Więcej treści kulturalnych i rozrywkowych znajdziesz na Gazeta.pl >>
"Żyję w przyszłości, więc teraźniejszość to dla mnie przeszłość" - stwierdził kiedyś Kanye West, który zazwyczaj robi dokładnie to, co chce (nawet jeśli bywa wyjątkowo niekonsekwentny, jeśli chodzi o terminy). Po blisko dwóch miesiącach od złożenia dokumentów w sądzie w Los Angeles raper po raz kolejny dopiął swego — od poniedziałku może oficjalnie posługiwać się (tylko) imieniem Ye.
Dla fanów rapera ksywka Ye to nic nowego — Kanye West używa jej od samego początku kariery, natomiast w 2018 roku wydał płytę pod takim tytułem. W wywiadzie przy okazji premiery krążka tłumaczył: - Z tego, co wiem, "ye" to najczęściej występujące słowo w Biblii, oznaczające "wy". Więc jestem wami, jestem nami. Przechodzimy od Kanye, co oznacza "ten jedyny", do "Ye" - odbicia tego, co w nas dobre, co złe, co frustrujące, wszystkiego.
Biblijna teza Westa nie ma co prawda pokrycia w rzeczywistości, ale raper bez względu na to nadaje pseudonimowi "Ye" istotne znaczenie. Trzy lata temu stwierdził, że "bez swojego ego" jest po prostu "Ye". Na Twitterze pisał o sobie nawet: "istota formalnie znana jako Kanye West". 18 października formalność stała się przeszłością — sędzia Michelle Williams przychyliła się bowiem do wniosku artysty o rezygnację z imienia i nazwiska Kanye West na rzecz dwuliterowego Ye, którego od teraz może używać w dokumentach. Prośbę o taką zmianę raper motywował "powodami osobistymi".
29 sierpnia ukazała się długo wyczekiwana płyta Ye "Donda". Jej debiut był wielokrotnie przekładany — artysta w lipcu i sierpniu zorganizował trzy wielkie imprezy premierowe i na każdej z nich prezentował nieco inną wersję muzycznego materiału, nad którym na bieżąco pracował. Album został przyjęty przez krytyków z umiarkowanym entuzjazmem, ale okazał się promocyjnym majstersztykiem — "Donda" w ciągu pierwszego dnia od wydania osiągnęła 60 mln odtworzeń w serwisie Apple Music i blisko 100 mln na Spotify.