureatem drugiej nagrody, to był Charles Richard-Hamelin. Ale czy coś łączy te trzy postaci, które dzisiaj wybrałam? Nie wiem. Oni są gigantycznie różni i w graniu, i jako osoby. Oprócz wrażliwości, a jednocześnie odporności psychicznej i determinacji, zanurzenia się w tym, i do tego złapania tego momentu artystycznego, intelektualnego, nie ma chyba cech wspólnych.

A jak to jest z mediami społecznościowymi? Sześć lat temu to był prawdziwy szał.

Już od pierwszych konkursów radio było bardzo obecne, potem telewizja, a konkurs zmienia się tak, jak zmieniają się media. Kiedyś transmitowało go radio i każdy był na bieżąco, bo go słuchał wszędzie (w pracy, w domu, w drodze w taksówce), dzisiaj możemy mieć appkę w telefonie, mamy możliwość słuchania online w rewelacyjnych warunkach w domu, ale tu jest pewien paradoks. Konkurs z jednej strony jest czymś bardzo elitarnym, a z drugiej dostępnym, a moim zdaniem jednak nigdy nie usłyszymy tego, co publiczność w sali, co usłyszy jury.

W sporcie możemy się zachwycać relacjami na żywo, a tu jest tyle wymiarów, że... OK, to dobrze, że dziś jesteśmy tak blisko pianistów, oni zresztą są do tego przyzwyczajeni. Proszę zauważyć, że ekipa, która w tej chwili startuje, w większości są to ludzie, którzy wychowali się muzycznie w dobie YouTube'a, dostępności każdego historycznego i współczesnego nagrania. Konkurs zmienia się też tak, jak zmieniają się nasze potrzeby słuchania. I Chopin, i konkurs, obyłby się bez nas, dziennikarzy, licznych postów, interferencji. Chopinowi to nie jest potrzebne, ale nam jest.

Na pewno konkurs traci na intymności rozbuchaniem i reklamą. Co jest potrzebne do grania muzyki klasycznej? Sala, niezły fortepian, niezły pianista i słuchacze. Nigdy nie usłyszymy i nie poczujemy przez media tego, czego doznamy w kontakcie na żywo z muzyką, nie tylko klasyczną.

A gdyby Chopin dzisiaj żył, wziąłby udział w takim konkursie?

On absolutnie nie brał udziału w żadnych wyścigach dotyczących muzyki, Chopin dążył do tego, żeby muzyka była wykonywana w odpowiednich warunkach. Dążył raczej do mniejszych składów i sal, szukał tej intymności przekazu. Myślę, że by się załamał, gdyby zobaczył, jak dzisiaj szafuje się jego twórczością i jak często musi się przebić w zgiełku miejskim, w windzie albo przez hałas ulicy z ławeczki grającej mazurka. To takie nowe metody, które wymyślamy, żeby niby dotrzeć z muzyką klasyczną do szerszej publiczności, a mi się cały czas wydaje, że to jest takie proste: postawić dobry fortepian, posadzić pianistę i dać małym, a potem większym dzieciom, możliwość, by poszły na koncert. Machina promocyjna i środki na to przeznaczone są zupełnie nieadekwatne do tego, jak mogłoby to wyglądać i być proste. Tu nie chodzi zresztą tylko o Chopina.

To po co w takim razie ten Konkurs Chopinowski?

Wszystkie konkursy są po to, żeby zaistnieć i rzeczywiście pierwszych dziesięciu tu to pianiści koncertujący i pewność międzynarodowej kariery. Samo to jest warte tej tytanicznej pracy, związanej z przygotowaniem się do zmagań i tego poświęcenia. Nam w Polsce on jest potrzebny, bo to naprawdę największy fenomen polskiej kultury. Możemy z podniesioną głową na pytanie "Co jest najlepsze w Polsce?" odpowiedzieć "Chopin" i nikt nie będzie tego negował. Ostatnio rozmawiałam z osobami, które poświęciły całe swoje życie Chopinowi, działając w różny sposób. Mówiły, że nawet w latach 70., kiedy Polska była postrzegana bardzo marnie na arenie międzynarodowej, hasło "Chopin" zawsze nobilitowało. I myślę, że konkurs jest choćby po to.

*Marita Albán Juárez - muzykolożka, absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego u prof. Ireny Poniatowskiej. Jeszcze w czasie studiów podjęła pracę w Narodowym Instytucie Fryderyka Chopina przy projektach naukowych i wydawniczych; autorka komentarza do faksymile rękopisu Tarantelli op. 49; współautorka książki "Polska Chopina". Szerszej publiczności znana jest też z TV jako prezenterka programów kulturalnych i dokumentów (Efekt Chopina/Chopin Reloaded, 2010, VisionHouse/BBCWorld). Wokalistka latin-jazzowa, Marita Albán Juárez Quartet.

Więcej o: