Przy niej Zaucha na nowo pokochał życie. Niektórzy do dziś nie wierzą, że to była miłość [FRAGMENT KSIĄŻKI]

10 października minie 30 lat od tragicznej śmierci Andrzeja Zauchy. Zastrzelił go Yves Goulais, mąż Zuzanny Leśniak, która była w bliskiej relacji z wokalistą - ona również zginęła z rąk zazdrosnego reżysera. W książce "Życie, bierz mnie" Jarek Szubrycht wraca m.in. do okresu poprzedzającego ten feralny jesienny wieczór. Prezentujemy fragment biografii artysty, która ukazała się 29 września.

"Nie szukałem sensacji, ale prawdy. Nie piszę o tragicznej, głośnej śmierci Zauchy, lecz o jego barwnym życiu, na przekór peerelowskiej szarzyźnie. O tym, skąd wziął się ten muzyczny diament, jakie wydarzenia go szlifowały i dlaczego nigdy nie zaświecił pełnym blaskiem" – mówi Jarek Szubrycht. Fragment, który przeczytacie poniżej, opowiada o relacji Andrzeja Zauchy i Zuzanny Leśniak przez pryzmat wspomnień ich bliskiego otoczenia.

Zobacz wideo Kuba Badach o płycie z utworami Zauchy: Żyłem w przekonaniu, że ta płyta wyląduje na półce i nikt nie będzie chciał jej słuchać

Jarosław Szubrycht, "Życie, bierz mnie. Biografia Andrzeja Zauchy" - fragment

Był 10 października 1991 roku. Słońce zaszło kilka godzin wcześniej, więc policjanci mijający o 21.20 zaparkowanego nieopodal kina Wolność peugeota 505 nie byli pewni, co zobaczyli. Mogło im się tylko zdawać, ale przedmiot, który kierowca trzymał w dłoniach, za bardzo przypominał broń palną, by tak po prostu mogli machnąć ręką. Zaparkowali nieopodal. Zanim zdążyli wysiąść z radiowozu, mężczyzna opuścił swój wóz i zaczął iść w ich kierunku. Wysoki, szczupły. Beżowe sztruksy, czarna skórzana kurtka, pod nią kolorowy sweter. Szedł z pustymi rękami. "Następnie przekazał nam, że jest mordercą i wszystko nam wytłumaczy, jeżeli podejdziemy do samochodu", czytamy w notatce sporządzonej przez sierżanta Józefa Marczyka. Na przednim siedzeniu auta policjanci znaleźli karabinek Unique X51 BIS, a więc broń długą, u nas nazywaną kbks, służącą do szkolenia i używaną w trakcie zawodów sportowych. Ten egzemplarz miał częściowo obciętą lufę i kolbę, co czyniło go całkowicie bezużytecznym przy próbie trafienia do oddalonej o dziesiątki metrów tarczy. Był za to poręczny i niezmiennie groźny dla bliskich celów. Mężczyzna miał przy sobie również dwa magazynki z nabojami, klucze, 540 złotych, „różnego rodzaju zapiski" oraz „bilety do metra w Paryżu". W protokole zatrzymania podpisał się drukowanymi literami: YVES GOULAIS.

W listopadzie 1990 roku Andrzej Zaucha udzielił wywiadu „Nowinom". „Wkrótce Andrzejki, co lub kogo chciałby pan sobie wywróżyć z wosku?", zagaił dziennikarz. „Jakąś cudowną dziewczynę", odpowiedział wokalista. A z życzeniami, jak wiadomo, trzeba uważać, bo czasem mogą się spełnić…

Zuzanna Leśniak była ambitna, pracowita i utalentowana. O takich mówi się, że dobrze się zapowiadają, bo zrobiła jeszcze za mało, by zasłużyć na większe komplementy. Urodziła się w 1965 roku w Łazach Biegonickich, pomiędzy Nowym a Starym Sączem. Poszła co prawda do liceum ekonomicznego, ale już w pierwszej klasie bardziej niż brutalne prawa rynku interesowały ją zawiłości ludzkiej natury oraz twarde deski sceny, na co zapewne wpływ miała starsza siostra Elżbieta, która całe życie poświęciła pracy na rzecz lokalnej kultury. Zuzanna brała udział w konkursach recytatorskich, grywała w spektaklach teatru Nowosądecka Scena Amatora, z jej inicjatywy przy Zespole Szkół Ekonomicznych w Nowym Sączu powstał Teatr Laboratoryjny „Letarg". Krewnych i znajomych nie zaskoczyło więc ani to, że po maturze złożyła papiery do krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, ani nawet to, że dostała się za pierwszym podejściem.

Studia ukończyła w 1987 roku; w ramach dyplomu grała w Ferdydurke w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza. O angaż nie musiała się martwić, bo ktoś już miał ją na oku.

— Zuzanna, obok Beaty Rybotyckiej, wyróżniała się na swoim roku, więc obu złożyłem propozycję — wspomina Krzysztof Jasiński, dyrektor STU. — Beata poszła do Starego Teatru i dopiero po iluś latach przekonała się, że lepiej było od razu przyjść do STU, a Zuzanna zareagowała z zadowoleniem. Najpierw grała epizody, a pierwszą większą rolę dostała w przedstawieniu z songami Brechta, które nosiło tytuł Markietanki, czyli kobiety na tyłach w walce o pokój. Wyraźnie tam błyszczała w roli Jenny.

Nie tylko Jasiński zwrócił na nią uwagę. Początkujący reżyser Yves Goulais, starszy od niej o pięć lat, zapragnął obsadzić Zuzannę w głównej roli swojego życia. Pochodził z Rennes w zachodniej Francji, ale ciągnęło go do Polski. Pierwszy raz gościł nad Wisłą w 1981 roku na festiwalu teatralnym, później wielokrotnie wracał. Poznawał kulturę, ludzi, uczył się języka. Podczas stażu w krakowskiej PWST poznał atrakcyjną studentkę ostatniego roku, pokochał, oświadczył się. Szybko wzięli ślub — wiosną 1988 roku byli już po „tak", a Francuz w dowód oddania dodał do swojego nazwiska panieńskie nazwisko wybranki.

— Poznałem Zuzę jeszcze w szkole teatralnej. Do STU przyszła jako świeży narybek. Pamiętam jej duże oczy. Pamiętam, jak bardzo chciała być w teatrze, jak najwięcej grać, śpiewać. Miała niesamowitą pasję do tego zawodu i już bardzo dużo umiała. Pochodziła z góralskiej wioski, tak samo jak ja. Wiem, jakie to uczucie, kiedy człowiek przebije się do wielkiego świata — wspomina Piotr Cyrwus, wówczas również aktor Teatru STU. — Znaliśmy się też z Yves’em, bywaliśmy u nich w domu, podobnie jak u Andrzeja.

— Znaliśmy Yves’a, przychodził do teatru w jakimś sensie poprzez Zuzię, był członkiem naszej rodziny — potwierdza dyrektor Jasiński. — Nie wnikałem nigdy w to, jak im się układało, na ten temat z nim nie rozmawiałem. Piliśmy wino, rozmawialiśmy o teatrze, sztuce, to też był artysta. Być może Yves i Zuzanna żyliby długo i szczęśliwie, gdyby ona nie zadurzyła się w starszym koledze z teatru. Prawdopodobnie z wzajemnością. Ale cóż, Eros strzela, Tanatos jego strzały nosi.

Z Andrzejem Zauchą poznali się w 1988 roku, przy okazji Kur zapiał 2. Bufet-opery, czyli kameralnej wersji widowiska opartego na poemacie Dymnego. Świadkowie twierdzą, że ich relacja w owym czasie była czysto profesjonalna, ledwie koleżeńska. Andrzej nie widział świata poza swoją Elą, Zuzanna i Yves byli rozćwierkanymi nowożeńcami. Kiedy Zaucha został wdowcem i już wydźwignął się z najciemniejszej żałoby, pocieszenia nie szukał w ramionach innych kobiet, ale w kontaktach towarzyskich. Z Leśniakami również. Łączył ich teatr, mieszkali przy tej samej ulicy — Kasprowicza — więc odwiedzali się, spędzali ze sobą czas. On bywał u nich, oni zaglądali do niego. Nikt nie spodziewał się tego romansu. Do tego stopnia, że do dziś nie wszyscy w niego uwierzyli.

— Ludzie mówią, że to była miłość, ale to nieprawda. Lubili się, nic więcej. Andrzej nie wiedział, jak się pozbyć tej Zuzki. Przyjeżdżaliśmy do Andrzeja przez te dwa lata po śmierci Eli i dobrze znaliśmy sytuację — twierdzi Tomasz Bogdanowicz.

— Nie wierzę w opowieści o miłości do Zuzi. Bzdury, kłamstwa. Ona chciała tylko zrobić karierę. Chciała, żeby jej sprzęt kupić, chciała śpiewać i on miał jej pomóc w karierze — wtóruje mu żona.

Przyjaciele do dziś nie uwierzyli w pogłoski o romansie, bo Zaucha, delikatnie mówiąc, nie uchodził za bawidamka. „Andrzej w stosunkach męsko-damskich był bardzo skromny i raczej nie wierzył we własne siły i możliwości jako mężczyzna", wspominał Zbigniew Wodecki.

— Kiedyś, będąc w Warszawie, Andrzej powiedział mi: „Słuchaj, Jarek, będę miał za dwa tygodnie telewizję i nie mam gdzie nocować. Mogę u ciebie?". „Nawet nie pytaj. Kiedy to będzie?" „No, wtedy i wtedy". „No to fajno, przyjeżdżaj i nocuj", zaprosiłem go. Przyjechał. Wszedł z tą swoją walizeczką i pyta, kiedy ja wrócę. Na to moja żona mówi mu, że dzisiaj nie wrócę, bo musiałem zostać na noc na Malachitowej, bo coś tam trzeba było zgrać. „Naprawdę? A to bardzo cię przepraszam, w takim razie nie zostanę", i wyszedł. Tak mi było przykro… ale taki był Andrzej. Podejrzewanie go o cokolwiek było czystą bzdurą, takie miał zasady, taki to był gość. — To z kolei świadectwo Jerzego Jarosława Dobrzyńskiego.

On również nie potrafił sobie wyobrazić Zauchy wdającego się w romans, a już najmniej szukającego przygód z mężatką. A jednak.

— Andrzej za dziewuchami nie gonił, to dziewuchy goniły za nim. Do domu za nim przyjeżdżały, ale nic sobie z tego nie robił. Aż z tą Zuzą stało się, jak się stało… Ja ją bardzo polubiłam. Przyjeżdżali do mnie razem na pierogi ruskie. Zuza czasem do mnie dzwoniła: „Gdzie jest Andrzej?". Odpowiadałam jej: „Zuza, ja nie wiem, pewnie w STU albo co" — wspomina ciocia Marysia.

— Wiedziałam, że są razem, ale myślałam, że jej małżeństwo jest już w fazie schyłkowej, że się rozstają. Z jakichś powodów jest to tajemnica, ale już jest po wszystkim. Ojciec mi powiedział, że są parą, ale mówił, że to jeszcze nie jest do końca oficjalne, więc prosił o dyskrecję. Pytał, czy mi to nie przeszkadza. Odpowiedziałam, że bardzo lubię Zuzę, bo tak było. Nie wiem, jak to traktowała Zuza, ale ojciec raczej poważnie. To była pierwsza kobieta po mojej mamie, w której chyba się zakochał — przyznaje Agnieszka Zaucha, przychylna nowemu związkowi taty; widziała, że dzięki Zuzie znowu nabiera ochoty do życia. — Wcześniej jak mu się podobały kobiety, to tylko wizualnie przypominające mamę. Była taka dziewczyna w Teatrze STU, miała długie czarne włosy. Podobała się ojcu, z tyłu można by ją wziąć za moją mamę, ale była zupełnie innym człowiekiem. Natomiast Zuza była mamy absolutnym przeciwieństwem, wszystko w niej było inne, ale musiało między nimi zaiskrzyć.

Zuzannę i Andrzeja zbliżyła praca, to jednak nie znaczy, że wszyscy w teatrze wiedzieli o ich związku. Dyrektor, owszem, domyślał się, ale większość koleżanek i kolegów nie miała o tym pojęcia.

— Moim zdaniem po śmierci żony Andrzej nie rozglądał się za paniami. Nawet na bankietach raczej trzymał się kolegów niż pań. To wszystko było więc dla nas zaskoczeniem, tym bardziej że Andrzej i Zuza nie dopuszczali nas do swojej tajemnicy — mówi Cyrwus.

— Nie wtrącałem się. Nigdy się nawet nie interesowałem tym, co ludzie z mojego zespołu robią prywatnie. Choć byłem wielokrotnie świadkiem na ślubach par połączonych w Teatrze STU. Teatr to okrutne przedsiębiorstwo, dyscyplina w nim to podstawa. Nie można wyjść do publiczności i powiedzieć: „Proszę państwa, zaczniemy tak za pół godziny, bo koleżance szczeni się suczka i musiała przy niej zostać". Bilety są sprzedane na godzinę dziewiętnastą, więc o osiemnastej wszyscy mają być w garderobach. Niezależnie od tego, czy grają główne role, czy epizody, bo my się nie możemy zastanawiać, czy ktoś zdążył na tramwaj. Dyscyplina, dyscyplina! — tłumaczy Jasiński. — Dopiero po spektaklu jest czas na odprężenie. Andrzej tę zasadę teatru rozumiał i jej przestrzegał.

Przyjaciele wiedzieli, owszem, ale też nie komentowali. Zuzanna była mężatką, więc rozumieli niezręczność sytuacji, ale z drugiej strony kibicowali Andrzejowi, bo zdawali sobie sprawę, że przez tę dziewczynę i przy niej na nowo pokochał życie.

— Myśmy ten związek bez żadnego zastrzeżenia zaakceptowali. On nie musiał się przed swoimi znajomymi, żeby nie powiedzieć: przyjaciółmi, tłumaczyć. Po prostu tak jest i tyle — mówi Andrzej Sikorowski. — Dla nas to było oczywiste, że minął jakiś czas, że on potrzebuje towarzystwa płci przeciwnej. Zuza miała świetny kontakt z Agnieszką, co było jej wielkim atutem, bo kiedy nasza partnerka nie zgadza się z naszym dzieckiem, to już jest zgrzyt, a tu była pełna akceptacja. Ta zmiana w jego życiu prywatnym jeszcze bardziej więc zacieśniła nasze więzi i spędzali u nas z Zuzą dużo czasu.

— Została zaakceptowana przez Agnieszkę, co nie było bez znaczenia. Myślę, że dla Andrzeja miało to wręcz podstawowe znaczenie — dodaje Piasecki. Przypuszcza jednak, że przychylne spojrzenie na jego nowy związek także ze strony najbliższych przyjaciół było dla wokalisty ważne. Nie prosił o oficjalne błogosławieństwo, ale próbował ich wybadać. — Zuza zrobiła kiedyś recital piosenek francuskich i Andrzej nas na ten jej występ zaprosił. Ona śpiewała czysto, ale nie było się czym zachwycać. Jak się później okazało, Andrzej przyprowadził nas obu, mnie i Sikorowskiego, bo chciał, żebyśmy jej podpowiedzieli, co mogłaby poprawić. Ja miałem wymyślić, co ona ma mówić, Malina miał coś napisać. Nic nam jednak nie powiedział, tylko delikatnie sugerował, chciał, żebyśmy sami na to wpadli.

Pierwsze podejrzenie co do charakteru relacji swojej żony ze śpiewającym sąsiadem Yves Goulais powziął w czerwcu 1991 roku. Widział, jak po wyjściu z domu Zuzanna wsiada do samochodu Zauchy, ale kiedy zapytał ją wieczorem, jak tego dnia jechała do pracy, odpowiedziała, że autobusem. Dlaczego skłamała? Goulais nie chciał drążyć tematu, bo wstydził się swojej nadmiernej, nieuzasadnionej zazdrości. Ale zapamiętał to zdarzenie.

<<Reklama>> Ebook "Życie, bierz mnie" dostępny jest w Publio.pl >>

Więcej o: